Artykuły

Łapicki żegna się Fredrą

ANDRZEJ ŁAPICKI żegna się ze sceną zapomnianą komedią Aleksandra Fredry. Wczoraj pokazał fragmenty "EuroCity" na warszawskim Dworcu Centralnym.

Co miał zrobić człowiek, w którego domu rodzinnym mówiło się, żartowało, a nawet kłóciło cytatami z Fredry? Chyba tylko spędzić z nim resztę życia. Andrzej Łapicki [na zdjęciu] hrabiemu Aleksandrowi poświęcił ogromną część swojego artystycznego dorobku. Występował w rolach Fredrowskich (Alfred i Zdzisław w "Pierwszej lepszej", Alfred w "Mężu i żonie", Birbancki w "Dożywociu", Czesław w "Odludkach i poecie", Radost w "Ślubach panieńskich"), uczył Fredrowskiego wiersza, komentował jego sztuki, tworzył dziesiątki spektakli teatralnych i telewizyjnych. Dwukrotnie wcielał się w postać samego Hrabiego: w "Trzy po trzy" Hanuszkiewicza i telewizyjnej składance "To, co najpiękniejsze" według jednoaktówki Hemara. Swoją artystyczną karierę postanowił zakończyć współczesną interpretacją "Z Przemyśla do Przeszowy". Fragmenty spektaklu zaprezentowano wczoraj na Dworcu Centralnym w Warszawie. O swoim Fredrowskim losie opowiada przed środową premierą reżyser.

Kto Pana zmusił do grania Fredry?

- Jestem z tej epoki, kiedy grać Fredrę było zaszczytem, uszlachceniem. Wyobraźnię pobudzało to, że np. rolę Papkina obejmuje się po takich sławach jak Leszczyński czy Solski. Młodzi ludzie są dziś wobec Fredry nieufni. Kojarzy im się on z lekturową nudą. Dopiero później zauważają w nim dowcipnego, inteligentnego człowieka, który co więcej, dba o ich interesy - to w jego sztukach młodzi aktorzy mogą się naprawdę wygrać i pokazać.

A Pan go rozumie?

- Długo uważałem, że rozumiem go doskonale, ale ta sztuka mnie zaskoczyła. Ma swobodną, otwartą konstrukcję, jak zbiór skeczów. Bliżej jej do filmowego montażu niż do typowej dla Fredry precyzji utworu muzycznego. Ludzie spotykają się na dworcu, mijają, znikają. Co ciekawe, Hrabia bardzo odważnie obnaża tu nasz narodowy prowincjonalizm. Kiedyś szokiem cywilizacyjnym było zobaczyć, jak parowa maszyna toczy się przez wieś. Dziś co chwila przeżywamy ten sam szok i reagujemy nie mniej absurdalnie. Widać to choćby w nazwach. Wystarczy, że coś doczłapie się z Koluszek do Kutna, a już jest Intercity. Dlatego tytuł "Z Przemyśla do Przeszowy", który nadaje się na ćwiczenie dykcyjne, zmieniłem na "EuroCity".

Resztę sztuki też będzie Pan uwspółcześniał?

- Zaryzykowałem z muzyką, dodając "Chattanooga Choo Choo" Glenna Millera. Choć, jakby dobrze policzyć, to od premiery "Z Przemyśla " do Millera minęło jakieś 40 lat, a od Millera do mnie 60. Kto więc jest komu współczesny? Ale unowocześniania na siłę nie lubię. Bo co mówi mi o świecie Rejent z laptopem? To płytki, zewnętrzny zabieg. Co innego, jeśli za zmianami kryje się jakaś myśl. Na "Magnetyzmie serc" Jarzyny omal nie dostałem zawału, ale potem dotarło do mnie, że to jedno z najlepszych wystawień Fredry. Kostiumy są współczesne, ale za oknem kręci się cały kosmos, co przenosi nas od razu w jakąś uniwersalną sferę.

A czego nie wolno robić z Fredrą?

- Rozbijać jego struktury. To nie "Dziady", w których wszystko dozwolone. Niezależnie, czy gra się je od początku, czy od końca, działają. Fredro pochodzi niby z tej samej epoki co Mickiewicz, ale jest zamknięty, precyzyjny. To człowiek, który widział najgorsze okropności wojny i musiał jakoś ocalić swoje widzenie świata. Stąd może to dążenie do porządku, ale też ogromny dystans i poczucie humoru. Na jego oczach zamarzniętym trupom wyjmowano broń i wkładano marchewkę jak bałwanom. I jak tu się nie śmiać?

A nie boi się Pan, że młodzi woleliby raczej zobaczyć coś takiego niż salonowe rozmowy na kanapie?

- Czasem na takiej kanapie dzieją się szalenie ważne rzeczy i publiczność siedzi zafascynowana. A w nowoczesnych, multimedialnych widowiskach czasem nie dzieje się nic. Oczywiście czasy będą się zmieniać, a starzy ludzie zawsze będą na to narzekać. Kiedyś widziałem taką niemiecką reklamę. Dwóch staruszków siedzi w knajpce nad piwem. Po każdym łyku wzdychają, że kiedyś to była piłka. Kiedyś to były samochody. Kiedyś to były kobiety. Nagle pod knajpkę podjeżdża jaguar i wysuwa się z niego bogini z nogami po szyję. Kobieta znika, a oni zostają nad tym piwkiem. Po chwili jeden mówi: "Ale piłka to była lepsza". Sam jestem kibicem i często mam podobne wrażenia. Wcale nie chcę, żeby wszystko było tak jak kiedyś. Ale dobrze, żeby został jakiś skrawek świata i teatru, gdzie tacy staruszkowie jak ja i Fredro będą się czuli u siebie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji