Artykuły

Klasyk od święta?

"We czwartek odegrano wcale dobrze "Pana Jowialskiego". P. Ładnowski całą grą swoją oddał właściwość charakteru, którego prototyp już zaginął, lecz przed trzydziestu jeszcze latami spotkać się z nim można było. Sztuka ta coraz więcej starzeć się zaczyna, ale kto umie się przenieść w czasy jej pojawienia się, temu zrozumiałe będą wszystkie wyrażenia przebranego Sułtana, a w samym Jowialskim i Szambelanie ujrzą smutne obrazy moralnego poniżenia tych czasów."

("Czas" 1854, nr 293).

"Byliśmy wczoraj świadkami niezwykłej uroczystości: Pan Jowialski upewnił publiczność o swojej żywotności, publiczność, która stawiła się tłumnie, snadź będąc przeświadczoną, że ta komedia Fredry nie zestarzała się bynajmniej i ciągle jeszcze posiada rumieniec życia; a wysłuchano tej komedii w nastroju świadczącym dobitnie o umiłowaniach widza, o jego sympatiach dla starego teatru, który jest nieśmiertelny."

("Kurier Warszawski" 1928, nr 302).

Teraz powinien przyjść fragment trzeciej recenzji, Anno Domini 1976. Niestety, przedstawienie "Pana Jowialskiego" w Teatrze TV, wyreżyserowane przez Olgę Lipińską, prasa pominęła taktownym milczeniem. A szkoda. Byłby śliczny tryptyk - przyczynek do zagadnienia, jak to się różnie krytykom teatralnym na ten sam temat plecie. Rad by i piszący te słowa umknąć w wygodne rewiry milczenia. Cóż, kiedy redaktor naczelny... A poza tym rodaka surochowskiego, co nadto ruiny odrzykońskie wsławił, w obronę wziąć wypada.

Fredro w telewizji gość rzadki. Pewnie to i lepiej dla staruszka. Nijak na swoje pośród kamer, kabli i monitorów wyjść nie może. On intrygą misterną, ci ilustracją mizerną, onże ściszeniem, tamci zbliżeniem operują. Co u mistrza słówkiem giętkim, wieloznacznym wyrażone, to w telewizorze grymasów wyczynianiem rozmydlone.

W telewizji Fredrę wystawia się od święta. Dosłownie. "Pan Jowialski" wypadł na poniedziałek wielkanocny. "Damy i huzary" dobrze się prezentują w Nowy Rok. "Zemsta" może być na Boże Narodzenie, a "Śluby panieńskie" pasują do Zielonych Świątek. Taka lekkostrawna, historyczna przebieranka, kulturalne dopełnienie mozołów przy świątecznym stole. W polskie święta kontusz, mazur muszą być i kwita!

Telewizyjnymi inscenizacjami Fredry rządzą dwie żelazne reguły: doborowa obsada aktorska i widowiskowość. O ile pierwsza wydaje się gwarantem powodzenia wszelkiej sztuki teatralnej, a już szczególnie klasyki, to druga prowadzi na manowce. Hollywoodzką szlachetczyzną nazwałbym jej skutki, czyli absurdalny triumf scenografa nad reżyserem. Z telewizyjnych przedstawień Fredry w ostatnich latach pamiętam tylko jedno, które nie podporządkowało się konwencji - "Damy i huzary", niedawno powtarzane. Obsada niejako etatowa dla telewizyjnego Fredry: Pawlik, Pokora, Walczewski, Kobuszewski, Szaflarska, Ludwiżanka i inni. Wspaniałe aktorstwo i wręcz ubóstwo środków inscenizacyjnych. Odwet wzięty na telewizyjności przez sceniczność. Prawdziwy triumf Fredry, jego literatury. Odpowiedź na wciąż odżywającą wątpliwość, na ile żywe jest dzieło wielkiego wyśmiewcy sarmatyzmu.

"Pan Jowialski" zmamił Olgę Lipińską pozornie łatwą widowiskowością. Scenograf zrobił swoje i dał prztyczka w nos pani reżyser. Kolorowa scena sułtańskiej maskarady wyszła najmniej ciekawie z całej sztuki. Najnudniejszą zaś postacią był... Pan Jowialski. Wina to po części Zdzisława Mrożewskiego, że zagrał arystokratę, a nie parafiańskiego szlagona. Lecz, z drugiej strony, czymże jest Pan Jowialski bez uroczych sentencji, bez opowiastek o małpie w kąpieli, o Pawle i Gawle? Poprawianie autorów mści się niekiedy na inscenizatorach. Najsympatyczniejszym, najbardziej żywym fragmentem całości okazała się natomiast kameralna scenka rozmowy Szambelana z Heleną. Gdy jedno o niebie (czyli o ptaszkach), a drugie o chlebie (zamążpójściu). Prawdziwy popis aktorstwa Bronisława Pawlika. I perełka kunsztu pisarskiego autora "Pana Jowialskiego". Tak bywa tylko wtedy, gdy wybitny aktor bezbłędnie wyczuwa intencję wielkiego pisarza.

Także w teatrach dramatycznych komedie Fredry wystawia się od święta. Tyle że w znaczeniu mniej dosłownym. Trud wielki, a ryzyko duże. W rolach fredrowskich grywali najwybitniejsi aktorzy scen polskich. Dobrać zespół, który gwarantowałby sukces artystyczny, już nie wzbicie się na wyżyny, ale utrzymanie dobrego poziomu, jest niełatwo. Uznane teatry rzadko włączają sztuki Fredry do swego repertuaru. "Zemsta" u Hanuszkiewicza była w pewnym sensie wyjątkiem. Prędzej już prowincjonalne teatry, a zwłaszcza te, które swoje obowiązki względem młodzieży szkolnej pojmują jako ilustrację lektur, porywają się na Fredrę. Rezultaty: z reguły żałosne. Teatr rzeszowski od czterech sezonów nie ma takich ambicji. Pamiętam, że ostatnią sztuką Fredry była tu "Zemsta", wystawiona w 1972 roku. Nie zostanie ona zaliczona do wydarzeń znaczących w dziejach rzeszowskiej placówki teatralnej.

Ucieczkę od Fredry tłumaczy się chętnie postępującą martwotą jego utworów. Jest to co najwyżej częściowa przyczyna. Z braku repertuaru współczesnego odkurza się przecież w teatrach i TV beznadziejne starocia, które usprawiedliwiać może tylko moda retro. Fredro stawia duże wymagania, za duże jak na możliwości warsztatowe i emploi (albo zaszufladkowanie) większości artystów teatralnych.

Współcześni Fredrze antagoniści zarzucali mu nihilizm ideowy, brak w komediach pozytywnego programu, nawet szarganie narodowych świętości (!). W naszym narodzie nigdy nie wypadało śmiać się oficjalnie. I nie ceniono literatury poświęconej czemuś innemu jak rozdrapywanie patriotycznych ran. Wytworzyła się paradoksalna sytuacja: dzieło najwybitniejszego polskiego komediopisarza, humorysty, któremu do pięt nie sięgnął potem już żaden inny, ponoć zmurszało. Natomiast każde truchełko, byle zaprawione odrobiną narodowej idei, opatrzone romantyczną etykietą, otrzymuje walor ponadczasowej aktualności. Moda czy narodowy bzik?

Być może Fredro jest przejściowo niemodny. Kto w końcu się spodziewał, że w naszych racjonalnych czasach nastąpi ten wściekły pęd do romantyczności? Nie sądzę, aby "Zemsta", "Śluby panieńskie", "Pan Jowialski" i inne komedie były skazane na dożynanie przez teatry amatorskie. Jest z pewnością przeżytkiem ich warstwa społeczno-ideowa, konstrukcja dramatyczna, lecz niszczącemu wpływowi czasu oparło się najcenniejsze. To słynny fredrowski humor jest tym walorem, którego nie zniszczą ani scholarskie interpretacje, ani różne nowoczesne odczytania, ani telewizyjne historyczno-kostiumowe przebieranki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji