Artykuły

Doktor Dolittle i Makumba

"Doktor Dolittle i przyjaciele" w reż. Konrada Szachnowskiego w Teatrze Nowym w Łodzi. Pisze Izabella Adamczewska w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Pierwsza premiera Teatru Nowego w sezonie - "Doktor Dolittle i przyjaciele" - to muzyczne przedstawienie dla dzieci, który prowokuje do postawienia pytania: czy człowiek jest lepszy od zwierząt?

Spektakl w reżyserii Konrada Szachnowskiego nie jest sceniczną adaptacją polskiego tłumaczenia pierwszej powieści Loftinga z cyklu o doktorze (przekład Wandy Kragen istotnie powinien zostać przejrzany, głównie ze względów językowych - pojawiają się w nim takie słowa jak włogacizna czy kataklazm). Oparty został na sztuce Bogumiły Szachnowskiej na motywach "The Story of Dolittle". Autorka zamyka akcję w roku (przedstawienie rozpoczyna i kończy impreza zorganizowana na cześć Dolittle'a przez zwierzęta), usuwając wątki poboczne i wprowadzając kilka korekt (np. wieść o małpiej chorobie przynosi bocian, nie jaskółka). Frazeologię dostosowano do polskich realiów - angielski król Karol pojawia się w znanym polskim dzieciom łamańcu językowym o koralach dla Karoliny, wprowadzono kilka zabawnych, "weterynaryjnych" gier słownych (świnka ma świnkę, lew traci pazur).

Nowością są również piosenki, bo "Doktor Dolittle i przyjaciele" to właściwie spektakl muzyczny. Małpka Czi-Czi przedstawia bohaterów w rytmie cza-cza, lew odmawia pomocy, śpiewając song do melodii "Hit the road Jack", zwierzęta rapują o pieniądzach. Widzowie mają przedsmak tego, jak prezentowałaby się historia Loftinga w formie musicalu. Niestety, melodie nie wpadają w ucho, a umiejętności wokalne aktorów Nowego są różne. Niektórzy musieli pomagać sobie melorecytacją. Wyróżnili się Artur Gotz, któremu oddano do wykonania song bociana, oraz Łukasz Gosławski, wykonujący pieśń miłosną stęsknionego kochanka, księcia Bumpo.

Ciekawa byłam, jak realizatorzy poradzą sobie z nierozgarniętymi władcami afrykańskiego plemienia. Nie jestem zwolenniczką poprawności politycznej, która prowadzi do korygowania tekstów, a nawet prób usuwania ich z kanonu (kontrowersje wokół Tuwimowskiego Murzynka Bambo są świetnym przykładem). W tekście Szachnowskiej książę Bumpo wprawdzie nie pragnie się wybielać, ale za to król Jolliginki boi się parasolki i zyskał przydomek "Makumba", kojarzący się z piosenką zespołu "Big Cyc".

Atutem "Doktora Dolittle i przyjaciół" są oryginalne, nieoczywiste kostiumy (Pavel Hubicka, Zuzanna Markiewicz). Sygnałem przynależności gatunkowej są akcenty ubioru (ptasi dziubek na toczku papugi Polinezji, sukienka w krowie łaty Krowy, ryjek Prosięcia). Biurokratyczna sowa Tu-Tu uzbrojona w drewniane liczydło wygląda po prostu jak kostyczna księgowa, pies (Krzysztof Pyziak) wystąpił w tweedowym płaszczu (w finale Pyziaka na moment zastąpił prawdziwy pies - Henio z hodowli psów estradowych).

Więcej można było spodziewać się po scenografii, choć i tu nie zabrakło dobrych pomysłów. Ekran umożliwił wprowadzenie elementu teatru cieni (bohaterowie gęsiego przemierzają małpi most), dobra jest dynamiczna scena sztormu - ekipa doktora wysypuje się spod udającej morze niebieskiej płachty jak rozbitkowie na ląd.

Twórcy spektaklu poważnie potraktowali małego widza - na scenę wyszło aż czternastu aktorów. Najmniej wyraziście wypadł główny bohater (w roli Jana Dolittle'a - Przemysław Dąbrowski). Zabrakło pomysłu na Polinezję, a szkoda, bo to papuga prowadzi akcję (Monika Buchowiec budowała rolę mimiką i charakterystyczną wymową). Wyróżnił się duet Krowy (Kamila Salwerowicz) i Konia (Adam Kupaj), a przede wszystkim świetny Gracjan Kielar w roli znerwicowanego lewaka Krokodyla. Aktor kolejny raz dowiódł, że ma talent komediowy. Dzieci zaśmiewały się, kiedy dowiedziawszy się, że pani Smith karmi swojego kota chałwą i czekoladkami, wykrzyknął: "Wstrętne babsko!", a potem uciekał w popłochu.

"Doktor Dolittle" świetnie wpisuje się w dyskusję o prawach zwierząt, prowokując dzieci do postawienia pytania: czy jesteśmy lepsi? Polinezja zauważa, że chociaż ludzie mają tysiące słów, wcale nie potrafią się porozumieć. Pojawia się też kwestia zasadności istnienia ogrodów zoologicznych. Dbająca o finanse Sowa namawia doktora, żeby zabrał do Anglii rzadkie zwierzę - Dwugłowca Tu-Tam (ciekawa, nienormatywna postać - "niezdecydowany, jakiś taki rozdwojony"). Pokazując go publicznie (jak w cyrku obwoźnym), doktor mógłby zarobić pieniądze i zwrócić zaciągniętą na wyjazd do Afryki pożyczkę. Oczywiście Dwugłowiec stanowczo protestuje (jest nieśmiały i ani mu się śni wystawiać się na cudze spojrzenia), a doktor wyjaśnia Sowie, dlaczego ogrody zoologiczne są nie do zaakceptowania. W końcu i tak okazuje się, że wyprawę sfinansowali zainteresowani jej przebiegiem ludzie (jak widać, crowdfunding istniał jeszcze przed powstaniem internetu).

"Doktor Dolittle i przyjaciele" to spektakl poprawny, ale muzycznie nużący i momentami drażniący łopatologicznym dydaktyzmem ("bo mieć to nie wszystko, bo wszystko to być" - śpiewają na zakończenie bohaterowie). Dzieci powinny poznać perypetie doktora, szkoda jednak, że autorzy spektaklu nie wybrali nowocześniejszej formy ich prezentacji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji