Artykuły

Konstanty Puzyna: tylko jawa

Odszedł ćwierć wieku temu. Pisał: "Po jaką cholerę w ogóle pisać o teatrze, jeśli nie po to, by pisać o życiu? Co, ględzić o pięknie? Wystawiać cenzurki, układać teatralne tabele ligowe? Szkoda na to papieru i czasu, póki nie chodzi o nic więcej" - o Konstantym Puzynie pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Gdyby nie notka na Facebooku, pewnie bym się nie zorientował, że minęło już 25 lat od śmierci Konstantego Puzyny. Odszedł w samym środku polskiej rewolucji. Na ulicach wisiały jeszcze wyborcze plakaty z Garym Cooperem, który zapisał się do "Solidarności", kilka dni wcześniej Sejm zatwierdził kandydaturę Tadeusza Mazowieckiego na premiera. W tym wirze wydarzeń utonęła wiadomość o śmierci jednego z najważniejszych polskich krytyków teatralnych, tak jak dzisiaj wiadomość o spotkaniu w Instytucie Teatralnym poświęconym jego pamięci zginęła w morzu innych.

Jego dzieło jest objętościowo niewielkie: cztery książki z recenzjami i szkicami, dwa tomy dramatów Witkacego, które opracował i opatrzył wstępem. Plus zbiór wierszy, które pisał do szuflady i które zdecydował się wyjąć z niej dopiero pod koniec życia. Niewiele jak na cztery dekady intensywnej działalności krytycznej, redaktorskiej, naukowej, teatralnej. Ale bez tych kilkuset stron, które żółkną po bibliotecznych szafach, trudno mi sobie wyobrazić historię polskiego teatru i publicystyki kulturalnej II połowy XX w. I trudno wyobrazić sobie dzisiejszy teatr, który Puzynie wiele zawdzięcza, nawet jeśli jego twórcy nie zdają sobie z tego sprawy.

Dopiero dzisiaj widać, jak bardzo jego publicystyka wyprzedzała swój czas. To Puzyna pierwszy tak mocno wskazał na związek między politycznym znaczeniem teatru a społeczeństwem obywatelskim. Jego "Kilka uwag o teatrze politycznym" - głos z dyskusji opublikowanej w "Teatrze" w 1968 r. - do dzisiaj nie stracił aktualności. Teza, że polityczność teatru nie polega tylko na poruszaniu politycznych tematów, ale też na angażowaniu widza, zmuszaniu go do zajęcia stanowiska, mogłaby znaleźć się spokojnie w którejś z książek z kręgu Krytyki Politycznej. A myśl o tym, że teatr prawdziwie polityczny jest możliwy tylko w społeczeństwie, które czuje się podmiotem, nie przedmiotem polityki, jest fundamentem dzisiejszego sukcesu spektakli Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki.

To autor "Burzliwej pogody" pierwszy zauważył i nazwał nowy typ pracy nad scenariuszem przedstawienia, polegający na łączeniu cytatów z różnych źródeł literackich z dokumentami i własnymi tekstami zespołu. W ten sposób pracowali w latach 60. Peter Brook i Jerzy Grotowski. Ochrzcił go mianem "pisania na scenie" - w odróżnieniu od tradycyjnego "pisania przy biurku". Jego przełomowy szkic "Pisać na scenie" ukazał się 30 lat przed książką Hansa-Thiesa Lehmanna "Teatr postdramatyczny", która dała początek fali przedstawień opartych na montażach. Dzisiaj można je spotkać wszędzie.

Puzyna bronił autonomii teatru jako sztuki, która nie jest służebna wobec literatury, ale posiada własny język i środki wyrazu. Twierdził, że to nie tekst jest głównym nośnikiem wartości w kulturze, ale działanie. Jakby przeczuwał zwrot performatywny w humanistyce ostatnich lat.

Studiował u Kazimierza Wyki, którego seminarium to była prawdziwa kuźnia krytycznego myślenia - wyszła z niej cała generacja wybitnych krytyków: Jan Błoński, Andrzej Kijowski, Ludwik Flaszen. Przewodnicy dla odbiorcy sztuki oraz partnerzy dla artysty, ich wpływ na literaturę i teatr II poł. XX w. był olbrzymi. Wydobywali z cienia i nazywali zjawiska artystyczne, budowali dla nich kontekst, interpretowali, popularyzowali. Dziś w epoce rankingów i terroru klikania ten gatunek jest na wymarciu.

Puzyna badał i kwestionował nie tylko spektakle, ale też samą instytucję teatru. Wyrósł z fascynacji teatrem repertuarowym, jako kierownik literacki współtworzył jeden z najlepszych warszawskich teatrów - Dramatyczny. Lista prapremier, do których doszło za jego kadencji, to kamienie milowe polskiej dramaturgii: "Iwona, księżniczka Burgunda" Gombrowicza, "W małym dworku" Witkacego, "Policja" Mrożka, "Kartoteka" Różewicza. Odszedł na początku lat 60., kiedy skończyła się popaździernikowa fala wolności w kulturze. Pisał, że teatr z niespokojnego kotła eksperymentów i politycznej trybuny przekształca się w zwykłą instytucję kulturalną. Że wyjaławia go biurokratyzacja i faworyzowanie miernot, które są wygodne dla urzędnika, bo nie wzbudzają namiętności. "Nie walczy się o ideę, ale o karierę" - pisał.

Rozczarowany teatrem instytucjonalnym, zwrócił się w latach 60. w stronę grup kontrkulturowych. Towarzyszył teatrom, które na gorąco komentowały rzeczywistość przełomu lat 60. i 70., takim jak STU, Teatr Ósmego Dnia, Akademia Ruchu, Teatr 77. Kiedy kontestacja straciła rozpęd, wrócił do Witkacego; ostatnie lata spędził, pisząc pracę o jego twórczości, która wyszła dopiero po jego śmierci.

Krytykował samą krytykę teatralną - za zasłanianie się analizą literacką, za przepisywanie banałów i ślepotę na teatralność. Kontestował także formację, z której się wywodził. Po Sierpniu napisał ironiczny artykuł o warszawskim establishmencie, który w strachu czekał na wynik strajków na Wybrzeżu. Oskarżał intelektualistów o uzależnienie od aparatu władzy i paternalizm wobec społeczeństwa. Twierdził, że tradycja romantyczna i anachroniczne XIX-wieczne rozumienie pojęcia inteligencji są balastem, który utrudnia zmiany w Polsce. Swoją krytykę mógłby powtórzyć słowo w słowo także dzisiaj.

W polskim teatrze w XX w. nie brakowało świetnych krytycznych piór, ale Puzynę wyróżniał absolutny teatralny słuch. Boy pisał o literaturze na scenie i jej związkach z życiem społecznym, przemykając się nad sprawami aktorstwa i reżyserii. Słonimski był również adwokatem literatury w teatrze. Jego genialne felietonowe puenty do dzisiaj są dowcipne ("z przedstawienia obronną ręką wyszły nogi Kwiatkowskiej"), ale niewiele z nich dowiadujemy się o spektaklu. Kott z kolei genialnie naginał teatr do własnych literackich interpretacji, a kiedy po wyjeździe do USA zabrakło mu pożywki w postaci dobrych przedstawień, zbudował swój własny teatr wyobraźni w szkicach o tragediach greckich i Szekspirze. Z pisaniem o żywym teatrze nie miało to wiele wspólnego. Tymczasem Puzyna zajmował się samą materią teatru. Rozumiał jego mechanizm działania, odrębność, złożoną strukturę. On jeden był w pełni tego słowa krytykiem teatru.

Szkoła marksistowskiego myślenia nauczyła go patrzeć na każdy element widowiska w powiązaniu z innymi, ale także na teatr jako część całego życia społecznego. Wpisywał siebie w tę strukturę, pisał o własnych odczuciach. Jego fantastyczne opisy największych spektakli epoki - "Apocalypsis cum figuris" Grotowskiego i "Umarłej klasy" - Kantora to nie obiektywne analizy, ale gorący zapis emocji i znaczeń rodzących się między przedstawieniem a publicznością. Pisząc o sobie w teatrze, daleki był jednak od minoderii dzisiejszych teatralnych blogerów. Jak w tym opisie przedstawienia Teatru 77, poświęconego wypadkom w Grudniu: "W ciemnym przedpokoju na stole płonie siedem szklanek ze spirytusem. Tych, które Zbyszek Cybulski zapalał w 'Popiele i diamencie' za poległych kolegów. Z głośnika ten sam Norwidowski ośmiowiersz. 'Gorejąc, nie wiesz, czy stawasz się wolny, czy to, co twoje, ma być zatracone'... Otaczamy stół kołem. W półmroku ktoś bierze mnie za rękę, podaję drugą, widzę, jak łańcuch się zamyka. Milcząco patrzymy w płomień. Tak długo, aż zacznie dogasać. Czuję nagły krótki uścisk dłoni, odwzajemniam ten gest. Wysypujemy się z wolna na schody. Nikt się nie odzywa".

Przez teatr dobierał się do rzeczywistości. Realizm nigdy nie był dla niego werystyczną fotografią, ale narzędziem badania świata. W relacji z łódzkiego festiwalu teatrów studenckich cały akapit poświęcił wypadkom gdańskim: "Piszę zapewne nie na temat, lecz są chwile, gdy trudno inaczej. Po jaką zresztą cholerę w ogóle pisać o teatrze, jeśli nie po to, by pisać o życiu? Co, ględzić o pięknie? Wystawiać cenzurki, układać teatralne tabele ligowe? Szkoda na to papieru i czasu, póki nie chodzi o nic więcej".

W wierszu opublikowanym w ostatniej poetyckiej książce - "Kamykach" - ujmował to jeszcze dobitniej: "żadnych mitów (...) tylko jawa". To mógłby być jego drogowskaz przez życie. To jest również mój drogowskaz.

Zastanawiam się czasem, co by powiedział o dzisiejszym teatrze. O instytucjach teatralnych, coraz bardziej uzależnionych już nie od kaprysów urzędniczych czy politycznych, ale od excelowych tabelek. O teatrach prywatnych, które zapraszają dziennikarzy nie na spektakl, ale na oklaski ("obowiązują stroje galowe"). O zawężaniu się pola dla artystycznej krytyki w mediach. O zastępowaniu recenzji promocją. O recenzentach z fachowych portali, którzy na przykład piszą tak: "Gorycz przelewana jest z naczynia do naczynia, a piłeczka argumentacyjna dosłownie odbija się od ścian".

Czy chodziłby do Nowego czy raczej do Studia? Zajrzałby do redakcji "Dialogu", w której spędził tyle lat? Śmiałby się na spektaklach "Pożaru w burdelu"? Przecież tak lubił kabaret.

Czasem wydaje mi się, że go widzę w foyer, pochylona sylwetka, charakterystyczny uśmiech. Ale to tylko złudzenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji