Artykuły

Teatr Żydowski jest ambasadorem kultury jidysz

- Cała moja rodzina wyrosła w teatrze, w którym ciężko pracujemy w miarę naszych skromnych talentów. Wielokrotnie musieliśmy udowadniać, poza Teatrem Żydowskim, że nazwisko Szurmiej obliguje nas do poważnej i wytężonej pracy. Jesteśmy z tego dumni, bo nikt nam nic za darmo nie dał - mówi JAN SZURMIEJ, aktor i reżyser.

Z Janem Szurmiejem rozmawia Elżbieta Żmuda:

Pewien austriacki recenzent napisał po występie w Wiedniu Teatru Żydowskiego z Bukaresztu, że język jidysz to język martwy, a jego śmierć jest związana z zagładą 6 milionów Żydów. Więc po co grać w tym języku... W teatrze izraelskim gra się w języku hebrajskim, który jakby narodzil się na nowo, przechodząc z Tory do dnia codziennego. W Izraelu jidysz uważany jest przez niektórych za język tragicznej i niechlubnej przeszlości.

- W Izraelu, tuż po II wojnie istniała pewnego rodzaju dominująca tendencja myślowa i polityczna, mająca za zadanie zintegrowanie Żydów z całego świata, którzy przyjeżdżali budować nowoodradzające się państwo, po dwóch tysiącach lat tułaczki. Odcięto "grubą kreską" to, co powstało na obszarze kultury i języka w okresie diaspory w Europie i na całym świecie, włącznie z okresem holocaustu. Wymyślono nowego obywatela żydowskiego - Izraelczyka, jakby to wszystko, co stało się z Narodem Żydowskim w diasporze, było jednym wielkim wstydem. Wstydem człowieka drugiej kategorii. Upraszczając, do tego, w pewnym sensie, tuż po wojnie, ludzie decydujący o losach nowopowstającego państwa Izrael, sprowadzili kulturę jidysz, odcinając się od jej korzeni. Ta sytuacja dzisiaj powoli się zmienia, chociaż bardzo często pojawiają się wypowiedzi podsycające właśnie taki ogień antyjidyszowski. Brak w tym pozytywnego spojrzenia na to, co ta kultura stworzyła dla świata, jak pomogła narodowi przetrwać w "drodze" w okresie diaspory i zachować swoją tożsamość w nowych warunkach, w których przyszło mu żyć.

Tym, którzy myślą, że jest to podrzędna kultura, która miała swój własny język - "żargon", niezrozumiały dla świata, której dziś należy się wstydzić - mówię nie!

Szmul Atzmon, twórca i do niedawna dyrektor Teatru Jiddishspiel w Tel Awiwie mówił mi, że po przyjeździe z Polski do Izraela postanowił po pewnym czasie stworzyć tam teatr jidysz. Chociaż byl już wtedy znanym człowiekiem izraelskiego teatru, nie było łatwo wprowadzić jidysz na scenę. Dziś mówi, że miał szczęście i nazywa hebrajski "językiem ojca", a jidysz "językiem matki". Stworzony przez niego teatr nie ma własnego budynku, ma jednak swoją publiczność i utrzymuje się ze skromnych dotacji z różnych źródeł. Kilkakrotnie zapraszał polskich reżyserów. Wiele lat temu współpracował z Konradem Swinarskim. Ostatnimi laty reżyserowali tam Maciej Wojtyszko, Piotr Szalsza i dwukrotnie Jan Szurmiej w sezonie 2008/2009, w ramach Roku Polskiego w Izraelu. Jak pracuje reżyser wychowany na kulturze jidysz z zespołem Izraelczyków?

- To była dla mnie frapująca przygoda, pełna niewiadomych i emocji. Przyjeżdżając do tego teatru nie wiedziałem, jaki jest poziom artystyczny zespołu. Spodziewałem się czegoś ubogiego, a znalazłem aktorów, którzy przyjechali do Izraela w różnym czasie z różnych stron świata. Ci ludzie z Europy przywieźli do Izraela swoj język. Jidysz. Weszli w skład zespołu teatralnego z potrzeby serca i stanowią jego siłę. Jest tam grono młodych aktorów, ktorzy zaczęli się uczyć jidysz. W mojej reżyserii zagrali "Sztukmistrza z Lublina" na podstawie książki I.B.Singera - Noblisty, polskiego Żyda, który wyjechał z kraju i opisywał Polskę miedzywojnia w swej przebogatej twórczości w jezyku jidysz.

Adaptatorzy Michał Komar i ja, oraz Zygmunt Konieczny i Agnieszka Osiecka stworzyliśmy ten spektakl w języku polskim. Po prapremierze we Wrocławiu w 1986 roku, grany był i jest grany do dzisiaj z wielkim powodzeniem na ośmiu scenach teatralnych w Polsce. Ale dopiero na scenie Jidishpiel w Tel Awiwie zabrzmiał w nim oryginalny język jidysz w którym pisał Singer. "Sztukmistrz" otrzymał Srebrnego Izraelskiego Oskara w kategorii "Spektakl Roku 2008". Byłem wzruszony.

Warszawski Teatr Żydowski obchodził trzy lata temu 60 urodziny. Dyrektor Szymon Szurmiej stawiał od lat na tradycję, przywołując obrazki z życia dawnych sztetli, miasteczek, w których przed wojną żyli obok siebie Żydzi i Polacy. Czy takie propozycje programowe mogą także w przyszłości przyciągnąć publiczność do teatru? Złośliwi krytycy mówią o tym "cepeliada".

- Ja bym słowo "cepeliada" zamienił na słowo "tradycja", która też jest potrzebna żydowskiemu teatrowi, bo ona ukazuje "wartość minioną". Bez tradycji nie ma ciągłości w kulturze. To tak, jakbyśmy pozbyli się pamięci o naszych przodkach i historii. Mówi się o "cepeliadzie", a to przecież tylko powrót do klasyki, sięganie do literatury i dramaturgii, które powstały w innym okresie. Pozostały i pozostaną w teatrze nie tylko żydowskim, ale i polskim. Rozwój dramaturgi w teatrze żydowskim zatrzymał się w Polsce po holocauście. Jak wiemy, zginęli prawie wszyscy autorzy, pisarze, poeci pochodzenia żydowskiego. Pozostali nieliczni. Dotyczy to też teatru Jidishspiel w Izraelu, Bukaresztańskiego Teatru Żydowskiego i innych formacji teatralnych, które pojawiły się po wojnie. Ta przebogata kultura i literatura nie zostały jeszcze odkryte do końca i wciąż budzą zachwyt. Reżyserzy na całym świecie chętnie sięgają do tłumaczeń i adaptacji literatury teatru żydowskiego.

Czy scena współczesna nie wymaga nowoczesnego języka teatralnego?

- Wprowadzanie literatury teatralnej jidysz do teatru polskiego jest zwykle poprzedzane pewnymi zabiegami, polegającymi na przetworzeniu jej przez reżyserów, adaptatorów polskich w celu uwspółcześnienia dramatu. Na przykład "Dybuk" w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego był adaptacją dramatu Szymona Anskiego i książki Hanny Krall. Można powiedzieć, że "Dybuk" to już tylko klasyka, choć niektórzy mogą mówić także, że jest to "sztetl". Jednak Warlikowski stworzył całkiem inną, współczesną jakość teatralną, ale wcześniej siegnął do głębokich zasobów kultury jidysz.

Warszawski Teatr Żydowski nie jest awangardowy. Jego czar bazuje na scenach z przedwojennych sztetli. Publiczność warszawska chętnie ogląda nostalgiczne opowieści pełne żydowskiego humoru, śpiewu i tańca. Teatr miał i ma tutaj szczególną misję do spełnienia. Ale skąd brać współczesne teksty w języku jidysz? Kiedyś Ida Kamińska sama tłumaczyła na język jidysz sztuki, które później były grane w prowadzonym przez nią Teatrze Żydowskim....

- Przed wojną był wielki boom literatury światowej tłumaczonej na jidysz. Przeciętny obywatel sztetla mógł sięgnąć do tych lektur. Dziś mało jest fachowców znających świetnie język polski i język jidysz. Chociaż i ta sytuacja ulega zmianie. Młode pokolenia uczą się języka jidysz, a z nich wyrastają przyszli autorzy i tłumacze.

Poza cepeliadą, warszawski Teatr Żydowski wprowadza na scenę wybitnych dramaturgów...

- Tak, na przykład w latach 70. "Zmierzch" Babla w reżyserii Andrzeja Witkowskiego, czy "Śmierć komiwojażera" Arthura Millera, czy w bardzo nowoczesnej formie jak na one czasy "W nocy na starym rynku" Icchaka Lejba Pereca w inscenizacji Szymona Szurmieja. Te dramaty pokazywane na wszystkich prestiżowych scenach na świecie, można było zobaczyć również w Teatrze Żydowskim w Warszawie.

..."Śmierć komiwojażera" w reżyserii Szymona Szurmieja, który był również odtwórcą głównej roli.

- Tak, tragicznej roli Willy'ego Lomana, żydowskiego bankruta. Grał ją z powodzeniem przez wiele lat.

Coraz częściej słychać głosy, żeby na deskach Teatru Żydowskiego w Warszawie prezentować dramaturgów izraelskich...

- Współcześni dramaturdzy piszący dla scen izraelskich ukazują dramatyczne losy Izraelczyków dziś. Ich sztuki są jakby odcięte od korzeni kultury jidysz. Bo co ma wspólnego izraelski żołnierz, który przeżywa tragedię wojny sześciodniowej z kulturą jidysz?

Z kulturą, która przeminęła?

- W Izraelu niechętnie wraca się do tych korzeni. Uważam jednak, że to wielki błąd odcinać się od kultury, którą przywieźli do tego kraju ich przodkowie. Dzięki tym właśnie Żydom europejskim, którzy utożsamiali się z kulturą jidysz, państwo Izrael zbudowało swoje fundamenty i do dziś funkcjonuje. Są sztuki przedstawiające np. dramat asymilacji Żydów europejskich w państwie Izrael, którzy przyjechali tam po wojnie i byli traktowani jak ludzie drugiej kategorii, którzy nigdy nie wyzbyli się miłości do swoich ojczyzn. Jeżeli współczesne dramaty izraelskie dotykają kultury jidysz, czyli tego, z czego Izrael wyrastał, to taka realizacja w każdym Teatrze Żydowskim ma sens. Jednak ta sytuacja "odrzucenia" zmienia się. W ciągu ostatnich lat izraelski pisarz i dramaturg Hanoch Levin zagościł na scenach polskich w kapitalnym tłumaczeniu Michała Sobelmana i na pewno doczeka się swojej premiery na deskach Teatru Żydowskiego, jak i Amos Oz, i wielu innych.

Jednak Teatr Żydowski podąża w kierunku lekkiej muzy. Niektórzy to krytykują, choć Szymon Szurmiej nawiązywał do korzeni teatru jidysz, zapoczątkowanego w XIX wieku przez Abrahama Goldfadena - melodramaty, operetki, rewie...

- W teatrze, który cechuje pewien eklektyzm i rozrzut repertuarowy, jest też miejsce na taki gatunek. Lekka muza może być pokazywana w interesujący sposób. Weźmy na przykład świat przedwojennego polskiego kabaretu. Jeśli się sięgnie do tego tematu, widać jak duży był wtedy wpływ kultury jidysz. Choćby szmonces, którym zachwycili się autorzy kabaretowi, bo są w nim olbrzymie ładunki humoru i pewnej abstrakcyjnej formy myślenia. Szmonces uzyskał w Polsce status dobrego humorystycznego gatunku. Tuwim, Słonimski, czy Hemar tworzyli "perełki" tego gatunku. To są nie tylko dowcipy polityczne i pamflety. Nie tylko naiwne piosenki o miłości. Te teksty ukazywały życie codzienne i były rodzajem satyrycznej walki z rzeczywistością. Ludzie to uwielbiali i tak jest do dziś. Szmonces, którego korzenie sięgają kabaretów wiedeńskich, to polska specjalność.

W latach 70., kiedy brakowało dobrego kabaretu i finezyjnego humoru, pojawił się Kabaret Dudek i przywołał czasy tamtego dowcipu. Ludzie szli do księgarni szukając mądrości żydowskich. Anegdota z tamtych czasów: Przychodzi facet do księgarni i pyta: "Czy może są mądrości żydowskie?". Na to ekspedientka: "Panie, dawno już nie ma. Ale jeśliby pan chciał coś z tej tematyki..., co my tu mamy? O, proszę! "Judo". Ten dowcip pokazuje w mikroskali, że kultury mogą się przenikać w zaskakujący sposób. I że trudno było nad tym procesem zapanować.

Wróćmy do "sztetla", bo to słowo często pada w dyskusjach o teatrze żydowskim w Europie. Izrael Bercovici z rumuńskiego Teatru Żydowskiego opowiadal anegdotę o małym miasteczku mołdawskim - dawnym "sztetl", do którego teatr z Bukaresztu przyjechał z gościnnym występem. Na widowni siedział tylko jeden mały mężczyzna z siwą brodą, w czarnym kapeluszu. Siedział i czekał. Reżyser podszedł do niego i zapytał: "Gdzie są inni?" "Jacy inni?" - odpowiedział mężczyzna. "No Żydzi!" - "Żydzi? Oni wszyscy wyjechali. Ja jestem ostatni." I wtedy aktorzy zagrali całe przedstawienie dla jednego widza tak, jakby widownia była wypełniona po brzegi.

- To wzruszająca i piękna przypowieść. Bo teatr żydowski jest w pewnym sensie teatrem misyjnym. Używanie słowa "sztetl" krytykując repertuar teatrów żydowskich jest wulgaryzmem, który deprecjonuje to pojęcie i obraża twórców.

...i intencje powstawania przedstawień, które przywołują pamięć o milionach mieszkańców przedwojennych sztetli, gdzie przed holocaustem mówiło się w języku jidysz. Jednak oprócz tradycji, w teatrach jidysz na świecie pojawiają się tematy współczesne. Na przykład w repertuarze nowojorskiego New World Theatre Project są sztuki opowiadające o tradycyjnej społeczności żydowskiej i jej zetknięciu z nowoczesnością, o problemach społeczeństwa wielokulturowego. Czy w Polsce można mówić o nowej dramaturgii żydowskiej?

- Cztery lata temu powstał spektakl pod tytułem "Wyzna(nie)" autorstwa Katii Czarnej, w realizacji Krzysztofa Rzączyńskiego, twórcy młodego pokolenia. Opowiada o trzech młodych dziewczynach po zmianie politycznej w Polsce. To wiwisekcja tożsamości. Trzy przyjaciółki robią maturę i dowiadują się o tym, że są Żydówkami. Ich życie się zmienia. Rozjeżdżają się w różne strony, ale każda przeżywa wewnętrzny dramat. Bardzo współczesna opowieść dotykająca problemu wstydu z powodu swojego pochodzenia. Z różnych powodów. Ksenofobicznych, antysemickich. Problem ciekawie postawiony. To jest jeden z takich wielu skowronków współczesności w Teatrze Żydowskim w Warszawie. Spektakl zrealizowany na Festiwal Warszawa Singera wszedł do repertuaru Teatru Żydowskiego i bywa grany dla 100-osobowej widowni, na trzech symultanicznych planach scenicznych. Na XI Festiwalu Warszawa Singera, który odbył się pod auspicjami Fundacji Shalom kierowanej przez Gołdę Tencer, można było zobaczyć wiele ciekawych projektów i spektakli teatralnych w koprodukcji z Teatrem Żydowskim. Młodzi twórcy, aktorzy teatru żydowskiego i polskiego oraz zza granicy, stworzyli niebagatelną myśl współczesnego teatru, inspirowaną i wyrastającą z tradycji jidysz.

Świat Żydów wschodnioeuropejskich zniknął, przetrwał jednak ich język i wzrasta zainteresowanie ich kulturą. W Warszawie prowadzone są seminaria, na których Polacy uczą się jidysz. Mówi się o modzie na kulturę żydowską. Do jakiej publiczności Teatr Żydowski adresuje swoje przedstawienia?

- Do wszystkich pokoleń. Widzę czasem reakcje publiczności. Ludzie klaszczą stojąc. Widzę też łzy wzruszenia tych, którzy przyjeżdżają z całego świata i odnajdują w tym teatrze czasy swojej młodości, ślad kultury, czas miniony, który noszą głęboko w sercu. Czegoś minionego, ale też czegoś, co sami przekazują następnym pokoleniom. Często widziałem, czego się nie spotyka w teatrach polskich, że po skończonym spektaklu nagle ktoś z widowni przychodzi do aktorów i dziękuje im, jest wzruszony. Nigdy nie słyszał na scenie języka jidysz, ale mówi w tym języku i widzę, jakie to jest dla niego ważne przeżycie.

Teatr Żydowski jest ambasadorem tej kultury. Cztery lata temu Piotr Cieplak zrealizował "Księgę raju" według książki Icyka Mangera. Trzy sezony temu Michał Zadara zrealizował swój autorski spektakl "1666" według Isaaca Bashevisa Singera "Szatan z Goraju". Dorota Ignatjew zrobiła interesujący spektakl "Walizka". Paweł Passini jest autorem "Kukły, księgi blasku", spektakl ten jest inspirowany twórczością Tadeusza Kantora i miał swoją premierę dwa lata temu na Festiwalu Warszawa Singera, a festiwal został otwarty moją najnowszą realizacją "Ach! Odessa Mama...", ukazującą świat bandyckiej żydowskiej Mołdawanki w Odessie na początku XX wieku, z "błatnymi", czyli pieśniami odeskiego półświatka. W zeszłym sezonie Maciej Wojtyszko wyreżyserował swoją adaptację "Marienbadu" według Szolema Alejchema, młody reżyser z Bukaresztańskiego Teatru Żydowskiego Andrei Monteanu "Boga zemsty" Szolema Asza.

Szymon Szurmiej, przy mojej skromnej pomocy, zrobił bardzo ciekawy spektakl pod względem treści i formy o Januszu Korczaku według Ryszarda Grońskiego "Noc całego życia". Lech Mackiewicz zrealizował spektakl "Kafka tańczy", którego autorem jest Timothy Daly, z kapitalną muzyką Piotra Mossa. Lena Szurmiej wyreżyserowała spektakl familijny "Piękna i bestia". W tym roku Karolina Kirsz zrobiła ciekawy spektakl "Dotknij wiatru, dotknij wody". W teatrze jest cykl czytań performatywnych nowych interesujących sztuk. Współpracują z teatrem doświadczeni i młodzi twórcy. Cóż więcej trzeba. To dużo!

W jednej z krytyk ktoś napisał, że Teatr Żydowski to "teatr jednej rodziny". Ale jeśli przeanalizuje się repertuar, to Lena Szurmiej i Jan Szurmiej, dzieci dyrektora Szymona Szurmieja, rzadko realizują coś w Teatrze Żydowskim. Ile z tych 100 przedstawień, które Jan Szurmiej zrobił w teatrach polskich i zagranicą, między innymi w Jiddishspiel w Tel Awiwie, było zrealizowanych w Teatrze Żydowskim?

- W ciągu ostatnich 30 lat wyreżyserowałem w Teatrze Żydowskim trzy sztuki. W przeszłości ja i moja siostra Lena funkcjonowaliśmy w tym teatrze jako aktorzy. Ukończyliśmy studium aktorskie i uczyliśmy się tam języka jidysz. Znamy tę kulturę i służymy teatrowi żydowskiemu jako reżyserzy znani z inscenizacji przede wszystkim w wielu teatrach polskich.

Mówi się niekiedy "teatr jednej rodziny"... Cóż w tym złego? Ida Kamińska wyrastała z klanu Kamińskich. Jej ojciec Abraham Izaak Kamiński był dramaturgiem, organizatorem żydowskich trup i scen teatralnych na terenach przedwojennej Polski. Matka Ester Rachel zwana "Matką przedwojennego Teatru Żydowskiego była dyrektorem, reżyserem i aktorką. Regina Kamińska, siostra Idy była aktorką, Jakub Kamiński, brat Idy, wiolonczelistą i kompozytorem teatralnym. Córka Idy, Ruth Kamińska, aktorką, żoną aktora Zygmunta Turkowa. Marian Melman, aktor, mąż Idy Kamińskiej. Wszyscy oni pracowali w Teatrze Żydowskim tworząc Klan Kamińskich i to jaki klan!

Żeby zakończyć konfabulacyjne dywagacje zaczerpnięte z zasłyszanych plotek i nieprawdziwych informacji portali internetowych, które po części są wykorzystywane przez "mniemam - poważnych dziennikarzy", mających obowiązek rzetelnie opisywać rzeczywistość. Odsyłam ich do Wikipedii.

Cała moja rodzina wyrosła w teatrze, w którym ciężko pracujemy w miarę naszych skromnych talentów. Wielokrotnie musieliśmy udowadniać poza Teatrem Żydowskim, że nazwisko Szurmiej obliguje nas do poważnej i wytężonej pracy. Jesteśmy z tego dumni, bo nikt nam nic za darmo nie dał i mamy satysfakcję z naszej pracy na scenach całej Polski i za granicą. To nie Szymon Szurmiej angażował mnie na stanowiska dyrektorów teatrów muzycznych Capitol we Wrocławiu i Roma w Warszawie. Co nam dał Szymon Szurmiej? Surowość oceny zawodowej. Pasję teatru. Zamiłowanie do kultury żydowskiej. Tolerancję i rozumienie wszystkich i wszystkiego. Dlatego jesteśmy Szurmiejami - cała moja rodzina!

A jak z aktorami Nie-Żydami robi się teatr żydowski?

- Oni znają dobrze język jidysz i mają dużą wiedzę na temat jidyszkajtu. Bez problemu poruszają się w świecie żydowskiej kultury, i czują się w niej jak ryba w wodzie. W roku 1971 ojciec powołał do życia studio teatralne mające za zadanie kształcić aktorów dla potrzeb tej sceny, bo dawny zespół został zdziesiątkowany przez wydarzenia lat 60. i emigrację. Do studia aktorskiego przychodzili młodzi ludzie pochodzenia żydowskiego i nie tylko. Z tego studia wyrosły nowe pokolenia aktorów zasilających nie tylko scenę Teatru Żydowskiego. Niektórzy z nich znaleźli swoje miejsce w teatrach całej Polski. Czwórka z nich to reżyserzy jak Artur Hofman, Gołda Tencer, moja siostra Lena i ja. To świadczy o tym, że teatr żydowski jest otwarty na wszystkich. Że nie jest zamkniętym gettem, gdzie tylko Żydzi mają prawo grać. To była słuszna decyzja dyrektora teatru.

A jaka byla misja Szymona Szurmieja?

- Myślę, że była to misja skomplikowana i dramatyczna. Teatr Żydowski funkcjonował po wojnie niezależnie od różnych frakcji antysemickich wśród przedstawicieli władz. Zresztą do dziś jest w polityce sporo ludzi mających ksenofobiczny sposób myślenia, antysemitów. Teatr Żydowski znalazł jednak w Polsce dobrą aurę i był już za Idy Kamińskiej teatrem państwowym. Tworzyła go w okresie, kiedy w kraju było jeszcze dużo aktorów pochodzenia żydowskiego i Żydów pozostałych w Polsce po holokauście.

Ida Kamińska rządziła tym teatrem dwadzieścia lat, aż do momentu wyjazdu do Izraela, potem do USA, po niechlubnych wydarzeniach marcowych w 68 roku. Była to wielka strata dla teatru. Ojciec objął ten teatr w momencie bardzo przełomowym i przykrym dla Polski, i dla polskich Żydów, i prowadził go ponad czterdzieści pięć lat.

Mówiło się, że to teatr-alibi...

- Mówiło się i mówi różne rzeczy o teatrze. Że to przykrywka, że to jest teatr agenta, który jest podstawiony po to, żeby pokazać światu, że Polska nie jest antysemicka i teatr żydowski nadal funkcjonuje. Jest to bardzo krzywdzący sposób myślenia i niektórzy ludzie krytykując działalność dyrektora, czyli mojego ojca, w mojej ocenie są w błędzie, manipulując i konfabulując oraz psując wizerunek teatru. Bardzo mnie to dotyka i boli, prywatnie, jako człowieka związanego z Teatrem Żydowskim od ponad czterdziestu lat.

Nikt inny nie stanął na czele tego teatru i nie bronił go wobec krytykantów, kiedy pojawiały się kalumnie. W czasie tych 45 lat teatr przechodził wiele burz. A można było machnąć ręką i robić swoje. Jednak teatr przetrwał do dziś i dzięki mojemu ojcu mógł się rozwijać. Przyszli do niego młodzi ludzie. Ojciec był już wtedy znanym aktorem, reżyserem wielu teatrów polskich. Prowadził, jako kierownik artystyczny, teatr w Opolu. Dyrektorował różnym instytucjom kultury. Mógł tam pozostać, ale poświęcił się Teatrowi Żydowskiemu, żeby go zachować. Nie myślał wtedy o własnym interesie, wziął na barki trud misji prowadzenia tego teatru, który wśród teatrów żydowskich na świecie wiedzie prym i zajmuje poczesne miejsce.

45 lat nieprzerwanej dyrekcji to swoisty fenomen, biorąc pod uwagę że 8 czerwca Szymon Szurmiej ukończył 91 lat, w pełni sił twórczych i zawodowych. 16 lipca odszedł na zawsze do "Innego Teatru". Ciągle miał nowe pomysły repertuarowe. Ciągle był w ruchu, ciekawy świata i ludzi, jak mały chłopiec, który wszedł do teatru i pozostał w nim do dzisiaj. Bardzo Go nam wszystkim brakuje.

W ciągu ostatniego roku stronę internetową Teatru Żydowskiego odwiedziło ponad 100. 000 osób. Jeśli tylko co trzecia osoba poszła potem do teatru, to można chyba powiedzieć, ze Teatr Żydowski dobrze prosperuje...

- Myślę, że rocznie odwiedza go około 50 tysięcy osób. Całkiem nieźle.

Często na "Skrzypka na dachu" w pana reżyserii brakuje biletów, ludzie kupują choćby wejściówkę i siedzą w czasie spektaklu na schodach, a spektakl jest grany już trzynasty sezon...

- W ciągu dwunastu lat zagraliśmy ponad 350 przedstawień. Ja często mówię aktorom po spektaklu: Wy już tak się przyzwyczailiście do standing ovations po "Skrzypku", że czasami wydaje mi się, że to powoduje u was uśpienie. Może myślicie, że wam się to należy? Otóż nie! Zawsze musicie zachowywać dobry poziom artystyczny, dbać o to, żeby nie było tandety, żeby nie wkradały się w waszą interpretację fałszywe tony. Uważajcie na to i traktujcie widza z należnym mu szacunkiem, dając mu to, co najlepsze. Brawa zadowolonego widza obligują do stałej pracy nad sobą, a wtedy on będzie do was wracał. Wracał do Teatru Żydowskiego w Warszawie.

wrzesień 2014

***

Elżbieta Żmuda

Ukonczyła studia germanistyczne na Uniwersytecie Warszawskim pisząc pracę magisterską z kaberetu berlińskiego lat 20. Potem studiowała teatrologię i dziennikarstwo na Freie Universität w Berlinie Zachodnim. Mieszka w Berlinie, w Linzu (Austria) i w Warszawie. Dziennikarka, była korespondentka polskiej sekcji Radia BBC i miesięcznika "ART & Business" z Berlina. Producentka telewizyjna, autorka wielu reportaży dla telewizji niemieckiej SFB, ORB, MDR i telewizji niemiecko-francuskiej ARTE. Prowadzi wykłady w Linzu na Uniwersytecie Sztuki (Kunstuniversität Linz) i w szkole aktorskiej (Linzer Akademie für Film und Schauspiel).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji