Artykuły

Strachy w dworku majora

W związku z wystawieniem "Dam i huzarów" w TEATRZE BAGATELA udzieliłbym kilku pochwał. Niektóre, być może, zabrzmią przekornie.

Przede wszystkim, pochwaliłbym Fredrę. Autora, aż do znudzenia, na­zywanego ojcem komedii polskiej. Ale, choć mi się napisało "do znudzenia" (bo faktycznie spory zastęp reżyserów, zwłaszcza młodszych - mimo iż starsi też lubią podziwaczyć - z uporem u n u d n i a naturalny komizm Fredrowskich utworów, co w krzy­wym zwierciadle zgryźliwej satyry przybiera postać obucha, którym na­leży wbijać do rzekomo tępych głów prawdziwe oraz domniemane prawdy o epoce i sarmackich wadach narodo­wych) to przecież Aleksander Fredro zawsze pozostaje rasowym komediopi­sarzem, a jego dzieła mogą być ozdo­bą każdego repertuaru teatralnego.

No, więc wprowadzanie Fredry do repertuaru zasługuje na pochwałę. Szczególnie w Teatrze im. Boya-Że­leńskiego. Boy odkurzył bowiem i pokazał co najmniej kilka twarzy pi­sarza ukrywających się za poszcze­gólnymi dramatami. BAGATELA zaś - jak wynika z deklaracji kierowni­ctwa artystycznego tej sceny - chce być teatrem popularnokomediowym. A zatem pochwała za wybór ko­medii. Pochwałą trzecią - na tle "Dam i huzarów" - wpisałbym na kon­to reżysera... "Igraszek trafu i miłości" Marivaux, Anny Polony. Jest to ko­media wciąż grana w "Bagateli", a jej inscenizacja doczekała się po pre­mierze - z mojej strony - paru kry­tycznych uwag na temat niekonse­kwencji stylistycznych w odniesieniu do epoki. W zestawieniu je­dnak ze "stylem" "Dam i huzarów", musiałbym ostrzejsze sformułowania wobec Polony co najmniej osłabić. Jej przedstawienie było (jest napra­wdę zabawne, przy czym aktorsko - w tym samym teatrze! - poprowa­dzone na górnej granicy możliwości obsadowych. Tymczasem Andrzejowi Jamrozowi w "Damach i huzarach" nie udało się, pomimo pietyzmu dla literatury Fredry, ujawnić żartobli­wego ducha - branej na warsztat reżyserski - sztuki. Innymi słowy, ów duch nie wstąpił do wnętrz posta­ci scenicznych (przynajmniej nie do każdej), co odbiło się na aktorskich interpretacjach, a w efekcie, na obli­czu całej realizacji teatralnej.

Warto zatem postawić pytanie, za­cząwszy od brzmienia tytułu sztuki: cóż to za damy, i cóż za huzary? W małym mająteczku 56-letniego majora huzarów wypoczywają po trudach wojaczki i musztry, a chyba przed kolejnym wymarszem w pole oficerowie i ordynansi. Życie ich sza­re, nawyki koszarowe, ale otoczenie sielskie. Żołnierska rubaszność "pa­nów" i "sług'' ogranicza zakres kon­taktów do ścisłego grona, jakby cał­kiem izolowanego od pobliskiego świata normalnej wegetacji szlacheckich dworków. Nikt tam nie tęskni za odwiedzinami sąsiadów, a już - nie daj Boże! - sąsiadek, czy w ogóle płci niewieściej. Szorstka, lecz na swój sposób swobodna, koleżeńsko-służbowa więź zżytych z sobą ludzi jednego zawodu, stwarza specy­ficzną atmosferę. Daleką od wszelkiej galanterii dworskiej. Bo też oficero­wie ani nie są szarmanckimi rycerza­mi, ani nie garną się do towarzyskich uciech.

I nagle ten monotonny, ale miły spokój zakłóca wizyta dam... Trzy siostry majora: apodyktyczna wdowa z młodziutką córką, fertyczna mężatka i stara panna "najeżdżają" dworek brata wraz z trójką dziewcząt słu­żebnych.

Siedem kobiet, niczym stadko ja­strzębi, spada na przerażoną piątkę wojaków (baranków). Czereda gada­tliwych bab zaczyna okupować dom mrukliwych odludków. Toż to niemal trzęsienie ziemi. Tym więcej jeszcze przybierające na gwałtowności, im bardziej siostra-wdowa rozwija swe plany wydania za mąż córki - Zosi za wuja - majora a raczej za jego majątek. Więc nie spotykamy tu ża­dnych, delikatnej natury podjazdów i gierek dyplomatycznych, lecz zwy­kłą, niezbyt maskowaną zachłanność: intrygę szytą grubymi nićmi. Nic to, że panna-córka kocha się (od dawna) w ubogim podkomendnym majora, poruczniku; nic to, że panna-siostra-Aniela pragnie wykorzystać sytuację stręczenia siostrzenicy bratu, aby so­bie upolować przy okazji niedźwiedziowatego rotmistrza; nic to, że po­kojówki z nudów zalecają się do pod­starzałych ordynansów. Dam tu nie widać. Są tylko paniusie z pretensja­mi do miana bywalczyń salonów. Ich służące te pretensje wielkoświatowe powielają jak w lustrach. Choć czy­nią to powabniej, ponieważ są po pro­stu młodsze.

Czyżby Fredro zawarł na poły ironiczno-obyczajową ideę komedii w przewrotności tytułu? Tak chyba mo­żna odczytać krotochwilny charakter "Dam i huzarów". I tak też wypadało­by grać ową nieskomplikowaną grę w pozory. Z dyskretnym dystansem do karykatur. Pójście na przysłowio­wy żywioł uśmieszniania może grozić przerostem: karykaturowaniem ka­rykatury. Ergo, znoszeniem się wza­jemnie warstw komizmu. Co zamiast autentycznej wesołości emanującej wprost z tekstu, zamienia się w mocno pogrubiony humor lub humo­rek prostacki. Wprawdzie prostactwo w jakiś sposób firmuję postawy osób scenicznych, lecz od tego jest właśnie reżyser, by śmiech i choćby farsowa zgrywa utrzymały się w artystycznych ryzach. Tam zaś, gdzie reżyserskiej inwencji nie starcza, pozostałoby miejsce na koncerty aktorstwa. Cóż jednak począć, kiedy wykonawcy - grając nawet poprawnie i z widoczną starannością - wirtuozowskich mo­żliwości nie przejawiają? I trudno ich winić za to. Gdyby w ogóle można mówić o "winie", wówczas mieliby­śmy w znacznej większości teatrów samych... winowajców.

Dlatego rola reżysera należy tu do ról ważnych. Zarówno przy umieję­tnym rozkładaniu akcentów widowi­ska i budowie stopni jego komediowości, jak i przy doborze obsady aktor­skiej. Reszta już przypada Fredrze. A ta reszta - to przecież cały, dobrodu­sznie - frywolny w dialogach i po­tęgowaniu nastrojów, niewymuszony urok samej dramaturgii. I styl sceni­cznego podania komedii, nie stronią­cy od chwytów teatru jarmarcznego. Ale nie jarmarczny. To różnica.

W przedstawieniu, które obejrzałem (jako 13-te z rzędu od premiery...) za­brakło wyczucia klimatu Fredro­wskiego. Najbardziej bliski był mu Rotmistrz w przekonywającym - sylwetką i psychologicznym pogłębie­niem - ujęciu Jerzego Bączka. Nie­kiedy mógł się podobać sposób gry Majora (Janusz Krawczyk), aczkol­wiek nie uwierzytelniał komediowo ani swej podstarzałości, ani staro-kawalerskich manier - i na dobrą (?) sprawę mógł uchodzić na scenie za "liczącego się" adoratora Zosi, dość dystyngowanego i w sile wieku. Wbrew autorskim intencjom. Nato­miast Kapelan Bohdana Grzybowicza niczym właściwie - poza ubiorem i pobożnymi minami - nie podkreślał charakterystyczności osoby duchownej, trwale wrośniętej w życie żołnierskie. Porucznik (Krzysztof Bochenek - nie widziałem w tej roli dublującego, Józefa Sadowskiego) był istotnie mło­dy, ale, jak na amanta-serio starają­cego się (ze wzajemnością!) o rękę umiłowanej dziewczyny, "młócił" tekst bez żadnego zaangażowania wewnę­trznego i bez Fredrowskiej lekkości wiersza.

Damy zachowywały się pretensjo­nalnie (to dobrze), lecz w przeryso­waniach bardziej przypominały małomiasteczkowe kumoszki, niż zabawne - choć "straszne" - prowincjuszki z zaścianka. Tym niemniej wszystkie (Alicja Kobielska - wdowa, Bogna Gębik - pani Dyndalska i Łucja Karelus-Malska jako Panna Aniela) wy­kazały pokaźne zasoby dojrzałości aktorskiej. Szkoda, że bez konse­kwentnego ukierunkowania ze strony reżysera. Zosię (Elżbieta Szwec) - chyba nieodpowiednio obsadzoną - scenograf dodatkowo pozbawił wdzięku "przy pomocy" b. niezgrabnego i mało dowcipnego kostiumu. Była te­dy sztywna i odarta z filuternego sprytu, jakim obdarzył tę postać Fre­dro. Pokojówki: Józia (Barbara Za­jączkowska), Zuzia (Ewa Zytkiewicz) oraz Fruzia (Lidia Bogaczówna) w gruncie rzeczy powtarzały jeden sche­mat interpretacyjny, czyli bieganie w kółko, skakanie, piski i chichoty. Z dwójki wiarusów-służących - Lech Bijałd śmieszył tradycyjną maską nie­dorajdy Grzegorza (koniecznie osma­lonego na gębie po niefortunnym wy­strzale armatnim), a Bogdan Gładkowski (Rembo) nie miał czym śmieszyć, gdyż grał huzara zastraszonego.

Scenografię projektował Janusz Warpechowski. Dekoracje miały ten plus, że ułatwiały wejścia i wyjścia wykonawcom, podczas gdy stroje (damskie) utrudniały niektórym akto­rkom ruchy. Lecz może szło tu o sa­tyrę plastyczną? Strach pomyśleć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji