Mizantropia Aleksandra Fredry
Przed dwoma laty znany poeta, krytyk i dramaturg, Jarosław Marek Rymkiewicz, opublikował pod intrygującym tytułem "Aleksander Fredro jest w złym humorze" książkę o autorze "Zemsty". Przeprowadzając błyskotliwe rozumowanie Rymkiewicz spróbował udowodnić, że klasycznie harmonijne komedie Fredry skrywają wizję świata będącego w chaosie. Różne oczywiście można wskazać przyczyny takiego widzenia rzeczywistości - tytułowy zły humor hrabiego Fredry wynikający być może z dolegliwości związanych z podagrą albo też poczucie odrębności uprawianego pisarstwa, odległego przecież od odchodzącego czy odeszłego już pseudoklasycyzmu, a znajdującego słabą duchową więź z dojrzewającym romantyzmem. Zresztą u Rymkiewicza przyczyny nie są najważniejsze. Istotne jest odświeżające odczytanie starego Fredry, pokazanie jego pisarstwa w sposób, który dla współczesnego odbiorcy może być interesujący i inspirujący.
Wspominam w tym miejscu o książce Rymkiewicza dlatego, iż zauważyłem w ostatnich inscenizacjach utworów Aleksandra Fredry podobne tendencje do nowych, nieraz nawet kontrowersyjnych, ich interpretacji. Czyżby znudził się już Fredro traktowany tradycyjnie jako wyłącznie wybitny "rozśmieszacz" narodowy i twórca ogromnej liczby wspaniałych ról dla dobrych aktorów? Czyżby inscenizatorzy chcieli - nicując zewnętrzne schematy komediowe odnaleźć pod podszewką jakieś dotychczas nie zauważone prawdy?
Sięgnijmy po przykłady. Oto ostatnia premiera "Dam i huzarów" (niezwykle popularnej komedii Fredry, granej ponoć blisko 80 razy w 35-leciu powojennym) w Teatrze na Woli. Rzecz zaczyna się przed wiejskim dworkiem, o świtaniu słońca. Zanim zjawi się dzielny Major huzarów wraz z towarzyszami, widzimy brudną, nędznie odzianą dziewkę dworską, słyszymy odgłosy domowego ptactwa. Również wkroczenie huzarów to scena oczyszczona starannie z poezji czy fałszywej nostalgii. Dominuje w niej realizm, może wręcz naturalizm. Reżyser, Zbigniew Wróbel, pokazuje huzarów rozdzianych z mundurów, nie ukrywa dziurawych podkoszulków czy przepoconych onuc. Zanika legendarna rycerskość tytułowych bohaterów, która zamienia się w naiwność, oglądamy na scenie prostodusznych, niekiedy prostackich mężczyzn, rozpróżniaczonych na żołnierskim chlebie, łatwo dających się omotać intrygującym kobietom.
Ale i tym ostatnim daleko w przedstawieniu Zbigniewa Wróbla do miana dam. Nie posiadają wykwintnych manier, stosują najbardziej prymitywne sposoby, aby zdobyć mężczyzn.
Legenda dam i huzarów zostaje więc w spektaklu odbrązowiona, pokazana w mocno satyrycznym ujęciu. Gdyby jeszcze odważnemu pomysłowi reżysera towarzyszyło lepsze aktorstwo, moglibyśmy uznać spektakl w Teatrze na Woli za duży sukces.
Przy okazji przypomnieć warto graną jeszcze na małej scenie Teatru Powszechnego "Zemstę'' w reżyserii Zygmunta Hubnera, również daleką od inscenizacyjnego kanonu najlepiej chyba znanej komedii Fredry. Tu odpowiedni klimat tworzą już decyzje dotyczące obsady, np. w roli subtelnego amanta, Wacława, występuje potężny Andrzej Wasilewicz. W jego ustach liryczne kwestie pobrzmiewają zupełnym fałszem; aktor zresztą podkreśla to dodatkowo wygłaszając je bez jakiejkolwiek pasji, jak wielokrotnie recytowane formułki. Także i kwestie innych bohaterów okazują się często fałszem podszyte, często zaś przynajmniej dwuznaczne w obliczu wydarzeń scenicznych. Hubner i aktorzy (wymieńmy tylko w roli Cześnika Raptusiewicza - Bronisława Pawlika, w roli Rejenta Milczka - Władysława Kowalskiego i w roli Papkina - Wojciecha Pszoniaka) bawią się tekstem Fredry, próbują pokazać jego drugie dno. Spod wizerunków bohaterów, do jakich przyzwyczaiła nas tradycja teatralna, wyglądają jakby inne postacie. Już nie tak dobroduszne mimo rysów karykaturalnych, mniej sympatyczne. Nie idzie tu o to, aby przekonywać, iż Hubner odkrył satyryczny wymiar komedii Fredry - to oczywiście odkryto znacznie wcześniej; idzie tylko o to, że satyra w jego ujęciu jest głębsza, ostrzejsza, bardziej - jeśli tak rzec można - pesymistyczna, bo dotykająca jakiejś prawdy o ludzkiej kondycji w ogóle, a nie tylko konkretnych ludzi czy przywar. Przez to satyra Hubnera jest bardziej współczesna, przekazująca coś z dwudziestowiecznej wiedzy o człowieku.
Ale czy rzeczywiście dwudziestowiecznej? Może wielkość Fredry, jak chce Rymkiewicz, leży właśnie w tym, że dzięki swym złym humorom i mizantropii odkrył on takie prawdy o człowieku, jakie były niedostępne jego współczesnym.