Artykuły

Wakacyjne Grillowanie. Marna końcówka krakowskiego sezonu teatralnego

Najpierw garść letnich już obserwacji. Urlopową Polskę opanowała nowa mania - wieczorne grillowanie. Po plaży zasiada się przed domem przy grillu, kiełbaskach i piwku. Leniwe pogadywanie, nawoływanie dzieci, odganianie psów, czasem fałszywe jak to u nas, chóralne zaśpiewy. Na Helu, gdzie wąsko, bo tu morze, tam zatoka, kiełbasiane zapachy mieszają się ze smrodem wydzielanym przez samochody sunące ławą w tę i z powrotem po cieniutkiej szosie, Pobliski sklep, jeden z trzech w wiosce, szybciutko odpowiada na społeczne zamówienie. Spory napis: kiełbasa na grill, 65000 zł, 6,50 zł, pojawił się już drugiego dnia lipca. Rodacy grillują zawzięcie co wieczór. Niedrogo i przyjemnie.

Z recenzenckiego nawyku wertuję miejscową gazetę. Może uda się przy okazji zobaczyć coś w Gdańsku czy Gdyni. W rubryce ''Teatry" napisano: przerwa. Jak zwykle co roku. Temat wyłania się w lecie nici twór z Loch Ness. W lipcu i sierpniu wszystkie teatry nieczynne w całej Polsce, od Wybrzeża po Kraków, gdzie na ulicach częściej słyszy się obcą mowę niż język ojczysty. W tym jałowym dla teatru okresie zawsze, odkąd pamiętam, pojawiały się jałowe biadolenia, że wszystko zaparte na głucho, aktorzy leniwieją na długich urlopach lub chałturzą gdzie się da, a tu turyści rodzimi i zagraniczni nic tylko marzą, aby wzbogacić się duchowo w duchocie teatralnych sal. Dyrektorzy scen tłumaczyli, i czynią to nadal, że aktorom uzbierało się przepracowanych wolnych dni co niemiara, że dla kilkudziesięciu maniaków grać się nie opłaca, obcy turyści rzadko do teatrów zaglądają, a tubylcy mają w lecie inne zajęcia i rozrywki. Choćby wieczorne grillowanie.

Końcówka krakowskiego sezonu mizerna była nad wyraz. Zwłaszcza jak na siły zespołów i możliwości scen. Ciągle jeszcze imponujące i boleśnie nie wykorzystywane. Ostatnie przedstawienia, jakie obejrzałam, z niejakim opóźnieniem, to ''Hedda Gabler'' Ibsena w Teatrze im. Słowackiego i ''Niebo-Piekło'' Prospera Mériméego na małej scenie Starego. Obydwa tak żałosne, że aż papier w maszynie skręca. Nie byłoby więc sensu nimi się zajmować, gdyby nie to, że zostały zrobione przez reżyserów rozpoczynających swoją teatralną drogę. Z pewną dezynwolturą wobec możliwość tekstu, teatrów i aktorów. Zwłaszcza aktorów, co jasno wynika z przedstawień.

Oto ''Niebo-Piekło''. Udana i udatna literacka mistyfikacja młodziutkiego Prospera Mérimée. Z lęku przed cenzurą wydał swoje jednoaktowe komedyjki ukrywając się pod nazwiskiem Klary Gazul, aktorki hiszpańskiej. Kobieta - dama, prosta wieśniaczka, wreszcie sprytna, choć rozwiązła aktorka Kamila Perichole - urodą, wdziękiem i babską przebiegłością omotuje spowiednika, inkwizytora, w końcu i biskupa. Komedyjki są proste, dowcipne, ładnie napisane, okrutnie prześmiewcze i bardzo libertyńskie. Agnieszka Glińska wykonała z nich morderczy cocktail. Wymieszała pracowicie teksty trzech jednoaktówek, kazała Aldonie Grochal grać ich bohaterki, co w końcu można zrozumieć i usprawiedliwić, pozostałym aktorom przydzieliła to rolę inkwizytora, to znów spowiednika. Nieszczęśni aktorzy dwoją nam się w oczach, usiłują złoży w całość te okruchy postaci. Nadaremnie. Pogadują sobie zatem luźniutko, jak Mann do Materny i Materna do Manna. Jest nawet zabawnie przynajmniej miejscami, błaho, kabaretowo, cocktailowo właśnie. Wyrazy współczucia dla aktorów: Aldony Grochal, Jana Korwina-Kochanowskiego, Leszka Piskorza i Piotra Skiby. Wyrazy potępienia dla Anny Sekuły za dziwaczne, brzydkie kostiumy, powyciągane zapewne z teatralnych magazynów. Można je było przynajmniej przeprać, jakoś ochędożyć.

Oto ''Hedda Gabler''. Rzadko grywano u nas ten dramat Ibsena, dziwny, mroczny, pełen psychologicznych zaciemnień i pułapek. Paweł Miśkiewicz zrobił przedstawienie proste i puste. Opowiedział przy pomocy aktorów pokomplikowaną moralnie i erotycznie fabułę, oprawił w estetyczną, nieco symboliczną dekorację posypaną płatkami białych kwiatów i przedstawienie gotowe. Z ''Heddy Gabler'' udało się wykroić kolejny odcinek romansowych zawirowań telewizyjnej rodziny Carringtonów.

Rachityczna końcówka zwieńczyła sezon przedstawień nijakich, ledwie średnich lub zdecydowanie nieudanych. Jedynie ''Lunatycy'' Krystiana Lupy wyrastali wysoko ponad przeciętność. Zmagania naszych najlepszych - Rudolfa Zioły z ''Reformatorem'' i Jerzego Grzegorzewskiego z ''Dziadami'' - zakończyły się porażkami, których bronić nie wypada. Zajęcie to bowiem jałowe, ba, kompromitujące.

Może to i lepiej, że w okresie najazdu wędrowców, także spoza granicy, na wrotach teatrów zwisa napis: przerwa urlopowa.

Właściciel sklepiku w małej nadmorskiej wiosce, widząc snujące się wokół dymy, natychmiast oferuje kiełbasę na grillu. Co mają do zaoferowania nasze teatry? Wieczorne grillowanie przyjemniejsze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji