Artykuły

Kawa na ławie

Był czas pysznej przebieranki, lata dwudzieste XIX wieku, kiedy to Prosper Mérimée, chcąc uszczypnąć rzeczywistość kąśliwymi jednoaktówkami, musiał ukryć się w kobiecości - objawić jako Hiszpanka. Słowem - zmistyfikował fakty. Wydał tom króciutkich, uro-czych komedyjek niejakiej Klary Gazul. Klara była aktorką z Madrytu. Charakteryzowała się tym, że jej w ogóle nie było oraz tym, że wprawdzie podpisała owe dowcipne drobiazgi, ale ich nie napisała, albowiem napisał je - nie podpisując - akurat Mérimée. Owszem, jej portret okrasił świeżo wydany tom, ale chyba tylko ślepocie współczesnych przypisać należy fakt, iż nie obśmiali oni widniejącego na obrazku autora ''Carmen'', odzianego dla zmylenia przeciwnika w damskie fatałaszki.

A przeciwnik był poważny - klerykalno-feudalny. Mérimée zaś chciał być antyklerykalny, antyfeudalny i w ogóle - wszechstronnie rewolucyjny. Tak estetycznie jak i treściowo. Podszczypywał i kpił z podziwu godną wirtuozerią. I na najcieńszej strunie dialogu. Żartował wdzięcznie i ciepło szydził. Kąsał jakby mimochodem. Tak kler jak i władzę świecką. Portretował hiszpańską inkwizycję albo peruwiańską arystokrację. Bawił się. Ukrywał, mistyfikował, zacierał ślady.

W piwnicy przy Sławkowskiej Agnieszka Glińska chciała okazać się najwyraźniej szczera i nie mieć nic do ukrycia. To nie zarzut. Zarzuty rodzą się wobec efektu. Co zostało - w dzisiejszych naszych kompletnie zdemistyfikowanych i topornych czasach - z niegdysiejszych igraszek Prospera Mérimée? Otóż -kolaż. Z ''Teatru Klary Gazul" Glińska wyjęła trzy dziełka: ''Kobieta jest diabłem'', ''Niebo i piekło'' oraz ''Karoca świętych sakramentów''. Wyjęła i poszatkowała, rozbijając wszystko jakby na atomy i sklejając nowy, prywatny obrazek. Zastosowała zatem jakiś dziwaczny sceniczny płodozmian. Raz jedno, raz drugie, a raz trzecie. Raz, dwa, trzy - i koniec. W tym zlepku prostota Mérimée wykrzywia się w jakieś tajemne skomplikowanie. O co tutaj rzecz idzie? Ano o to chyba, by ujawnić kobiecość w ferworze walki. Pokazać, jak trzy męskie indywidua, niczym muchy, padają wobec jednej, sprytnej i pięknej niewiasty. Chodzi więc najprawdopodobniej o myśl niezbyt podniebnego formatu, że oto - proszę sobie wyobrazić - my rządzimy światem, a nami kobiety.

Na domiar złego lekkość i subtelność dowcipu gubi się tutaj w tak zwanym aktorstwie modeli ludzkich. Aktorzy nie grają postaci, ale ludzkie figury. Na przykład: kobietę- spryciulę lub mężczyznę - melepetę. Nie dość na tym. Wraz z modelem grany jest też od razu komentarz do modelu. Aktor coś pokazuje i jednocześnie pokazuje, jak dalece jest ponad tym. Niestety przypomina to czasami ołowianą swobodę produkcji kabaretowych.

A przecież w ''Teatrze Klary Gazul'' jest dokładnie odwrotnie. Postacie wyszydzają się, że tak powiem, samopas. Słowo po słowie, zdanie po zdaniu. Bezwiednie i mimowolnie, z odwrotnej niż u Glińskiej, poważnej, ludzkiej strony. I dopiero tak i dopiero tutaj odkrywa się tak zwaną małość tak zwanej człowieczej natury. Co tu kryć, w piwnicy przy Sławkowskiej zatęskniłem trochę za nieustającą powagą Zdzisława Maklakiewicza...

Powstał spektakl może i śmieszny, może groteskowy z lekka, ale cokolwiek pusty i ciężkawy. Oczywisty. Jak dowcip, który nie dość, że stary, nie dość że znany do znudzenia, to jeszcze nie najlepiej opowiedziany. Przedwcześnie spalony. Śmiejemy się więc kurtuazyjnie. I już musimy lecieć. Pilne sprawy czekają.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji