Artykuły

Warszawa. Padło na Klatę

- Nie wnikam w to, kto się mnie boi i dlaczego. Moim zadaniem jest przyjść do teatru i zrobić drapieżny, gorący spektakl - mówi reżyser Jan Klata. W dniach 3-7 grudnia odbędzie się w Warszawie przegląd jego spektakli. Na zdjęciu: "Nakręcana pomarańcza", Wrocławski Teatr Współczesny.

Imprezę organizuje Instytut Teatralny. Przedstawienia pokazywane będą gościnnie w teatrach Dramatycznym i Studio. Dorota Wyżyńska: Od dłuższego czasu zastanawiam się, jak to możliwe, że Jan Klata, rozchwytywany przez teatry w Polsce, zapraszany ze swoimi spektaklami za granicę, uznany za jedną z najoryginalniejszych postaci ostatnich sezonów, dotąd nie reżyserował w Warszawie. Czy to Warszawa nie chce Klaty, czy może Klata nie chce Warszawy? Jan Klata: Warszawa jest trudnym miejscem dla początkujących reżyserów, od których oczekuje się tu kompromisów. Osobie z tzw. niewyrobionym nazwiskiem trudno przewalczyć swój pomysł. Dlatego cieszę się, że nie debiutowałem w Warszawie, ale we Wrocławiu i Wałbrzychu. Ale jest jeszcze drugi problem - niepokojący. Proszę zauważyć, że ostatnim ciekawym teatralnym debiutem warszawskim był "Bzik tropikalny" Grzegorza Jarzyny. Coś niedobrego dzieje się w tym mieście. Mam wrażenie, że dyrektorzy teatrów (z nielicznymi wyjątkami) nie mają ciekawości, tego co nowe, nie mają odwagi ryzykować. Ryzyko stało się niemodne i bardzo drogie.

Jest też problem z pokazywaniem w Warszawie spektakli z tzw. prowincji. Mówię to jako warszawski widz. Oglądamy spektakle z Kanady, wspaniałe skądinąd, ale nie wiemy, co dzieje się w Kaliszu.

Od kilku lat reżyseruję w teatrach we Wrocławiu,Wałbrzychu, Gdańsku. Już od dawna zastanawiałem się: "Gramy nasze spektakle w Berlinie, na wszystkich możliwych festiwalach, a w Warszawie to nikogo nie interesuje?". Myślę, że widzowie warszawscy będą chcieli zobaczyć te przedstawienia.

Opowiem smaczną anegdotę, która być może będzie odpowiedzią na moje poprzednie pytanie. Kilka miesięcy temu dyrektor jednego z warszawskich teatrów tłumaczył się aktorom z planów repertuarowych: "No cóż - zaprosiłbym do naszego teatru takiego Klatę, ale boję się, że mi przypier...li". Ma Pan opinię buntownika, prowokatora.

- A takich osób unikamy, bo są niewygodne. Naruszają nasz stołeczny spokój.

To oczywiście tylko anegdota, nie wiadomo zresztą, czy prawdziwa, ale oddaje moim zdaniem istotę problemu.

- Nie wnikam w to, kto się mnie boi i dlaczego. Moim zadaniem jest przyjść do teatru i zrobić drapieżny, gorący spektakl. Tyle. Zresztą, będę pracował w Warszawie.

W Wałbrzychu wystawił Pan - "Rewizora", we Wrocławiu- "Lochy Watykanu", w Stoczni Gdańskiej - "Hamleta". A na jaki tekst - Pana zdaniem - jest teraz czas i miejsce w Warszawie?

- W pani pytaniu jest sugestia, że nie za każdy tekst warto zabierać się w danym czasie i w danym miejscu. Ja się z tym zgadzam. Zrobiłem "Hamleta", bo chciałem opowiedzieć o tym w Stoczni Gdańskiej. Jaki tekst teraz do Warszawy? Zobaczymy.

Jaką Warszawę lubi Jan Klata?

- To moje miasto rodzinne. Warszawa jest chropowata, szorstka, ale ma energię. Lubię wszelkie jej odmiany. Mieszkałem w bardzo różnych miejscach. I tzw. bogatych, ale też w Warszawie B i C. Na Ochocie, ale też na Grochowie, który na swój sposób też jest piękny. Na swój specyficzny sposób. Pracuję w Wałbrzychu, Wrocławiu, Gdańsku, a do Warszawy przyjeżdżam do rodziny. I ten układ na razie mi odpowiada. Z moimi córkami chodzę na spacery po parkach albo na lotnisko, żeby oglądać jak startują samoloty.

Zawsze z sentymentem opowiada Pan o swoim Liceum im. Batorego.

- To miejsce, które w dużej mierze mnie ukształtowało. Jestem dozgonnie wdzięczny moim profesorom, którzy traktowali takiego kilkunastoletniego gówniarza naprawdę poważnie. Liceum Batorego ukończyli też inni moi koledzy: Łukasz Barczyk i Maja Kleczewska.

Wtedy w drugiej połowie lat 80. nasze liceum było miejscem fantastycznym, kształtującym osobowość. Nie było tam atmosfery przymusu szkolnego, czuło się wolność. Myśmy się z naszymi profesorami przyjaźnili.

"Batory", kino Iluzjon, koncerty - to wszystko odbywało tuż po 1989 roku. Zapach wolności.

Warszawa to też Akademia Teatralna, z którą w pewnym momencie się Pan rozstał na rzecz studiów reżyserskich w Krakowie.

- Rozstaliśmy się - można powiedzieć - za porozumieniem stron. Bez żalu. Ja nie żałuję, że odszedłem. Bo dopiero na studiach w Krakowie dotknąłem tego zawodu. Trafiłem do takich profesorów jak np. Krystian Lupa czy Mikołaj Grabowski. Akademia Warszawska też nie uważała, że cokolwiek traci, wypuszczając mnie ze swoich murów. Podobnie było, kiedy rok później rozstawała się z Mają Kleczewską.

Co dla Pana znaczy "Klata Fest"?

- Ten festiwal to początek bardzo ciekawej inicjatywy Macieja Nowaka, aby Instytut Teatralny promował co roku nową postać teatralną. W tym roku padło na mnie, za rok będzie kto inny. Na tym właśnie polega wizjonerska natura Macieja Nowaka, który zamierza co jakiś czas do tego warszawskiego stawu wprowadzać nowego szczupaka. Cieszę się, że pokażemy większość moich spektakli, w pakiecie. Żałuję, że nie pokażemy w stolicy "Rewizora" z Wałbrzycha - będzie za to pokaz telewizyjnej wersji, nieco zmienionej. Nie przywieziemy też "Hamleta" z Gdańska, ale jak mówiłem, tego spektaklu nie da się przenieść, bo w Warszawie Stoczni Gdańskiej nie ma. Na razie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji