Inauguracja czy przymiarka?
DYREKTOR Jacek Gruca dotrzymał słowa. Uruchomił elbląski Teatr Dramatyczny już w marcu, nie oglądając się na sfinalizowanie prac związanych z organizacją zaplecza i modernizacją urządzeń technicznych. Na premierę wybrał ,,Damy i huzary", traktując przedsięwzięcie przede wszystkim jako sposobność do przeegzaminowania świeżo zaangażowanego zespołu technicznego, a po trosze jako ukłon należny Fredrze w stulecie jego śmierci. "Damy i huzary" nie są więc, jak niepokoi się bardziej niecierpliwa część widzów, deklaracją programowo-repertuarową nowego teatru, nie są artystycznym expose Jacka Grucy jako kierownika artystycznego i reżysera.
Podczas premiery, która odbyła się 27 marca br., było w teatrze pogodnie i uroczyście, jak przystało no okoliczność inauguracji i Międzynarodowego Dnia Teatru. Szanując wolę dyrektora J. Grucy dodajmy: małej inauguracji, nieoficjalnej. Ta prawdziwa ma się bowiem odbyć dopiero z początkiem następnego sezonu, gdy zostanie należycie uzupełniony zespół artystyczny.
Dzieląc się uwagami na temat samego spektaklu, trudno posłużyć się tymi samymi kryteriami ocen, jakich używa się wobec sprzężonego już i "dotartego" zespołu. Nie dysponując odpowiednim ani pod względem ilościowym, ani pod względem jakościowym zespołem aktorskim, nie mógł reżyser uniknąć przypadkowości obsady, mimo gościnnego zaangażowania sił z zewnątrz. Przede wszystkim trzeba nadmienić, że zbiegiem okoliczności niefortunne dla sceny było nieoczekiwane, bo pokazane zastępczo kilka dni wcześniej w telewizji przedstawienie "Dam I huzarów" w reż. Olgi Lipińskiej, w doborowej, idealnej obsadzie aktorskiej. Mimo woli nasuwają się porównania, a te - niestety - nie mogą być dla elbląskiego spektaklu korzystne. Jeśli jednak już takie porównania się rodzą, przyznajmy, że w rywalizacji ze spektaklem telewizyjnym, siłą rzeczy bardzo skameralizowanym - spektakl elbląski broni się widowiskowością, miejscami nawet rozmachem. Warunki niezbędne i wręcz zachęcające do swobodnego i zamaszystego rozwijania ruchu tworzy założenie plastyczne. Rzecz bowiem - zgodnie z konwencją scenograficzną Zenobiusza Strzeleckiego, z której skorzystano w przedstawieniu, rozgrywa się nie w ciasnym wnętrzu, lecz na realistycznie zakomponowanym podwórzu. Ładnie i efektownie prezentują się w tej przestrzeni ożywione ruchem barwne kostiumy projektu Rajmunda Strzeleckiego. Tytułów do uznania jest znacznie więcej. Nie brak np. dowcipnych rozwiązań sytuacyjnych. Celne i zabawne są pomysły przekornego komentowania znaczeń słownych przy pomocy parodystycznego gestu.
Główny ciężar gatunkowy utworu Fredry tkwi jednak w bogatej galerii wybornie zindywidualizowanych i uformowanych postaci scenicznych, z których każda, nawet najbardziej podrzędna, stanowi wdzięczny materiał do zbudowania kreacji w typie charakterystycznym. Niestety, Jacek Gruca nie dysponował aktorami, którzy mogliby w pełni sprostać fredrowskim postaciom. Jak wspomniałem - nie obeszło się bez przypadkowości obsady. Stwierdzić ją należy przede wszystkim w męskiej grupie wykonawców. "Huzary" wbrew tradycji wypadli w spektaklu gorzej niż "Damy" (wyłączając nieszczęśliwie pomyślaną w roli Zofii Elżbietę Jeżewską). Te ostatnie bowiem dzięki doświadczonym i bardzo wyrównanie grającym: Danucie Mancewicz (Panna Aniela) i Marcie Sobolewskiej (Pani Dyndalska), szczególnie zaś gościnnie występującej Barbarze Rachwalskiej z Warszawy (Pani Orgonowa) - dominowały w spektaklu nie tylko w sensie sytuacyjnym, tj. zgodnie z akcją komedii, lecz także w sensie artystycznym. Wyłączywszy Jacka Grucę, który do obsady jako Porucznik wszedł wprawdzie w ostatniej chwili, ale z ogromną korzyścią dla spektaklu - huzarów w elbląskim widowisku - naturalnie w znaczeniu artystycznym - właściwie nie ma. Przede wszystkim - mimo barwnego kostiumu i niezłych momentów - nie jest huzarem ani w ruchu, ani w geście, ani w tonie głosu wykonawca najważniejszej w tym gronie postaci Majora. Pozostali wykonawcy ról męskich, nie wyłączając z miejscami i Majora, uciekają się zbyt często do zewnętrznych, mechanicznych środków wyrazu. Stąd mało zabawne, choć obliczone na rozśmieszanie widzów, energiczne, farsowe marsze po scenie w momentach zdenerwowania i zakłopotania. Operowanie środkami tego typu (dotyczy to zwłaszcza kompozycji ruchu i gestu) przy nazbyt widocznej obecności faktury realistycznej (zarówno w oprawie plastycznej, jak i grze aktorskiej) - to - jak się zdaje - rezultat nie tylko niedowładu wykonawczego, lecz także niezbyt jasnej i konsekwentnej koncepcji inscenizacyjnej, obciążającej już konto reżysera. Spektakl nie zadowala w pełni, ale i nie rozczarowuje. Miejscami naprawdę bawi. Więcej po tej pierwszej przymiarce sił zespołu - bo tak chyba rzecz należy określić - nie można było się spodziewać.