Artykuły

"Agrypina" w Łazienkach

"Agrippina" w reż. Natalii Kozłowskiej w Warszawskiej Operze Kameralnej. Pisze Jacek Hawryluk w Gazecie Wyborczej.

Czy warszawskie wystawienie dzieła Handla otworzy nas na barok?

Opera Händla, którą można oglądać w Teatrze Stanisławowskim w Łazienkach (jeszcze 12 i 14 września), daje do myślenia. Gdy na Zachodzie opery barokowe regularnie wystawia się w największych teatrach (z nowojorską Metropolitan Opera włącznie), u nas wciąż zaliczane są do repertuaru gorszego gatunku. Nikt ich nie gra (poza krakowskim cyklem "Opera Rara"), nikt nie wystawia (poza, akcydentalnie, Warszawską Operą Kameralną). Gdy jednak ktoś się odważy, tłumy walą drzwiami i oknami. Paradoks?

To spektakl Anny Radziejewskiej

Tak jest z "Agrypiną" wystawioną dzięki stowarzyszeniu Dramma per Musica. Nie jest to, jak gdzieniegdzie czytam, polska prapremiera. "Agrypinę" pokazało w wersji scenicznej w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w 2004 r. Combattimento Consort z Amsterdamu, w koncertowej - Fabio Biondi w Krakowie w 2009 r. Chyba że polska, bo przez Polaków wystawiona - to owszem.

Pierwsze wielkie dzieło sceniczne Händla, pokazane w Wenecji w 1709 r., jest zaliczane do najważniejszych w katalogu kompozytora. Sumuje włoskie doświadczenia Saksończyka (wiele w niej fragmentów znanych z utworów wcześniejszych), jest punktem odniesienia dla dalszej londyńskiej kariery i źródłem przeróbek. Händel doskonale znał wartość napisanej muzyki i chętnie z niej korzystał.

Warszawska "Agrypina" to spektakl Anny Radziejewskiej, która w partii tytułowej kreuje wielką postać. Aktorsko znakomita, muzycznie dominuje nad pozostałymi. Świadomość dźwięku, każdej niemal nuty, opowiadanych historii składa się na wspaniałą rolę.

Śpiewaczce dorównują Wojtek Gierlach w partii Klaudiusza i młody Kacper Szelążek jako Neron (proszę zapamiętać to nazwisko, śpiewak już wziął udział w radiowym konkursie New Talent 2013 w Bratysławie). Barbara Zamek, która zastąpiła zapowiadaną Olgę Pasiecznik, bardzo się stara, ale jej Poppea (w koncepcji reżyserki trzpiotka, a nie kobieta z charakterem) aktorsko ledwie jest "budowana". Nie mamy, niestety, Ottona. Głos Artura Stefanowicza, bez blasku i siły, pozostaje na drugim planie.

"Agrypina" scenicznie chybiona

Muzycznie warszawski spektakl przygotowała klawesynistka Lilianna Stawarz. Orkiestra brzmi skromnie, nie daje dużych kontrastów, nie oddaje kolorów partytury (w III akcie gra wyraźnie poniżej możliwości), raczej towarzyszy. Zacnie, ale brak tu szaleństwa Händlowskiej instrumentacji. Mimo wszystko kieruję słowa uznania, bo czuję w tym zespole potencjał.

Niestety, na scenie niewiele się dzieje. Teatr Stanisławowski nie daje zaplecza technicznego. Surowe, i jakże piękne, wnętrze wymaga konkretnego pomysłu na blisko trzygodzinną operę. Sześć konstrukcji z monitorami w środku, na których wyświetlane są obrazy (a to śpiewacy, a to przypadkowe wizualizacje), obrotowe krzesło, czyli tron i ławeczka - to wszystko, co reżyserka Natalia Kozłowska ma nam do zaoferowania. I dość typowe stroje, nawiązujące do historycznych. Brak pomysłu na całość (co najwyżej na I akt), brak ręki reżysera w prowadzeniu postaci.

"Agrypina" więc scenicznie chybiona. Ponieważ jednak nasze teatry boją się baroku, obejrzeć trzeba. Choćby po to, by zobaczyć śpiewającą i tańczącą Radziejewską w arii "Ogni vento ch'al porto lo spinga" wieńczącej akt II. Zostaje w głowie na długo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji