Damy, huzary i... Kurylewicz
Lubię teatr Hanuszkiewicza. Jego propozycje są świeże, własne i bardzo przekorne. Kto by się spodziewał, że można dziś (blisko 150 lat od napisania) wystawić Fredrowskie "Damy i huzary" w sposób tak nowy i tak pełen inwencji. Śmiech publiczności Teatru Powszechnego odbija się echem bodajże na Stadionie Dziesięciolecia. Nasz stary, poczciwy Aleksander Fredro uratował już kiedyś Polskę - jak pisał Koźmian - od ogólnej melancholii. Dziś jego komedie są we współczesnym repertuarze teatralnym prądem ożywczego powietrza, rozwijają pomysłowość inscenizatorów, prowokują do atrakcyjnego wyzwolenia coraz to nowych, a wciąż nieprzebranych pokładów fenomenalnego humoru sytuacyjnego. Tak było z "Dożywociem" we "Współczesnym" z genialnym Tadeuszem Łomnickim w roli Łatki. Tak było w "Polskim" z "Panem Jowialskim" z niezrównaną Eichlerówna kreującą Szambelanową Jowialską. I tak jest z arcyzabawną komedią "Damy i huzary".
Hanuszkiewicz potraktował całą rzecz brawurowo. Niespodzianka goni niespodziankę. Zagrał fragmenty pierwszej, nigdy dotąd nie granej zrytmizowanej wersji utworu. Do dziesięciu zachowanych scen zręcznie dołożył trzy inne z niegranych, bądź mało znanych, jednoaktówek Fredrowskich.
Nie sposób nie poddać się urokowi scenografii. Xymena Zaniewska skomponowała przestronne wnętrze drewnianego dworku z funkcjonalną galeryjką. Cała scena wybita jest surowymi deskami świeżego, pachnącego drzewa. Na tym tle uwijają się jak w ukropie zwinne postacie komedii. Wydarzenia rozgrywają się lotem błyskawicy - tempo od pierwszej do ostatniej sceny - znakomite!
W słynnej inscenizacji przed 28 laty w Teatrze Stefana Jaracza aktorzy grający w "Damach i huzarach" mieli - jak wieść niesie - karykaturalnie wywatowane sylwetki, poprzyprawiane nosy itd. U przekornego Hanuszkiewicza (nawet wbrew tekstowi) - wszystkie postacie są pociągające i miłe, pełne uroku i wdzięku. Aktorzy zdają się sami bawić znakomicie. A przy tym inscenizacja okraszona jest świetnymi piosenkami "z epoki" - przetransponowanymi przez mistrza Kurylewicza na język saksofonów - altowego i basowego oraz na skrzypce, trąbkę, banjo i perkusję. Grał - znakomity dla ucha i oka - zespół muzyczny "Hagaw". Kapitalnie brzmi staropolski język na tle najnowocześniejszych rytmów - to naprawdę świetna zabawa!
Najznakomitsze sceny komedii zagrane zostały z ogromnym talentem, bo też dysponuje Teatr Powszechny kilkoma aktorami najwyższej klasy. Mariusz Dmochowski był Majorem wspaniałym. Scena z rozgadanymi siostrami oraz jego zaloty do Zofii pozostaną w historii naszego teatru jako wzór finezyjnego dowcipu scenicznego. Same komplementy należą się także Gustawowi Lutkiewiczowi (Rotmistrz) i Janinie Nowickiej (Panna Aniela). Para ta błyskotliwie rozgrywa szał wzajemnego oczarowania, ze słynnym Rotmistrza: "Co za kobita!" Andrzej Zaorski był Porucznikiem bardzo zabawnym. Hanuszkiewicz powierzył mu wiele brawurowych gagów, aby tę niezbyt atrakcyjną u Fredry postać ożywić i odświeżyć. Zaorski jest sprawny, błyska białkami oczu, pląsa, podskakuje, strzyże czarnymi wąsikami, hopsa i śpiewa, wykonuje także całe pas taneczne w swym miłosnym uniesieniu. Wszystkie "panie siostry" są młode i pociągające. Elżbieta Wieczorkowska (jako Pani Orgonowa) nie potrafiła jednak dorównać talentom komediowym Janiny Nowickiej i Małgorzaty Lorentowicz.
Kapelanem był niezwykle sympatyczny Józef Pieracki, jakże on się pysznie zwijał ze śmiechu! Barbara Młynarska błysnęła niemałym nerwem komediowym grając młodziutką Zofiję, córkę Pani Orgonowej. Jako stare huzary bawią nas młodzi (no, w średnim wieku) aktorzy Teatru Powszechnego. Grzesiem jest - niespodzianka tej inscenizacji - bardzo dobry, pełen temperamentu Eugeniusz Robaczewski, a Rembą filuterny Tadeusz Janczar.
Ładnie opracowany został także sam finał przedstawienia - aktorzy paradują w rytualnych tanach pożegnalnych, budząc kaskady śmiechu zaskakującym serwisem rekwizytów. Jak to się mówi - śmiechom i zabawom nie było końca. Jest to najzabawniejsze przedstawienie stolicy!