Artykuły

Biała magia w Pekinie

W swej "Złotej różdżce",skarbnicy magii i czarów wszystkich epok i narodów,nie pominął znamienity Sir James George Frazer i naszych bliskich sąsiadów - Hucułów karpackich. Dzielą oni z innymi ludami zwyczaj nazywania groźnych bestii czy złych mocy imionami pieszczotliwymi; taka kurtuazja,jak wykazują tysiącletnie doświadczenia,zupełnie obezwładnia ciemne siły i zmusza je do grzecznego zachowania się zgodnie z nowym sympatycznym imieniem. Tak to np.u Greków Erynie,po nazwaniu ich chytrze "łaskawymi"-Eumenidami,z krwawych demonów zemsty stały się opiekuńczymi bóstwami Aten. Niesie nam również dawna mądrość,że oczyszczenia z klątwy i gniewu bogów dostąpić można nie tylko przez wyłupywanie oczu i inne podobne zabiegi, ale także przez śmiech i radość: ofiara mordowana ongiś jako wcielenie boga Saturna staje się jednodniowym błazeńskim królem Saturnaliów; topiona w rzece przedstawicielka śmierci zmienia się w komiczną kukłę - Marzannę. Są to wszystko sposoby stare,ale czasem,kiedy jawnie zawodzi logika,arytmetyka,cybernetyka i inne zdobycze świeższej daty,przypominamy sobie o nich wprost mimo woli, jak zaś mogą być skuteczne,daje co wieczora dowody Teatr Dramatyczny w gmachu Pałacu Kultury i Nauki. Jako środka zaklinania użyto w tym wypadku baśni scenicznej Carlo Gozziego,której formuła zdolna jest udźwignąć najróżniejsze ładunki. Warto pamiętać,że gatunek ten zanim został ostatecznie "oswojony" i "ułagodzony" w "extravaganzach" J. R. Planchego w Anglii, czy w "Zauberpossen" Raimunda w Austrii, służył Ludwikowi Tieckowi do bardzo poważnych rozrachunków z rzeczywistością. Tym razem,odciążony od towarzyszącej mu przy narodzinach u Gozziego polemiki literackiej czy wszelkiej innej polemiki,znakomicie nadal się do celów magicznych. Oto jesteśmy świadkami tortur na scenie w celu wydobycia zeznań; z jękami mieszają się tony pieśni o miłości,jaką każe śpiewać okrutna księżniczka. W koszu z węglami grzeją się żelaza do przypiekania. Wszyscy jednak ryczymy ze śmiechu,bo po pierwsze rzecz dzieje się w baśniowym Pekinie i nikogo z nas nie dotyczy,a po drugie - groteskowe ujęcie odebrało torturom całą grozę i rozładowało ją w śmiechu. Idealniejszą odtrutkę na utwory (sztuki,czy zwłaszcza powieści!) z motywem śledztwa i przesłuchań trudno sobie wyobrazić. Wszelkie krzywdy dają się zresztą w teatrze łatwo naprawić: zrehabilitowana Adelma otrzyma z powrotem swój reprywatyzowany tron,Kalaf odzyska cesarstwo,o zmarłych zapomni się rychło wśród radości weselnych obrzędów,a Lud, choć nadal bardzo obdarty,zaśpiewa w epilgu: "wybaczcie błędy,nie pamiętajcie win". Przedstawienie ma sens wybitnie obrzędowo-katartyczny,toteż najsłuszniej zauważa autor prologu,iż nie są celem aktorów "polityczne nauki";zgodnie z ludowymi źródłami baśni Gozziego(commedia dell'arte) podaje się nam prosty i zdrowy morał. Ze znanym skądinąd dobrze charakterystycznym "zaśpiewem" aktorzy deklamują:

"Niech was porazi myśli błysk!

Morał - wielki zysk.

Żegnajcie,widzowie łaskawi,

Zapamiętajcie to:

Że miłość zwycięża nienawiść

I przezwycięża zło."

Baśń,mądrość ludowa,budujący morał podany w "zaśpiewie" - wszystko to od razu przenosi nas w znajome kręgi "Kaukaskiego kredowego koła"; zresztą właśnie w odniesieniu do Gozziego,jednego ze źródeł natchnienia Brechta, takie zakończenie jest jak najbardziej na miejscu. Widzowie opuszczają oczyszczeni przez śmiech,uwolnieni przez magię od gniotących koszmarów i pokrzepieni niezawodnym "songiem".Co ciekawsze,tego krzepiącego wrażenia nie są w stanie zatrzeć nawet najdobitniejsze wspominki,oczywiście - historyczno-literackie:że satyra była od początku u Gozziego towarzyszką jego baśni i że właśnie w scenicznych baśniach najdoskonalej ilustrował Tieck teorię ironii romantycznej, tak doniosłej wśród ówczesnych niewesołych warunków politycznych w Niemczech.Gdyby nawet po jakimś zatwardziałym historyku ześliznął się sztych morału epilogu,musi ulec zawartym w niej elementom magicznym. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego: ludowość Brechta ma raptem ćwierć wieku,zaś praktyki ludowe opisane przez Frazera liczą sobie tysiąclecia niezawodnej skuteczności. Ramy obecnego przedstawienia(prolog i epilog)silnie podkreślają jego charakter commedia dell'arte. W związku z tym słyszy się utyskiwania,że aktorzy i reżyser nie eksponują dosyć silnie elementu improwizacji i nieposkromionego żywiołu. Sprawozdawca musi jednak podnieść wielki walor płynący z pewnego umiarkowania:dobry smak i harmonijność widowiska. Może autentyczni włoscy aktorzy wnieśliby więcej rozhukania i witalności,może efekt ten byłby do osiągnięcia również w ramach polskich,ale w każdym razie i obecna wersja ma swoje dobre strony.

Stanisław Wyszyński w roli Kalafa dał piękny pokaz stylu "wysokiej tragedii" w jedynie strawnej dziś formie smacznej parodii. Jest to parodia w najściślejszym rozumieniu - bez wprowadzania(jak w trawestacji)jakichkolwiek elementów obcych oryginałowi,bez obniżania tego oryginału choćby o jeden ton Warto tu zwłaszcza obserwować gestykulację Wyszyńskiego:jest przy całej swej komiczności bardzo piękna. Roli poważnej utrzymanej w tym stylu nie znieślibyśmy dzisiaj chyba dłużej niż kwadrans;dystans parodii pozwala zarazem bawić się rolą i cieszyć się jednak tym,co w stylu "wysokiej tragedii" było niewątpliwym walorem. Oczywiście, dyskretna parodia ma zawsze mniejszą vis comica od trawestacji,na dłuższą metę może się stać nawet nieco monotonna;żywiołowa błazenada,jaką oglądaliśmy np. w "Paradach" wydaje się bardzo wdzięczny manierą. U Potockiego mieliśmy jednak krótkie scenki,w których żywiołowość nie zdążyła nigdy zmęczyć,mamy zaś zupełnie świeże doświadczenie,że nadmiar wigoru w ciągu dwóch godzin może być przykrzejszy niż nawet pewna monotonia jego niedostatku. Barbara Krafftówna ma szeroką skale możliwości,ale chyba w roli Księżniczki Turandot czuje się najbardziej w swoim żywiole. Trafia w sedno sprawy,pokazując nam przede wszystkim niegrzeczne,rozpuszczone(a przez to okrutne), dziecko. Dzięki temu rola staje się mimo wszystko - wdzięczna. Turandot Krafftównej to nie dumna blada baśniowa princessa z zaciśniętymi dumnie ustami,ale hoża czternastolatka,"prymuska" w klasie,która oświadcza,iż nigdy za mąż nie pójdzie,bo koledzy są głupi...Taki punkt wyjścia stwarza doskonale warunki do wygrania rodzącej się kobiecości i miłości. W obecnej Turandot nie tyle Duma ugina się przed Uczuciem,ile po prostu dziewczynka staje się kobietą,nie bez wielkiej z tego powodu irytacji. Ujęcie jest nieoklepane,bardzo wdzięczne i daje wielkie,a przez odtwórczynie dobrze wyzyskane możliwości komiczne. Cały zespół,zgodnie zresztą z tonem nadanym przez Kalafa-Wyszyń-skiego,jest w stosunku do włoskiej commedia dell'arte przyciszony i uspokojony. Jeśli nawet straciliśmy przez to pewne efekty tempa,uniknęliśmy jednak w każdym razie niebezpieczeństw prymitywizmu i taniości. Na Truffaldina czyha np.zawsze niebezpieczeństwo przeobrażenia się w cyrkowego Bim-Boma. Przy całym uznaniu dla społecznej roli cyrku,dobrze jest jednak oglądać każdego na swoim miejscu. Zdzisław Leśniak,co mu się liczy za dużą zasługę,błaznem cyrkowym nie był. Dowcipów i gierek z kichaniem czy z koniem dał właśnie tyle,ile potrzeba,by znużenie i znudzenie nie zatarło efektu. Poza tym,jest on świetnym poglądowym przykładem,ile w ruchliwej roli aktor potrzebuje najzwyczajniejszej "fiz-kul-tury". Bez sprawnych mięśni i giętkich członków ten Truffaldino byłby tylko męczącym siebie i widzów skoczkiem;na Leśniaka patrzeć jest równie miło,jak na dobrego tenisistę,pływaka czy narciarza. Scenografia obecnej Księżniczki Turandot jest dość spokojna, co pozwoliło na wkomponowanie w nią ważnego elementu bardzo przyjemnych delikatnych rokokowych stroików księżniczki i jej służek,a także na subtelny komizm w kostiumie cesarza.W sumie,nie pokazano nam może w Teatrze Dramatycznym włoskiej komedii ludowej,może,wobec tego nie wszystkie elementy Gozziego zagrały z równą siłą i,przede wszystkim,z równym tempem,ale otrzymaliśmy widowisko w bardzo dobrym smaku,nie pozbawione wewnętrznej logiki. A choć kryterium "smaku" dawno wyrzucono do lamusa na rzecz równie zresztą nieokreślonych pojęć "bojowości",czy wedle woli - "drapieżności" i "demaskatorstwa",niechże wolno będzie wskrzesić choć na krótko stary termin krytyczny wraz ze stara sztuką. Zwłaszcza,że dla drapieżności aura nie bardzo sposobna,a trosce o smak,podobnie jak białej magii,nic nie stoi na przeszkodzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji