Artykuły

Teatr paradoksów (fragm.)

Odbyłam wiele podróży z Teatrem Ziemi Łódzkiej, który, jak wiadomo, jest naszym pierwszym teatrem dla wsi, liczącym sobie już dwa lata pracy. Z zebranych obserwacji rysuje mi się nie model - bo tego nie ma! - lecz realny kształt naszego teatru "wiejskiego" z jego wszystkimi trudnościami rozwoju. Nie można zapominać, że są one odbiciem naszej sytuacji teatralnej w ogóle. Brak aktorów, szczupłość środków finanso­wych, nienajlepsza atmosfera twórcza i trud­ności repertuarowe czynią z sieci polskich teatrów materię wątłą. Chcemy teraz tę sieć rozciągnąć na teren wiejski - i tu się wszystko w rękach rwie.

Przyglądając się dwuletniej pracy TZŁ zwolennik, paradoksu powiedziałby krótko: jest to teatr bez sceny, bez widza, bez ak­tora i bez repertuaru.

Zacznijmy od tego ostatniego. Repertuar o wyraźnych cechach sprawdzonej już przy­datności dla terenu wiejskiego dopiero po­wstaje na drodze bardziej lub mniej uda­nych eksperymentów. W tej dziedzinie suk­cesy i pomyłki TZŁ stają się cennym do­świadczeniem, zasługującym na bliższą uwagę.

TRZY PREMIERY - CZYLI SATYSFAKCJA MORALNA

Trzy pierwsze sztuki podbiły teren: "Damy i huzary", "Pieją koguty" i "Sprawa rodzinna". Trafność ich wyboru nie ulega dziś żadnej wątpliwości. Pozwoliły one też zebrać jakąś pierwszą wiedzę o widowni wiejskiej. Ktoś to już powiedział, że w teatrze, waż­ny jest nie tylko talent aktora, lecz i talent widza. Nieznany widz - widz wiejski - objawił się jako istota pełna talentów. Ude­rza przede wszystkim jeden w mieście już ginący - wielki talent wiary.

Zabrzmi to znów jak paradoks, lecz śmiem twierdzić, że w naszym ubogim na ogół dziesięcioleciu teatralnym największe wydarzenia zaszły na wsi. Tam to widzia­łam twarze tak przejęte teatrem, tak zasłuchane, oczy tak urzeczone, że niech tego po­zazdrości najpierwsza scena stolicy... Tak, tak, właśnie w owych tradycyjnych remizach strażackich, zimnych, brudnych i ciasnych, z udziałem skromnego zespołu akto­rów dokonywał się prawdziwy "cud teatru".

Po "Damach i huzarach" za kulisy przyno­szą widzowie kwiaty z dedykacją: "Młodej parze na nową drogę życia..." Aktora, gra­jącego Tomka w "Sprawie rodzinnej" młody człowiek odciąga na bok i zapytuje na ucho: "Ty, powiedz prawdę, ileś dostał za ten kant z papierami?..." Kiedy Łabutis w "Pie­ją koguty" ma podpisać weksle widownia krzyczy: "Nie podpisuj"... Wiele takich wzruszających odruchów towarzyszy pierw­szym, dziewiczym przeżyciom teatralnym. Zmuszają one do zastanowienia nad wycho­wawczą, agitacyjną siłą teatru na wsi, nad jej pełnym wykorzystaniem...

Identyfikacja aktora z postacią sceniczną? Tak. "Przedstawiane" staje się "prawdziwie istniejące". Kiedyś zgadało mi się o teatrze z jednym gospodarzem w Kutnowskiem, czło­wiekiem niemłodym, obytym w świecie, czy­tającym. Próbowałam wytłumaczyć, że jed­nak rzeczywistość sceniczna jest jakoś or­ganizowana, trochę - wymyślona. Że wszy­stko, co przedstawione, zostało przedtem na­pisane przez autora sztuki. - "Tak... Do te­go trzeba głowy!" - przyznał mój rozmów­ca z uznaniem. - "O, to sprawa mądrej gło­wy". Po namyśle dodał: - "Ale jak ten autor wiedział, że oni (Maritje i Jonas) są małżeństwem?". Bo dla mojego widza fakt istnienia tego małżeństwa, choć nie przed­stawiony na scenie ani w ceremonii ślubu ani innej - nie ulegał żadnej wątpliwo­ści! Widz chwalił tu autora za... domyśl­ność.

Złowić ciekawsze uwagi o teatrze nieła­two. Pojechałam kiedyś, śladem teatru, aby dowiedzieć się, co po nim zostało w pamięci widzów. Poznawałam życiorysy moich roz­mówców, pokazywano mi całe obejścia go­spodarskie, szopy, chlewy, stodoły, kwity na dostawione mleko i zboża. O przeżyciach teatralnych usłyszałam bardzo mało. Na ten temat rozmowy nie kleiły się. Temat trud­ny.

Spróbujmy sami wyśledzić, kiedy ten widz reaguje spontanicznie, co aprobuje w wido­wisku niekłamanym odruchem, oklaskami przy otwartej kurtynie.

Nie potrafi delektować się samym ,,kon­certem aktorskim", nie zna "gwiazd", nie prędko będzie miał swoich faworytów. Klaszcze niezawodnie kiedy śmiech nie wystarcza już na wyra­żenie uciechy z dowcipu słowa czy sytuacji. Klaszcze leż, aby pochwalić zwycięstwo sprawiedliwości, triumf dobra nad złem. Na to reaguje najczulej.

W "Damach i huzarach" znajdowano wiele okazji da śmiechu. Ale oklaski najżywszego zadowolenia brzmiały w momencie - po­ważnym: kiedy los młodych przełamuje się ku szczęśliwemu zakończeniu. W "Sprawie rodzinnej" i podobnie: kiedy stary Kamiński godzi się z synem, kiedy Irena i jej mąż nie rozchodzą się, lecz padają sobie w obję­cia. W sztuce "Pieją koguty", gdy Maritje wy­mierza sprawiedliwość swojej świekrze drąc weksle Łabutisa...

Widz wiejski w dziecięco szczery sposób przeżywa los bohatera: będzie naprawdę za­niepokojony, kiedy na scenie człowieka poczciwego spotka krzywda, a niegodzi­wiec uniknie kary. Chce widzieć w boha­terze wartości, którym przyklaśnie, chce w jego losie dostrzec sens, z którym się po­godzi. Jeśli już w tym teatrze jest wszystko "prawdziwe, jak w życiu" - to niechże się wszystko dobrze skończy, bo przecież i w ży­ciu się właśnie tego pragnie...

Wielki, talent wiary domaga się od przed­stawienia satysfakcji moralnej. Dać tę sa­tysfakcję w sposób oczywisty, zadowalający najprostsze - umysły - to, moim zdaniem pierwsze, podstawowe kryterium repertuaru dla wsi. Pozytywny bohater? Koniecznie! Realistyczna ocena rzeczywistości, ale wniosek - pokrzepiającego optymizmu? Zawsze! Czy to nomenklatura z dyskusji o socrealizmie? Wbrew pozorom - nie. Z roz­ważań nad twórczością ludu: nad bajką, przypowieścią, legendą, w której lud sam sobie dawał satysfakcję moralną. Z teatrem, który mu tego odmówi - taki widz się rozminie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji