Artykuły

Fredro odważny!

O TYM, że Fredro był wiel­kim komediopisarzem, że był w każdym calu artystą, że był realistycznym malarzem śro­dowiska szlacheckiego swej epo­ki, że miał znakomity, wciąż mło­dy, nigdy nie starzejący się humor, że gdy trzeba, był złośli­wym karykaturzystą - że pozo­stanie na zawsze w historii pol­skiego teatru żywym pomnikiem naszej tradycji - wiemy wszy­scy doskonale. Ale stuletnia komedia "Damy i huzary", nasuwa jeszcze jedną refleksję. Oto przy chodzi nam na myśl, że Fredro obdarzony był niepospolitą odwa­gą.

Bo wielkiej odwagi cywilnej trzeba było na to, by w ten wła­śnie sposób przedstawić ludzi z własnej sfery, ze swego najbliż­szego otoczenia.

Molier, pisząc swe satyryczne sztuki na dworsko-mieszczańskie środowisko mógł czynić to z ła­twością: nie należał nigdy do tej sfery. Skromny syn zegarmistrza, pochodzący z "dołów", mógł o wiele łatwiej spoglądać z góry na tych ludzi, od których dzielił go dystans. Ale Aleksander hrabia Fredro wyrósł w tym środowisku, miesz­kał w takim samym dworku, ja­ki przedstawia na scenie, otoczo­ny był takimi samymi ludźmi, co więcej połączony z nimi więzami pokrewieństwa, konwenansów, znajomosci, bywał w takich domach i takich gości u siebie przyjmo­wał. W świetle tego olbrzymią odwagą było ukazywanie "dostoj­nej matrony" w postaci pani Orgonowej jako zwykłej stręczycielki własnej córki na żonę z kimkolwiek, byle miał pieniądze, przedstawiane grona wojsko­wych, jako poczciwych co prawda, ale dalekich od rozumu nierobów, obdarzanie nawet ślicznej Zofii cechami, które pozwalają się do­myślać, że jak się zestarzeje, bę­dzie kropka w kropkę taka, jak jej mamusia, czy ciocie. PROSZĘ sobie wyobrazić, jak po wystawieniu takiej sztuki w Warszawie w roku 1825 w ów­czesnym Teatrze Narodowym Imć Bogusławskiego, poobrażało się na pana hrabiego całe towa­rzystwo. Jak taka Orgonowa, a której wziął wzorek, fukała na jego widok i jak zraził sobie wojskowych swych kolegów jeszcze z armii napoleońskiej.

Fredro się tego nie uląkł: rą­bał prawdę, nie troszcząc się o to, kto się tam na niego może obrazić. W jednym tylko wypadku zrobił małe ustępstwo: rubaszny, choć milczący Kapelan wydał mu się niebezpieczną karykaturą na duchowieństwo katolickie i w programie sztuki, przy jego osobie widniał dopisek w nawiasie: "wy znania luterańskiego". Była to jedyna koncesja.

Poza tym jednym faktem, Fre­dro był nieugięty, gdy chodziło o satyrę na środowisko dworku szlacheckiego i dlatego jest on w naszej tradycji kulturalnej tak znakomitym przykładam myśli postępowej i krytycznej.

OTO, jak wystawiać Fredrę, toczył się pomiędzy naszy­mi teatrologami oddawna spór, równie zaciekły, jak toczony przez Boya spór o to, jak pojmować Fredrę. Byli więc zwolennicy przesłodzonego Fredry, który miał budzić w widzach tęsknotę za "dawnymi dobrymi czasami" białych dworków sielankowego życia, to jest Fredry, wbrew au­torowi, bezkrytycznego w stosunku do czasów i środowiska, jakie opisuje. Byli następnie w okresie międzywojennym zwolennicy Fre­dry - jaskrawej groteski. Dla nas dzisiaj ważne jest pokazanie typowych cech w sztukach fre­drowskich i przez to wydobycie krytycznej myśli autora.

PO tej linii poszła reżyseria Ja­nusza Warneckiego przy wystawianiu "Dam i huzarów". Ale "Damy i huzary" ta pozornie ła­twa krotochwila, to sztuka nie trudna do wystawienia tylko pod jednym warunkiem: jeżeli się ma pierwszorzędnych artystów wiel­kiej klasy. "Bezogoniastą" sztu­ką nazwał ją w swoim czasie Boy ("ogonami" nazywają za kulisami małe rolki) i nie darmo, ze sztuką tą łączą się najświet­niejsze nazwiska teatru, jak Ka­miński, Frenkiel, Jaracz. Ta sztuka wymaga zespołowej gry, jak każda inna, ale gry wielkich asów.

W przedstawieniu w Teatrze Nowym takim asem jest Mieczy­sława Ćwiklińska w roli Orgonowej. Ta rola zaniedbywana za­zwyczaj na rzecz męskiej obsady sztuki, zagrała w interpretacji Ćwiklińskiej nowymi, mocnymi barwami. Cóż za siła komizmu tkwi w tej artystce. Jak wspaniale podawała np. "kwestię" o tym, jak żona powinna urabiać sobie męża na posłusznego i po­kornego. Jak się porusza, jak odegrała scenę udanych spazmów z jednoczesnym łypaniem oczami na Majora.

Dwie pozostałe siostrunie ode­grały: Lucyna Messal i dawno nie widziana na naszych scenach do­skonała, charakterystyczna Jadwiga Żaklicka. Z ról męskich naj­lepiej może wywiązał się Michałowski jako Major. Fidler był dyskretnym Kapelanem, Winkler Rotmistrzem, Wojnicki w papie­rowej roli porucznika demonstrował swą urodę. Sojecka trochę zawiodła w roli Zofii: była zbyt na serio "słodkiem dziewczątkiem". Grzegorza i Rembę grali Mular­czyk i Wołyńczyk bardzo służbiście. Trzem pokojówkom: Józi, Zuzi i Fruzi (Makowska, Malikowska i Halacińśka) kazał reżyser już zbyt wiele się trzepotać. Zbędne są też może owe pan­tomimy przy dźwiękach pozytywki, podkreślające marionetkowość figur.

Dużą pretensję mam tym ra­zem do dekoratora Błażejewskie­go: czy istotnie nie można zna­leźć w Warszawie garnituru em­pirowych mebelków i trzeba było stawiać nawet nie politurowane stołki, imitujące epokę? Także zielone-trupie portrety przodków na ścianach były nieporozumie­niem.

Na "Damy i huzary" powinni chodzić wszyscy. Powinni kąpać się w atmosferze fredrowskiego humoru i nie dać się uwieźć jego beztroską.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji