Artykuły

Aleksander Fredro - Damy i Huzary

Kilku huzarów napoleońskich leni­wie zażywa życia w rodowej wsi Ma­jora, którego inteligencja i zaintere­sowania - podobnie jak i jego towa­rzyszy - nie wybiegają poza stajnię i polowanie. Siostra Majora, pani Orgonowa i dwie pozostałe siostrunie - wszystkie trzy ograniczone, roztrajkotane - dokonują najazdu na zaci­szny dworek, by stręczyć ocierające­mu się już o sześćdziesiątkę Majoro­wi jego rodzoną siostrzenicę, córkę pani Orgonowej. Najgorliwiej, najbezwzględniej rajfurzy sama Orgono­wa, grożąc Zosi, że jeśli odmówi ręki podtatusiałemu wujowi, to wyda ją za jeszcze bardziej odrażającego star­ca, lichwiarza Smętosza. Bierz boga­tego wuja - woła matrona Orgono­wa - "dla losu, nie dla miłości"..

A Zosia? Zosia to śliczne, niewinne dziewczątko, tkliwie kochające młodego a dzielnego Porucznika - kłamie tak, jak się oddycha: swobodnie, na­turalnie, z wdziękiem. Nauczyła się tej sztuki w szkole obyczajowej swe­go środowiska. Stosując się zresztą ściśle do wskazówek kochanego i ko­chającego Porucznika, Zosia, by zy­skać na czasie, gwałtem przekonywa Majora, że jego pragnie zostać żoną.

Ładną idyllę tworzy ten obraz "starych i cnych obyczajów" - ani sło­wa. I po stokroć miał rację Boy, kpiąc z tych wszystkich fredrologów, co to doszukiwali się w "Damach i Huza­rach" - podobnie zresztą jak i w in­nych komediach Fredry - "sarmac­kich cnót".

Czy sam Fredro widział brzydotę i nicość światka szlacheckiego? Rzecz jasna, że widział, skoro ją tak znakomicie unieśmiertelnił. Ale widząc, nie osądzał. "Fredro - pisze Boy - brał te rzeczy zupełnie po prostu, wyrósł w atmosferze owego szlachecko-rycerskiego honoru, który dopuszczał się niejednego świństewka, byleby się wyzwało na pojedynek tego, kto to świństewko zarzuci"...

Można by do tego dodać, że Fredro nie tylko "brał rzeczy zupełnie po prostu", ale jeszcze wygładzał ich co ostrzejsze kanty pobłażliwym i, w znacznej mierze, rozgrzeszającym humo­rem. Magia fredrowskiego humoru i artyzmu, magia fredrowskiego ję­zyka i cudownie rytmicznego dialo­gu - sprawia, że dopiero ochłonąw­szy z pierwszego uroku potrafimy do­strzec nicość moralną i intelektualną pani Orgonowej, czy pani Dyndalskiej.

Jak grać Fredrę? Jak wystawiać komedie Fredry, aby - niczego nie roniąc z fredrowskiej magii humoru i w niczym nie przerysowując fredrowskiej satyry - przecież wydobyć jej wyraźną, realistyczną linię?

Jest to sprawa bardzo czułej rów­nowagi. Równowagi opartej przede wszystkim na bardzo wnikliwym, od­krywczym wczytaniu się w najdrob­niejsze odcienie tekstu. I tej równo­wagi - tego subtelnego dozowania prawdy realistycznej i satyry obycza­jowej, a zarazem fredrowskiego po­błażliwego humoru - przestrzegać musi zarówno reżyser jak i aktor czy scenograf.

Przedstawienie ,,Dam i Huzarów" w Teatrze Nowym, w reżyserii Janusza Warneckiego, ma jedną zaletę: jest bezpretensjonalne, wesołe, miłe.

Szkoda tylko, że reżyser - jak gdyby nie dowierzając tekstowi Fredry - uważał za konieczne urozmaicić go różnymi "wdzięczkami" w postać: pantomimy i pląsów trzech pokojówek - Józi, Zuzi i Fruzi. I niechby sobie raz popląsały przy dźwiękach pozytywki! Ale one - z woli reżysera - stanowczo nadużywają rytmu powtórzeń.

Ostatecznie, nie to jednak stanowi o najważniejszym braku przedstawie­nia. Nawet gdyby "Damy i Huzary" nie dźwigały tradycji tylu świetnych kreacji aktorskich - widz czuje, że w Teatrze Nowym ta komedia Fredry nie znalazła najlepszych odtwórców. Dlatego często gęsto gubi się prawda realistyczna a zatem i satyra obyczajowo-społeczna komedii.

To jest wrażenie ogólne, w najmniejszej mierze nie dotyczące pani Orgo­nowej, którą świetnie - tak jak ona to potrafi - gra Mieczysława Ćwi­klińska.

Również Jadwiga Zaklicka - zwła­szcza w scenie zalotów - doskonale wydobyła komizm panny Anieli. Trzecią z sióstr, panią Dyndalską, grała Lucyna Messal, w stylu nazbyt far­sowym.

Benigna Sojecka, trafnie na ogół interpretując Zosię, nadużywała je­dnak - cudzysłowu. Tj. owego poro­zumiewawczego tonu czy spojrzenia, jakim aktor sygnalizuje widzowi umowność i sztuczność sytuacji. Ude­rzało to szczególnie w scenie rozpa­miętywania sentymentalnej i konwencjonalnej historii uratowania Zofii przez Porucznika.

Aleksander Michałowski nie udźwi­gnął, niestety, roli Majora - mimo niewątpliwie bardzo udanych, poszczególnych epizodów (np. scena psychicznego "odmłodnienia" pod wpływem kłamstw Zosi). W całości jednak ra­ziło pewne ubóstwo środków wyrazu, intonacji.

Jeszcze mniej przekonywająco od Majora wypadł Rotmistrz w ujęciu Mieczysława Winklera.

Edmund Fidler w roli Kapelana, Mieczysław Wojnicki w niewdzięcz­nej roli Porucznika, Adam Mularczyk i Mikołaj Wołyńczyk jako ordynansi, "stare huzary" Grzegorz i Rembo - wyszli na ogół obronną ręką.

Jak widać chociażby z tej pobieżnej z konieczności oceny - "Damy i Hu­zary", ta komedia, w której nie ma ani jednej, z wyjątkiem Porucznika, bladej roli, nie nabrała w Teatrze Nowym mocnych rumieńców życia. Zachowując uśmiech i wdzięk, zagu­biła jednak realistyczną i satyryczną prawdę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji