Damy i huzary w pieprznym sosie
Wznowienia sztuk Fredry w stolicy winny być zawsze świętem teatralnym, nowym bujnym źródłem przeżycia artystycznego dla widzów, obeznanych z pisarzem i epoką, a nowym czynnikiem kształtowania smaku artystycznego i pogłębiania znajomości literatury narodowej dla widzów młodych poznających dopiero twórczość Fredry. Czy przedstawienie w Teatrze Nowym spełnia te niezbędne warunki?
Wybór sztuki nie budzi zastrzeżeń. Do wznowienia rok temu w Warszawie błahej farsy "Ciotunia", który obecnie wystawił również z namaszczeniem teatr im. Słowackiego w Krakowie, można by mieć pewne pretensje i zgłaszać różne wątpliwości Ale "Damy i huzary" również farsa, czy jeśli kto woli krotochwila to jeden z bardzo cennych klejnotów w twórczości Fredry. Co więcej "Damy i huzary" to - wbrew groteskowo sytuacyjnym pozorom sztuki - jedna z najbardziej realistycznych komedii fredrowskich, jeden z nader ostrych wizerunków schodzącego do grobu feudalizmu polskiego.
Nie ma celu wdawać się w dyskusję nad elementami humoru Fredry, ani raz jeszcze zabierać głosu w rozsądzonym już sporze, czy Fredro idealizował, czy wyszydzał świat swoich feudalnych cześników, rejentów, podstolin, radostów, guciów i ludmirów. To pewne, że ukazuje go w kształtach realistycznych, że raz po razu odkrywa brudne podszewki powłóczystych sukien i szamerowanych, opiętych mundurów. Dla ludzi z kręgu Fredry kombinacje pani Orgonowej, która rajfurzy młodziutką córkę, mocno podstarzałemu, opasłemu Majorowi lub "obrzydłemu człowiekowi" Smętoszowi określonemu jako "głupi, brudny, stary lichwiarz" - było czymś zgoła naturalnym, pospolitym uprawnionym obyczajowo. Stąd zrozumiała sama przez się - choć dla nas dziś niepojęta - bierność młodych amantów fredrowskich wobec knowań, krętactw matactw szacherek a nawet i pospolitych świństw, snutych i popełnianych tak obficie przez starsze, dojrzałe pokolenie ze sztuk Fredry. Pisarz ani odrobinę nie był rewolucjonistą, ale że był rzetelnym uczciwym realistą, i że kształtował swoich bohaterów jak ich znał wokół siebie - widz bardzo łatwo wyciąga dziś należyte wnioski z pokazanej mu galerii sobków, warchołów, liczykrupów, rajfurek, pieczeniarzy, safandułów, krętów, birbantów, posagołowców i zwyczajnych kretynów.
Tajemnica wielkości i powodzenia Fredry tkwi w tym jego tęgim, żywiołowym realizmie, przenikającym wszystkie tkanki jego sztuk - i ten żywotny realizm, prawda świata fredrowskiego, ujęte w świetną formę artystyczną, są przyczyną odrodzenia Fredry w Polsce Ludowej, renesansu tego pisarza, którego czasy formalizmu burżuazyjnego gotowe były usunąć między dostojne, ale nienaruszane i nieodkurzane rupiecie. Wytworna, znudzona, spragniona ostrych przypraw publiczność burżuazyjna nudziła się na sztukach Fredry, wystawianych z konieczności "dla honoru domu" pisano o zestarzeniu się humoru Fredry, o myszką tracącej fakturze jego komedii itp. Toteż trzeba było Fredrę wówczas "ratować", a jak "ratowano" - wiemy: do "Zemsty" wprowadzano księdza, idącego odprawiać mszę i tym podobne wstawki, o których się Fredrze ani śniło, a huzarom przyprawiano nosy na pół cala i wąsiska na dwa cale. Formalistyczna groteska, cyrk, kukiełkowość miały odmładzać zgrzybiałego już jakoby scenopisarza.
W Polsce Ludowej realizm Fredry nie potrzebuje gipsów i sztukaterii, które zwykle sypią się na głowy widzów. Widz współczesny umie doceniać, zachwycać się i śmiać od ucha do ucha na Fredrze bez łaskotania mu podniebienia wyszukanymi kosmopolitycznymi sosami, bez łechtania go pod brodą. Triumfy Fredry we współczesnym teatrze polskim, to jeden z przykładów zwycięstwa realizmu w upodobaniach nowej widowni. Teatr Nowy nie pamiętał o samowystarczalności Fredry. Przedstawienie w Teatrze Nowym osiąga u wielu widzów aplauz wesołości - ale jakim kosztem! W "Damach i huzarach" Fredro spiętrza zabawne, farsowe sytuacje: ale ani w nich cienia formalizmu, przeciwnie każda z nich tętni prawdą ówczesnego życia, śmiechem z dawno odpędzonych, ale wówczas rzeczywistych zmór. Tymczasem Warnecki pododawał różne szczegóły mimiczno-taneczno -śpiewno-muzyczne, szczegóły groteskowe, które raczej rozpraszają i osłabiają wrażliwość widza, niż ją potęgują i skupiają wokół kanwy fredrowskiej. Warnecki - może się mylę, ale przypuszczam, że się nie mylę - wziął sobie do serca inscenizacje "Męża i żony" w Teatrze Kameralnym w 1949 r. Wymieniona inscenizacja podkreślała, jak wiadomo, bardzo silnie zmysłowość czworoboku miłosnego i uwypuklała całą niemoralność stosunków panujących w domu hrabiego Wacława. Warnecki poszedł po podobnej linii. Trzy służące dam z komedii, "wdzięczące się z trzpiotostwa", jak pisze Fredro, przemienił w trzy francuskie subretki ze śliskiej farsy mieszczańskiej, łypiące wyzywająco oczami i mało nie nawiązujące na poczekaniu romansów z przystojnym porucznikiem; a znany dialog Anieli z Rotmistrzem Sławomirem zilustrował dość żenującym chwytem kabaretowym. Bardzo to niechwalebna koncepcja reżyserska. Bo jeśli atmosfera "Męża i żony" dopuszcza ostatecznie akcenty pikanterii - "Damy i huzary" stanowczo nie wytrzymują takiej końskiej dawki frywolności, jaką im zastrzyknął Warnecki.
W przedstawieniu święci nowe triumfy Mieczysława Ćwiklińska, jako Orgonówa. Sposób, w jaki Ćwiklińska podaje każdą swoją kwestię, znamionuje nie tylko świetną kulturę aktorską i żywiołowy talent komediowy: wykazuje również dobre wyczucie tzw. stylu fredrowskiego.
Sekundują Ćwiklińskiej Jadwiga Zaklicka w bardzo dobrze poprowadzonej roli Panny Anieli oraz Edmund Fidler, jako Kapelan, którego układne "nie uchodzi" jest w istocie dobrodusznym, wygodnickim przyzwalaniem na wszystko co się dzieje wśród ofensywnych dam i nogi za pas biorących huzarów.
Zabawne są stare huzary - w interpretacji Adama Mularczyka i Mikołaja Wołyńczyka - Urszula Hałacińska w roli Fruzi idzie z zapałem na rękę koncepcji reżyserskiej Warneckiego. Reszta zespołu - po prawdzie - słaba. Dekoracje poprawne bez silenia się na ekscentryczność, czego nie można powiedzieć o lampasach spodni huzarskich.