Damy i Huzary
Reżyser. J. Warnecki, wprowadził do sztuki pozytywkę, której melodyjne dźwięki przeplatają raz po raz akcję. Pod jej takt, skoczny i taneczny poruszają się postaci komedii. Tęga, jowialna komedia nabiera dzięki temu charakteru lekko groteskowego, czy słusznie? Raczej tak Fredro był realistą w czasach, gdy postaci, które on uwiecznił w swych komediach, były jeszcze spotykanymi w życiu osobistościami. Wtedy jego sztuki były przede wszystkim satyrami. Dziś satyra na "koniarzy" i "fajczarzy" - Huzarów nie byłaby dla widza uchwytna. Trzeba ją przetransportować na "inny język" - na język ponadczasowej komedii dell'arte. I tu groteska wydaje się rozwiązaniem najwłaściwszym.
"Damy i Huzary" zawsze miały powodzenie na scenach polskich. Niedawno w 1946 czy 1947 r. teatr Rozmaitości (tak się wtedy nazywał) wystawiał tę komedię. Krótki odstęp czasu nie wpłynie jednak na pewno na mniejsze powodzenie sztuki zwłaszcza gdy jest ona i doskonale grana, i świetnie wyreżyserowana.
Warnecki dał przedstawienie dopracowane w każdym szczególe, w każdym geście. Michałowski - jak przed paru laty - był majorem. Rola ta w jego wykonaniu ma doskonałe momenty, ale jest pod jednym względem niedociągnięta. Jego major, świetny w chwilach słabości, nie jest za grosz "straszny" - wtedy gdy powinien pokrywać swoją dobroć rykiem.
Winkler jako rotmistrz był świetny a jego duet z Anielą (Zaklicka) jest najlepszą sceną w sztuce.
Doskonałą sylwetkę kapelana stworzył Fidler; jego "nie uchodzi" miało za każdym razem nowy zupełnie akcent. O Ćwiklińskiej jako Orgonowej i Messalównie jako Dyndalskiej trudno coś napisać inaczej jak w superlatywach.
Para młodych (Wojnicki i Sojecka) była poprawna, ale gasła przy grze "starszych". Świetną parę starych huzarów pokazali Mularczyk i Wołyńczyk.
Natomiast trzy subretki wydają mi się nie w tonie komedii - zamiast trzech zdrowych, wesołych dziewczyn wiejskich pokazano nam trzy krygujące się tancerki.