Artykuły

Gram role z charakterem

- Małopolska pokochała mnie z wzajemnością. W zeszłym roku zostałam wybrana przez krakowską publiczność na najlepszą solistkę. Wtedy uzmysłowiłam sobie, że jestem śpiewaczką Opery Krakowskiej i tak właśnie się czuję. Propozycja objęcia kierownictwa nad nowosądeckim konkursem Ady Sari, również bardzo mnie ucieszyła - mówi MAŁGORZATA WALEWSKA, mezzosopranistka.

Udział w programie "Twoja twarz brzmi znajomo" całkowicie zaspokaja moją potrzebę popularności, a przy okazji bardzo dobrze się bawię. To dla mnie również swego rodzaju terapia. Rozmowa z Małgorzatą Walewską, mezzosopranistką.

Mateusz Borkowski: Kiedyś w teatrze muzycznym rządzili kompozytorzy, potem pałeczkę przejęli śpiewacy. Dziś najważniejszymi osobami są reżyserzy. Jak zapatruje się pani na uwspółcześnianie oper?

Małgorzata Walewska: Prawda leży pośrodku. Oglądanie ciągle tej samej opery w tych samych koturnowych wystawieniach też jest przecież nudne. Trzeba iść z duchem czasu. Uważam, że wszystkie najnowsze techniki wizualne należy w operze wykorzystywać, po to by przybliżać ją współczesnemu widzowi. Do młodzieży trzeba mówić jej językiem, ale zachowując klasę i standardy najlepszego wykonania. Nie można zapominać też, że najważniejsza w operze jest muzyka, a konkretnie śpiew. Wydaje mi się, że opera jest ostatnim miejscem w naszej kulturze, gdzie można się pięknie ubrać i spędzić elegancki wieczór. Chciałabym, żeby reżyser nie obrażał nas różnymi obscenicznościami ze sceny pod pretekstem prawdziwości, bo prawdziwy nie znaczy dosłowny. To, co wulgarne i brutalne, można przedstawić w taki sposób, by pozostało niedomówione. Jest to też sposób na pobudzenie wyobraźni widza.

Nie zgodziła się pani kiedyś z koncepcją reżysera?

- W Finlandii przy pracy nad "Cavallerią rusticaną" reżyser wymagał ode mnie obscenicznych ruchów, na które nie chciałam się zgodzić. Kiedy wytłumaczył mi, jakie są dokładne powody, wymyśliłam inną formę, która była w zgodzie zarówno ze mną, jak i z jego koncepcją. Reżyser nie musi być wykształcony muzycznie, wystarczy, że będzie wrażliwy na muzykę. I musi kochać operę.

Można śmiało powiedzieć, że to tygodnik "Time" przewidział pani imponującą karierę.

- To było dawno temu, w 1999 roku. Tygodnik "Time" wytypował mnie jako "jedną z gwiazd, które oświetlą Polsce drogę do Europy". Ocena, czy oświetliłam wystarczająco, należy do państwa. (śmiech)

Które momenty z kariery uważa pani za najważniejsze?

- Trudno jednoznacznie określić, bo zawsze najważniejsze i najciekawsze jest to, co dzieje się teraz. Ale są takie kamienie milowe, które wyznaczają obraz całości mojego życia artystycznego. I na pewno pierwszym takim poważnym krokiem był kontrakt w Operze Wiedeńskiej. Uważam, że w życiu kobiety dziecko jest też takim elementem niezbędnym dla rozwoju emocjonalnego. W pewnym momencie zaczęłam dzielić wydarzenia na te, które miały miejsce przed urodzeniem Alicji, i na późniejsze. Kolejnym dużym krokiem był angaż w Metropolitan Opera w Nowym Jorku, potem w londyńskiej Covent Garden, w San Francisco, Madrycie, Tokio W tej chwili powoli przestawiam się już na dojrzałe życie i kwestia objęcia dyrekcji Festiwalu im. Ady Sari w Nowym Sączu to dla mnie również pewien kamień milowy, który wyznacza zupełnie nowy rozdział w moim życiu artystycznym.

Dzięki telewizji zdobyła pani w Polsce masową popularność. Nie sądzę jednak, żeby ci, którzy znają panią wyłącznie z popularnych programów telewizyjnych, biegli potem do opery...

- Zdziwię pana, nie jest to regułą, chociaż się zdarza. Kiedy zadebiutowałam w "Carmen" w Operze Narodowej w 1995 roku, czyli w okresie rozkwitu mojej działalności w Polsce, zaczęłam być obecna w mediach. Nie było jednak wtedy internetu, więc nie przełożyło się to na aż taki medialny szum. Potem zniknęłam z Polski, więc moja popularność się rozmyła. No a teraz? Muszę powiedzieć, że udział w programie "Twoja twarz brzmi znajomo" całkowicie zaspokaja moją potrzebę popularności, a przy okazji bardzo dobrze się bawię. To dla mnie również swego rodzaju terapia. Nagrania sprawiają, że na parę godzin całkowicie odrywam się od rzeczywistości, a to także dzięki temu, że poziom wszystkich elementów budujących ten program jest bardzo wysoki.

Jak odkryła pani, że jest mezzosopranem?

- To nie ja odkryłam, ale profesor Halina Słonicka. Kiedy zaczynałam śpiewać, jak każde dziecko naśladowałam innych, głównie Violettę Villas i Bognę Sokorską (zachwycał mnie "Słowik" Alabiewa w jej wykonaniu). Miałam takie folklorystyczne podejście, że im wyżej będę śpiewać, tym lepiej. Wydawało mi się, że jak będę wysoko piszczeć, to będzie pięknie. Dopiero po maturze poznałam moją panią profesor, która uzmysłowiła mi, że słowik ze mnie drewniany. Profesor Słonicka zaczęła szukać, jakim jestem głosem. Miałam duży głos i z łatwością osiągałam wysokie dźwięki, natomiast miałam problemy w średnicy. Po roku testowania mojego głosu na różnych utworach okazało się, że jestem mezzosopranem. Wtedy już miałam jako takie wyobrażenie na temat tego, co mnie interesuje w operze i ucieszyłam się, że mam głos, którym można zaśpiewać Carmen! Później okazało się, że taki głos ma też wiele innych zalet. Mogę długo grać role z charakterem przeznaczone dla dojrzałych kobiet. Ile lat można być młodą księżniczką czy dwudziestoletnią Carmen? A stara Hrabina w "Damie Pikowej" Piotra Czajkowskiego to gwiazdorska rola dla starszej pani. Hrabina zgodnie z librettem ma ponad 80 lat, zatem nikt nie będzie mógł mi zarzucić, że jestem za stara, kiedy w tym wieku będę stała na scenie. I to mnie cieszy.

Porozmawiajmy o Azucenie z "Trubadura" Giuseppe Verdiego, którą gra pani w Operze Krakowskiej. Miała pani również okazję śpiewać tę partię na światowych scenach.

- Uwielbiam Azucenę. Można powiedzieć, że to w tej chwili moja popisowa rola. Do tej roli trzeba mieć bardzo dobry warsztat wokalny. Jako Azucena spełniam się zarówno aktorsko, jak i wokalnie, to wyzwanie pod każdym względem. Azucena to kobieta szalona, zagrać szaleństwo w taki sposób, żeby nie było śmieszne ani przerysowane, i jednocześnie trafić do wyobraźni widza to trudna sztuka. Kiedyś tak się spełniałam jako Carmen i Amneris, które jednak nie są dla mnie wokalnym wyzwaniem. Trudną postacią jest także Księżniczka Eboli z "Don Carlosa". Następny etap trudności to kompozycje dwóch Ryszardów: Wagnera i Straussa.

Jaka będzie nowa płyta, którą pani przygotowuje?

- To będą kompozycje do wybranych tekstów z "Heroides" Owidiusza. To zbiór fikcyjnych listów miłosnych pisanych przez bohaterki mitów greckich do swoich ukochanych. Zachowamy oryginalny tytuł, czyli "Heroides". To będzie magiczna, raczej mroczna płyta. Muzycznie klimat będzie utrzymany trochę w stylu Dead Can Dance, Lisy Gerrard, Elizabeth Fraser czy ścieżki dźwiękowej do "Quo vadis". Pomysł na tę płytę dojrzewał aż 10 lat. Od spotkania z Jakubem Ciupińskim, autorem m.in. mojej ukochanej "Drogi do Abomej". Po długich poszukiwaniach tekstów wpadłam na pomysł, żeby wykorzystać teksty łacińskie i wtedy Jakub wynalazł listy Owidiusza. Od razu stało się jasne, że to idealny temat na nasz projekt. Tą płytą zamykam pewien ważny, mroczny etap mojego życia. To dla mnie bardzo osobiste. Mam nadzieję, że ukaże się jeszcze w tym roku.

W Polsce popularność zdobyły transmisje na żywo z Metropolitan Opera. Coraz częściej słyszę opinię: "Po co kupować bilet do polskiej opery, skoro za podobną cenę można zobaczyć światowe gwiazdy z Nowego Jorku?". To dobra tendencja?

- Jeżeli ktoś jest prawdziwym fanem opery, to rozumie tę różnicę i nigdy nie odpuści "żywego" przedstawienia na rzecz przekazu, bądź co bądź jednak zniekształconego. Muszę przyznać, że wielokrotnie miałam zastrzeżenia do jakości dźwięku, jaki był słyszalny w kinie. Zdarza się też, że transmisje są przerywane. Mimo to to doskonała droga do tego, by wyrobić sobie gust muzyczny. Transmisje mają szansę pomóc nie tylko młodym śpiewakom, ale w ogóle młodym ludziom, których wprowadza się w świat muzyki klasycznej. Oglądamy tam w końcu najlepszych śpiewaków i dyrygentów. Jest to też przedmiotem naszej osobistej dumy, kiedy możemy naszych polskich śpiewaków oglądać w Metropolitan Opera i razem z nimi przeżywać emocje w czasie rzeczywistym. Tak więc transmisje mają sens, dopóki przedstawienia na żywo będą na najwyższym poziomie.

Śpiewa pani w Operze Krakowskiej, kieruje Międzynarodowym Festiwalem i Konkursem Sztuki Wokalnej im. Ady Sari w Nowym Sączu, niedawno w Krynicy prowadziła pani w ramach Festiwalu im. Jana Kiepury mistrzowskie warsztaty. Małopolska to idealny region dla śpiewaków?

- Małopolska pokochała mnie z wzajemnością. Tak się złożyło, że najwięcej zaproszeń przychodziło do mnie właśnie z tej strony Polski. W zeszłym roku zostałam wybrana przez krakowską publiczność na najlepszą solistkę, a najlepszym solistą został Mariusz Kwiecień, mój przyjaciel jeszcze z czasu studiów. Wtedy uzmysłowiłam sobie, że jestem śpiewaczką Opery Krakowskiej i tak właśnie się czuję. Propozycja objęcia kierownictwa nad nowosądeckim konkursem, która przyszła od prof. Heleny Łazarskiej, również bardzo mnie ucieszyła. Naturalne było dla mnie nawiązanie, a właściwie podtrzymanie współpracy między nowosądeckim festiwalem a Operą Krakowską. Młodzi laureaci Konkursu im. Ady Sari będą mieli teraz możliwość powtórzenia finałowego koncertu w Krakowie. Krótko po naszym porozumieniu okazało się, że Opera Krakowska została współorganizatorem Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy. Od razu stało się jasne, że to kolejny partner do zbudowania kulturalnego zagłębia w Małopolsce. W Nowym Sączu skupię się przede wszystkim na konkursie i edukacji młodzieży. Mam nadzieję, że uda się znaleźć środki na kursy mistrzowskie prowadzone przez wybitnych śpiewaków. Będzie tylko jeden koncert otwierający cały festiwal. Już mogę się pochwalić, że na otwarcie pierwszego festiwalu pod moją dyrekcją drugą symfonią Gustava Mahlera w wykonaniu Orkiestry Akademii Beethovenowskiej zadyryguje José Cura. Zapraszam więc do Nowego Sącza od 9 do 17 maja przyszłego roku.

Mamy utalentowanych adeptów sztuki wokalnej?

- Oceniam ich bardzo wysoko. Byłam ostatnio w Warszawskiej Operze Kameralnej na studenckim przedstawieniu "Don Giovanniego" i byłam zachwycona. Patrząc na młodego barytona Tomasza Kumięgę myślałam o młodym Mariuszu Kwietniu. Kumięga ma nawet podobną do niego pewność siebie. Wśród młodych widzę naprawdę wiele talentów, ale też coraz więcej ludzi, którzy potrafią te talenty wyszkolić. Zawsze na końcu potrzebny jest jednak mistrz.

W Krynicy zaprezentowała pani recital "Plaisir d'amour" z towarzyszeniem harfy. To dość ryzykowny pomysł, by w takim zestawieniu śpiewać romantyczną muzykę.

- Ryzykowny może być z jednego powodu. W momencie kiedy rozwijam naprawdę duże forte, to harfa nie jest w stanie wyprodukować takiego wolumenu, który by to zrównoważył. W związku z tym staram się "poskromić" moją dynamikę, co akurat w przypadku pieśni wychodzi wszystkim na zdrowie. Podczas krynickiego recitalu niespodzianką był nagły, ulewny deszcz. W pewnym momencie musiałyśmy zrobić przerwę. Żeby zagłuszyć bębniący o sufit deszcz, postanowiłam ku uciesze publiczności wykonać a capella "Habanerę" z "Carmen". W taki oto sposób bis odbył się więc w środku koncertu. Po ustaniu deszczu kontynuowałyśmy już bez strat akustycznych. Wszystkie pieśni wybrałyśmy i wykonałyśmy wspólnie z harfistką Małgorzatą Zalewską.

Jakie plany operowe?

- Zdradzę tylko te najbliższe. Tak się składa, że mam teraz dużo planów w Polsce. Zagram w debiucie operowym Krystyny Jandy, która reżyseruje w Teatrze Wielkim w Łodzi "Straszny dwór". Nie przyjęłabym tej propozycji, gdyby nie usta, z których dostałam zaproszenie. Krystyna spytała, czy będę jej Cześnikową, na co odparłam, że będę wszystkim, czym tylko chce. Z kolei we wrześniu pierwszy raz po długiej przerwie wcielę się w Carmen, tym razem w Operze Poznańskiej. Ta propozycja dyrektora Gabriela Chmury nieco mnie zaskoczyła, bo coraz trudniej mi mieć na scenie 20 lat (śmiech).

**

MAŁGORZATA WALEWSKA

W 1994 roku ukończyła z wyróżnieniem Akademię Muzyczną w Warszawie, w klasie śpiewu prof. Haliny Słonickiej. Już w trakcie studiów rozpoczęła współpracę z Teatrem Wielkim w Warszawie. W latach 1996-1998 występowała na deskach Wiedeńskiej Staatsoper, gdzie śpiewała u boku takich artystów jak Luciano Pavarotti, Placido Domingo czy Edita Gruberová. Występowała na scenach m.in. Metropolitan Opera w Nowym Jorku, Covent Garden w Londynie, Deutsche Oper w Berlinie oraz Seattle, Tokio i San Francisco. Od 2014 roku jest jurorką w programie Polsatu "Twoja twarz brzmi znajomo".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji