Artykuły

Eurydyka

Wyczytałem gdzieś, że Anouilh dzieli swe sztuki na "czarne" i "różowe", na "błyszczące" i "skrzypiące", podobnie jak G. B. Shaw dzielił swe komedie na "przyjemne" i "nieprzyjemne". Nie wiem, do której kategorii zaliczył Anouilh swą "Eurydykę", być może uważał ją za "błyszczącą", ale jeżeli nie zmieściła się w żadnej z jego przegródek, należałoby stworzyć jeszcze jedną, z etykietką "zręcz­ne". Bo chyba najbardziej trze­ba podziwiać zręczność autora, który - jak w przysłowiowej zupie z gwoździa - z przeróż­nych ingrediencji przyrządził po­trawę smaczną, choć niezbyt esencjonalną. Wziął piękny sta­ry mit o miłości, dodaj szczyptę tajemniczości i grozy, trochę rekwizytów współczesnej obyczajowości i zupa, a może raczej de­ser, gotowy. Spożywa się to z zaciekawieniem, ale wstajemy od stołu niezbyt nasyceni, z wyraź­nym poczuciem jakiegoś braku. Podziwialiśmy iście prestidigitatorską zręczność autora, ale w gruncie rzeczy nie zaspokoiliśmy swego głodu prawdziwych prze­żyć dramatycznych.

"Eurydyka" jest dramatem poe­tyckim o bardzo pesymistycznym wydźwięku. Tezą Anouilha jest, że w naszych ziemskich warun­kach szczęście jest rzeczą złudną i nawet największa miłość nie jest w stanie przezwyciężyć naporu otaczającego ją brudu. Obrzydliwy jest świat, który wspomnieniami przeszłości wcis­ka się w życie dwojga młodych i zatruwa im ich marzenia o wielkiej i czystej miłości. Obrzyd­liwe są te mieszczańskie i płas­kie wspomnienia, które łączą matkę Eurydyki z jej amantem, i które oboje uważają za miłość. Obrzydliwy jest ojciec Orfeusza, niedołężny, pozbawiony talentu grajek, który także nie rozumie świata prawdziwych uczuć. Ob­rzydliwy jest wykorzystujący swe stanowisko chutliwy impresario. Od tego świata nie można się tu, na tej ziemi uwolnić, trzeba zdecydować się na rozsta­nie z nim, aby móc być napraw­dę szczęśliwym.

Wystawienie "Eurydyki" jest zawsze przedsięwzięciem trud­nym. Nawet w teatrze, gdzie li­teracka aluzyjność tekstu jest chyba lepiej odbierana przez widzów, niż to jest możliwe w przypadku wielkiej widowni te­lewizyjnej. Ta mieszanka składników, z jednej strony mitycz­nych, apelujących do naszej zna­jomości pierwowzoru, z drugiej zaczerpniętych ze współczesnej francuskiej sztuki obyczajowej, musi być bardzo precyzyjnie wy­ważona, aby szwy spajające te dwie tak odmienne sprawy nie były widoczne. Obawiam się, że nawet w sprawnych rękach M. Wiercińskiej nie całkiem się to udało, że sztuce Anouilha za­brakło tego ładunku poetyczności, który mógłby sprawić, iż smutna historia miłości dwojga dzisiejszych Francuzów, rozgry­wająca się w banalnej scenerii bufetu dworcowego i podejrzane­go hoteliku, sięgałaby jednak wy­żyn antycznego mitu. Między relistyczną sztuką o nieudanej, zatrutej przez świat miłości dwoj­ga marzycieli, a najpiękniejszą chyba legendą o miłości, zabrakło jakiegoś pomostu, może nastroju tajemniczości i zagadkowości, któ­ry Anouilh mocniej wypunktowuje w sztuce, choćby przez takie nazwy, jak "Enferville", "Hotel Hermes" itd.

Jeżeli przedstawienie sprawiło mi pewien zawód, winę mogę przypisać tylko autorowi. Nie jestem dla niego tak surowy, jak niektórzy krytycy, którzy widzieli w "Eurydyce" "intelektualizm wtórnej próby" i "zręcz­nie podrobioną prawdę uczuć" (Treugutt) a w innym wypadku znajdowali w twórczości tego auto­ra nawet "kicz" malarski, oprawio­ny w bardzo ładne i gustowne ramki" (Grodzicki), ale o ileż ciekaw­szy wydał mi się np. jego "Sko­wronek" - sztuka o Joannie d'Arc.

Jak zwykle, w naszym war­szawskim Teatrze TV o wykonaniu aktorskim można pisać tylko z uznaniem. K. Stankówna, o szczupłej, wyrazistej twa­rzy, wielkich, pełnych ekspresji oczach, i W. Kowalski, bardziej naiwny, ufny, mniej przez życie doświadczony, tworzyli bardzo prawdziwą i bardzo współczesną parę kochanków. Po obu protagonistach wyróżnić chyba trzeba przede wszystkim E. Fettinga. Jego pan Henryk - uosobienie śmierci - znakomicie łączył po­wagę i zagadkowość z mądrością i ciepłą życzliwością dla swoich "podopiecznych". Wierzyło się, że tam, po drugiej stronie, cze­ka ich rzeczywiste szczęście i ukojenie. Bardzo wyrazistą pos­tać wyranżerowanej akorki-kabotynki stworzyła H. Kossobudzka, jej partnerem był J. Pieracki. M. Milecki doskonale odtworzył smutną postać ojca Orfeusza, a W. Bąk cynicznego impresaria.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji