Artykuły

Marek Perepeczko, częstochowianin z wyboru

- Wyrzucenie z pracy w teatrze bardzo źle odbiło się na Jego psychice. Marniał w oczach, widzieli to wszyscy, którzy bliżej Go znali. I właściwie nigdy już potem nie doszedł w pełni do siebie - wspomnienie o MARKU PEREPECZCE.

Marek Perepeczko nie żyje. Zmarł nagle na serce w swojej Częstochowie, mieście, które ukochał. A jeszcze w ubiegłą niedzielę [13 listopada] w Politechniku święciliśmy Jego jubileusz 40-lecia pracy artystycznej w sztuce Marka Rębacza "Przeciwna płeć". Na dwóch spektaklach były tłumy z serdecznymi owacjami na stojąco. Nikt z nas wtedy nie wiedział, że tym spektaklem żegnamy właściwie naszego Marka, znakomitego artystę, wspaniałego Człowieka i wielkiego częstochowianina.

Tak, częstochowianina, bo jak nikt inny potrafił się utożsamiać z naszym miastem. Wszędzie Go było pełno. Prowadził zupełnie bezinteresownie, z nakazu serca jedynie, niezliczone różne imprezy i aukcje charytatywne, spotykał się z młodzieżą w szkołach i mówił jej o teatrze, bywał prywatnie w dziesiątkach częstochowskich domów. Znali Go taksówkarze i ekspedienci sklepów. Jego srebrną, wysłużoną hondę bezbłędnie rozpoznawali policjanci z drogówki. Salutowali Mu albo pozdrawiali klaksonami. On też wszystkich w Częstochowie pozdrawiał, bo wszyscy Go przecież znaliśmy, i jakoś tak bardzo, bardzo osobiście. Tę Jego wielką posturę i charakterystyczny ubiór z płóciennym kapeluszem na głowie znali przecież wszyscy.

Kiedyś chodziliśmy obaj po targowisku na Zawodziu, bo Marek, podobnie jak ja, lubił zbierać stare książki. Pasjonowały Go również stare lampy radiowe i niedzisiejsze odbiorniki. Kolekcjonował takie rzeczy. Marek, jak to Marek, z wszystkimi wtedy gadał, witał się na lewo i prawo, oblegany z każdej strony, bo była w Nim owa serdeczność do ludzi, jaka cechuje jedynie osoby niezwykłe: pozbawione wszelkiej pychy, ale także zazdrości, zawiści, egoizmu. Był wszystkim życzliwy, otwarty, ciepły, a serdeczności dla ludzi było w nim tyle samo chyba, ile ważył.

I oto Go nie ma. Ta śmierć spadła na nas, którzyśmy Go kochali, niczym grom z jasnego nieba.

Prof. Jadwiga Buksińska była w tym dniu ze swoimi studentami w naszym teatrze na sztuce "Mayday", gdy w antrakcie przedstawienia otrzymała telefoniczną wiadomość o śmierci Marka. Gdy spektakl się skończył i aktorzy dziękowali za oklaski, wyszła na scenę i powiedziała: "Proszę państwa. Właśnie przed chwilą powiedzieli w radiu, że zmarł dyrektor Marek Perepeczko. Ludzi na widowni ta wiadomość jakby poraziła, ustały brawa, zaległa cisza. Na scenie aktor Andrzej Iwiński pomału zdjął teatralny surdut i cisnął nim o ziemię. Zaczął płakać. Płakali też inni aktorzy, niektórzy widzowie i panie bileterki. Zmarł przecież wielki polski artysta, nam, częstochowianom, bliski szczególnie.

Wiem, że marzył Mu się dom na Jurze. - Wybuduję sobie kiedyś taki, zobaczysz - mówił, gdy pewnego dnia popijaliśmy sobie czerwone winko na tarasie naszego domu w Kusiętach. Bo chciałbym tu powiedzieć również, że Marek nigdy żadnych innych alkoholi poza winem nie pił. To tak gwoli prawdy.

Kochał tę naszą Jurę, jeździł tu często na rowerze, ale kochał też Częstochowę, przyznam, że dla mnie w sposób zupełnie niepojęty. Tyle tu przecież doznał krzywd od naszych miejskich władz, tyle upokorzeń. Kierował naszym teatrem z całym oddaniem, pięknie na przykład wyremontował foyer, najlepiej odnowił elewację budynku. Bez trudności zdobywał sponsorów do realizacji najtrudniejszych przedstawień, jak choćby "Wujaszek Wania" czy "Na szkle malowane".

Mimo to został bezpardonowo zwolniony z pracy, potem wyrzucony z mieszkania w Domu Aktora. Nie obraził się jednak na Częstochowę. Przy jego pozycji zawodowej i sławie aktorskiej bez kłopotu znalazłby sobie nową pracę w innym miejscu i nowe służbowe mieszkanie. Ale On postanowił zostać w mieście, które ukochał. Wynajął mieszkanie, takie półpiwniczne, na Parkitce i tam się zainstalował. Stąd jeździł do pracy, do Płocka, Warszawy, Cieszyna.

To wyrzucenie z pracy w teatrze bardzo źle odbiło się na Jego psychice. Marniał w oczach, widzieli to wszyscy, którzy bliżej Go znali. I właściwie nigdy już potem nie doszedł w pełni do siebie.

Kiedyś, podstępnie, bez Jego zgody, zrobiliśmy Mu badania lekarskie (wcześniej nie chciał o nich słyszeć) - zaprosiłem Go do Kusiąt na kawę, a tam czekał już doktor Mierzwa. Marek wykręcał się jak mógł, ale w końcu badaniom się poddał. Nie były najlepsze. Ale tylko ten jeden raz udało nam się skłonić Marka do skontrolowania swojego zdrowia. Nie miał na to czasu. Wciąż zabiegany, ciągle wśród ludzi, dla siebie nie znajdował czasu.

No i stało się.

Jak bardzo boleśnie odczuła Częstochowa tę śmierć, wystarczy otworzyć tylko internetowe forum naszej "Gazety Wyborczej", żeby się o tym przekonać.

Ludzie proponują tam nadanie Markowi Perepeczce tytułu honorowego obywatela miasta. Inni żądają ulicy Jego imienia. I są to wszystko intencje szczere, bo aż tak dużo On dla nas, częstochowian, znaczył.

Zegnaj Marku. Nawet nie wiesz, jak będzie nam Ciebie brakowało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji