Artykuły

Święto w poszerzonym gronie

W tym tygodniu "szklani goście" nie opuszczali prawie domu znajdując (jak mówi warszawskie porzekadło), swoich imienników na zastawionym stole, a jak wskazuje statystyka pogotowia spotykając niejednego "szklanego" również przy tym centralnym sprzęcie. Jak na podobną sytuację przystało - pasowali, o ile byli mili i zabawni a także o ile nie absorbowali zbytnio uwagi rozdwojonej, niezdolnej do koncentracji. Zresztą z pewnością różnie bywało, trochę inaczej w domach ludzi samotnych, bo i takich w naszej ojczyźnie nie brakuje. Spróbujmy sobie więc przypomnieć, co z tego ładownego tygodnia warte jest zapamiętania, albo chociaż wzmianki.

A więc komentarze "Światowida", poświęcone wrażeniom z wyborów we Francji (Horodyński) oraz orędziu polskich biskupów (M. Rostworowski z PAX-u). Niezależnie od meritum tych wypowiedzi, jedno jest pewne - o ile taka audycja sprzyja impresjom czy dyskusji, o tyle zasadnicza mowa, źle w dodatku utrwalona na taśmie jest jednak ciałem obcym w tych ramach. Forma magazynu zobowiązuje do atrakcyjności podania. Nawet jeżeli program wypełnia jeden człowiek, może to być rzecz pasjonująca, jak choćby gawęda o nowych publikacjach zmarłego przed dwoma tysiącami lat autora. Mianowicie w programie "Nowe sztuki Menandra" (opracowanie i realizacja M. Korotyńskiej) usłyszeliśmy niezrównanego mistrza, prof. K. Kumanieckiego podającego wyniki badań naukowych w formie niemal sensacyjnych "dochodzeń". Trzeba dbać tylko o poprawne ustawienie mikrofonu, uwzględniające żywość gestykulacji profesora. Nie bez znaczenia jest także współzależność między osobowością prelegenta a przedmiotem jego wywodów. W ustach urodziwej p. T. Horodyńskiej, prezentującej nowości "Na półkach księgarskich", superlatywy na temat "militariów" wywołać muszą w męskiej połowie widzów podejrzliwe zmarszczenie brwi. Te mieszane uczucia "pół - żartem pół - serio" wywołują zresztą wszystkimi audycje reklamowe Radiokomitetu, gdzie więcej zabawnej kpiny z "dóbr" niżeli wiary w powagę zakupów. O ileż tu bogatsze poczucie satyry niż w oficjalnie satyrycznym "Wielokropku". Z licznych usługowych funkcji TV pożyteczną pozycją będzie na pewno "Spacerek po kinie", zainaugurowany przez S. Janickiego.

W "Gawędzie wilków morskich" po raz pierwszy wzniesiono kielich "za tych, co na morzu", kierując nasze myśli poza świat naszej własnej zabawy. Kontynuował ów moment refleksji gospodarskiej "TV Koncert Życzeń", w reż. J. Rzeszewskiego, prowadzony przez I. Dziedzic, która z powagą matki-Polki i wdziękiem gospodyni balu przypomniała, że nie wszyscy się bawią, że czuwa straż i pogotowie. Gospodarzami wigilijnego wieczoru byli tym razem Marta Lipińska i Wieńczysław Gliński - pomysł nader szczęśliwy, bo to nie tylko znakomici aktorzy, ale co ważniejsze, uroczy ludzie. Jakże to dobrze świadczy o kulturze i wyczuciu TV mocodawców. Gospodarze wieczoru podjęli rzecz ryzykowną - mam na myśli czytanie listów wigilijnych z okresu okupacji, przywoływanie cienia czasów złych, okrutnych. Zdania są podzielone, czy należy robić takie rzeczy, albowiem społeczeństwo A.D. 1965 nie jest już społeczeństwem jednej generacji i rozmaite ma "zakresy odbioru".

Spektaklem wigilijnym był pokaz szopki E. Brylla "Ballada wigilijna", w reż. L. René, w której bawił i rozrzewniał nas W. Siemion z "chłopakami" (M. Kociniak i W. Pokora). Trudno tu byłoby rozgraniczyć tekst autorski od autentyków. Raz po raz brzmiały przysłowia i strofki skądciś znane. Więc może raczej "opracowanie Brylla"? Tak by to brzmiało sprawiedliwiej. Montaż był zresztą pełen wdzięku, w kręgu "bryllowskiej" stylizacji, i na tyle neutralny dramatycznie, by nie odrywać od choinki.

"Studio 63" dało spektakl "MĘŻCZYZNY" J. Cocteau, w reż. J. KuIczyńskiego, z E. Krasnodębską i C. Wotłłejką, jako milczącym partnerem. Być może kogoś bawi tego rodzaju "eksperyment", bardzo formalny i powierzchowny, na pewno - jak każdy monodram - pociągający aktora (możliwość zawładnięcia całością widowiska, świetnie zresztą przez Krasnodębską wykorzystana), ale w końcu, powiedzmy szczerze, cóż to za literatura? Cóż to za teksty "tangowe" i płaskie, pretensjonalny "skeczyk" wybitnego poety cóż to za "nowoczesność", jak z przedwojennej płyty z lat dwudziestych (sam tytuł oryginału mówi za siebie: "Piękna i nieczuły"). Oj, nie wszystko złoto, co się świeci.

Zostawmy jednak problem "Studia 63" i narzekania. Pozycją w pełni świąteczną był spektakl "Dam i huzarów" Fredry, w reż. J. Słotwińskiego. Prawdziwa i poczciwa klasyka jeśli jest siebie świadoma, nigdy się nie starzeje. Tam ma każdy, i reżyser i aktor, od siebie coś do pokazania. Nic tu nie wietrzeje i nie dźwięczy fałszywą nutą. W tej typowo świątecznej pozycji prawdziwą rozkoszą było patrzeć na niezapomniane kreacje charakterystyczne, przede wszystkim Jacka Woszczerowicza, ale w równym stopniu całego zespołu (Borowski i Matyjaszkiewicz, Gogolewski i Fiedler, Łuczycka czy Kreczmarowa, Walterówna i Wrzesińska, Sołtysik i Kwaśniewska). Podobnym w typie spektaklem (choć nie tej klasy) było wystawienie przez Łódzki Teatr TV "Zazdrości Kocmołucha", mniej znanej komedii Moliera w reż. E. Bonackiej i w obsadzie łódzkich aktorów.

Z pozycji rozrywkowych lekkiej muzy (choć wszystko to właściwie było lekką muzą) zaprezentowano pierwszy odcinek nowej polskiej serii "kryminalnej" filmów TV pt. "KAPITAN SOWA NA TROPIE". Zaczekajmy z oceną do siódmego odcinka, choć już po pierwszym widać, że to nie rewelacja.

Śpiewała Juliette Greco na filmie (i jak śpiewała, mój Boże!) a na żywo, w programie "PRZEDSTAWIAMY", w reż. W. Fillera i scenografii A. i B. Wahlówien, m. in. Holenderka Shirley, znana z Sopotu 64 i legendarny czeski Matuska. Prowadziła ten program cała stawka z Dziedzicówną, Kydryńskim, Wiktorczykiem, Krukowskim i... Ófierskim. Nie ma u nas, niestety, tak płaskiego czy niewybrednego rodzaju humoru, który by nie zdobył (oczywiście) popularności ogólnopolskiej. Tak jest z wieloma "piosenkarzami" i dowcipasami... taki my już naród. Toteż i sołtys Kierdziołek zawitał triumfalnie do TV, gdzie go dotychczas (nie ma co odstukiwać) nie było. Trudno, nie ma rady. I tak zostanę przegłosowany. A jednak... wstydzę się słuchać tego artysty.

"SYRENA Z ŁODZI POCHODZI" nazwano herbatkę wspomnieniową S. Grodzieńskiej i J. Jurandota, w reż. J. Rzeszewskiego, przywołującą początki działalności tego pierwszego "teatru małych form", noszącego dziś chętnie mundur weterana.

Ówcześnie młodzi, jak E. Dziewoński czy W. Gliński, a także S. Górska, J. Andrzejewska czy Jan Rybkowski, wspominali i odtwarzali pierwsze pozycje z ówczesnych, dziś już historycznych programów. Pod koniec tylko uderzono w zbyt wielkie dzwony z "przekazywaniem pałeczki" i w ogóle akademią na cześć. Sztuka to nie przekazywanie majątku, zabezpieczonego rejentalnie; nawet u szczytów powodzenia zawsze grozi starszym generalne zakwestionowanie przez młodych; na tym polega dramatyzm i prawda życia. A w ogóle brązowienie legendy zostawmy innym, bo filisterstwo i celebra z natury rzeczy jest przeciwieństwem satyry. Słownik Wyrazów Obcych dokonał remanentu i nie wiem, czy ze względów merytorycznych czy finansowych postanowił ukazywać się rzadziej. Też racja.

Mieliśmy wreszcie powtórzenie udanego spektaklu komediofarsy Z. Skowrońskiego "Kuglarze", w reż. E. Dziewońskiego, trochę abstrakcyjnej, ale jednej z lepszych komedii z TV dorobku sprzed lat. W sumie więc było tego sporo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji