Artykuły

Eksperymentalna porażka

Projekt "P": "Zwycięstwa nad słońcem/Solarize" w reż. Krzysztofa Garbaczewskiego w Teatrze Wielkim Operze Narodowej. Piszą Ewa Szczecińska i Łukasz Grabuś w Ruchu Muzycznym.

Eksperyment i przekraczanie granic to zawsze ryzyko.Nie każdy ma odwagę je podejmować, Sławomir Wojciechowski i Marcin Stańczyk tę odwagę mają.

Założenie jest szczytne: chodzi o dopuszczenie do opery młodych, najzdolniejszych kompozytorów, otwarcie przed nimi ważnej instytucji z jej zapleczem finansowym i organizacyjnym. Chodzi też o spotkanie ze sobą eksperymentujących artystów różnych dyscyplin - kompozytorów, poetów, reżyserów, scenografów, czyli o świeżą krew, która wprowadziłaby nieco fermentu do szacownej, narodowej instytucji. Moment ku temu jest bardzo dobry choćby dlatego, że pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków wkroczyło na sceny muzyki współczesnej mocnym krokiem, z wyrazistym, modernistycznym programem; kompozytorzy, krytycy i publicyści wspierają się nawzajem, działają w sposób wolny i niezależny, poza oficjalnym nurtem.

Obecni są wszędzie: na imprezach organizowanych przez stowarzyszenia i fundacje (między innymi w ramach fundacji 4.99), pełnymi garściami korzystają z nowego programu zamówień kompozytorskich (Instytutu Muzyki i Tańca), grani są na festiwalach firmowanych przez Związek Kompozytorów Polskich. To jest pokolenie, które można porównać do "pokolenia 49": tak jak Tadeusz Baird, Jan Krenz i Kazimierz Serocki na fali odwilży 1956 roku zainteresowali się modernizacyjnymi pomysłami na muzyczną sztukę rodem z Darmstadtu, tak Jagoda Szmytka, Wojciech Blecharz, Sławomir Wojciechowski i Marcin Stańczyk (kompozytorzy, którzy realizowali dotąd operowe pomysły w ramach Projektu 'P') również pragną tworzyć sztukę nową. Jeżdżą do Darmstadtu i przede wszystkim tam znajdują inspirację do własnych pomysłów - zarówno ideowych, estetycznych, jak i warsztatowych.

W teorii wszystko wygląda więc znakomicie: kompozytorzy wybrani do Projektu 'P' są antykomercyjni, świadomi swego i hołdują nowej sztuce. Trzeba jednak pamiętać, że eksperyment oznacza niekiedy porażkę i druga odsłona Projektu 'P' była, jak sądzę, porażką. Zdominowała ją bylejakość, nieudolność, brak przekonującego pomysłu na dramaturgię zarówno muzyczną, jak i teatralną. A największym grzechem obydwu oper była zionąca z tego eksperymentu nuda. "Gzy opera współczesna może być poruszająca, a nawet dotkliwa?" - pyta w programie reżyser obydwu spektakli, Krzysztof Garbaczewski. Oczywiście może, tym razem jednak się nie udało. Dlaczego? Warto się nad tym zastanowić.

Źródeł kompozytorskiego myślenia Sławomira Wojciechowskiego szukać należy w postawie futurystów z początków XX wieku. Polega ono na negowaniu konwencji zastanego języka muzycznego, na całkowitym odcięciu się od tradycji budowania muzyki na podstawie uświęconego w naszej kulturze systemu dźwiękowego (modalność, tonalność, system dwunastodżwiękowy). Dudnienia, efekt przesterowania, wszelkiego rodzaju szumy, szelesty, stuki oraz mobilne relacje wszystkich parametrów dzieła mają u tego artysty prowadzić do nowej koncepcji formy, czyli modeli dźwiękowych, które wychodząc od mikrokształtów pączkują w większe całości. Wojciechowski lubi preparować klasyczne instrumenty - na przykład bambusowymi patyczkami, a zamiast smyczka używa chętnie grzebienia lub spieniacza do mleka (Fingertrips, Kwartet smyczkowy).

Nic zatem dziwnego, że komponując muzykę na zamówienie TW-ON, sięgnął po legendarne dzieło rosyjskich futurystów: Zwycięstwo nad słońcem stworzone w 1913 roku przez Michaiła Matiuszyna (muzyka), Aleksieja Kruczonycha (libretto) i Kazimierza Malewicza (scenografia). Rosyjscy awangardyści z ich pozarozumowym językiem, nową drogą dla teatru i negacją romantycznych konwencji, proponując sto lat temu tak radykalnie rewolucyjne dzieło ponieśli porażkę - nie mogło zresztą być inaczej, bo w tamtych czasach nawet dla najbardziej otwartych ludzi kultury był to szok.

Dziś zaszokować rewolucyjnym tematem jest znacznie trudniej. Sto lat później, Sławomir Wojciechowski (muzyka), Marcin Cecko (libretto), Aleksandra Wasilkowska (scenografia) i Krzysztof Garbaczewski (reżyseria), formułując ponownie teoretyczne rozważania na temat sztuki futurystycznej, postanowili rozsadzić operową konwencję. Porażka była więc celem ich wspólnych działań. Nowe Zwycięstwo nad słońcem, przywołując pseudonaukowość języka i muzyki, wrzuca operę w tautologiczną rzeczywistość negacji operowej logiki, prowadzi do multiplikowania bezsensu. Spektakl - zarówno w warstwie scenograficznej, treściowej, dramaturgicznej, jak i muzycznej - jest więc wielką piramidą bzdur. Szkoda jednak, że strategia porażki podana jest tu tak bardzo wprost - przecież tak skrojonym założeniom przydałby się skandal. Skandalu jednak nie było i być nie mogło - zabiła go nijakość. I tu właśnie tkwi powód porażki prawdziwej, bez cudzysłowu. Widzę jednak wyjście z tej sytuacji: mamy wszak dzisiaj modę na filmy klasy B, zatem sfilmowany spektakl "Zwycięstwa nad słońcem" mógłby startować w konkursie na najgorszy spektakl roku. Pod jednym tylko warunkiem: że miłośnicy złego filmu i złej sztuki wytrwaliby do końca - choć tego właśnie nie jestem pewna.

A muzyka? Wojciechowski skomponował ją niemal wyłącznie z dźwięków noisowych i w ten sposób sam zamknął się w pułapce: unikając określonych wysokości i za wroga numer jeden uznając melodię, krąży on od lat w kręgu szumowych brzmień niczym tygrys w klatce. Wprawdzie działa dziś na świecie kilku kompozytorów, którym udaje się sztuka fascynowania strukturami wyłącznie noisowymi (Simon Steen-Andeson lub Hanna Eimermacher), należą oni jednak do wyjątków. Ta ścieżka jest po prostu o wiele trudniejsza. Niezależnie od tego, jak bardzo wielowarstwowa, mobilna i bogata w niuanse byłaby wyjściowa struktura stworzonych przez Wojciechowskiego dźwiękowych mikrokształtów - efekt końcowy zawsze będzie mikry, powtarzalny i przewidywalny.

W tych strukturach po prostu nie ma potencjału, z tej klatki nie ma wyjścia, co gorsza - jest ona ograniczająca w stopniu nieporównanie większym od tej, jaką w przeszłości mieli do dyspozycji Gesualdo, Schubert czy Liszt. Po prostu uznany przez XX-wiecznych modernistów za opresyjny dwunastodźwiękowy system dźwięków harmonicznych ma potencjał zarówno technologiczny, jak i estetyczny i stylistyczny nieporównanie większy od tego, jaki narzucił sobie współczesny modernista Sławomir Wojciechowski. Zwycięstwo nad słońcem jest więc muzycznie dziełem bez dramaturgicznego nerwu, brak mu też - i to rozczarowuje najmocniej - przekonującego pomysłu na warstwę wokalną. Recytacja tekstu to najbardziej ewidentna kapitulacja, a jedyna śpiewana aria (wykonywana przez znakomitą skądinąd Barbarę Kingę Majewską) uderza schematyzmem. Gwoździem do trumny jest zaś nawarstwiająca się tautologia efektów - zarówno w warstwie muzycznej, jak i wizualnej, teatralnej i tekstowej.

Nieco więcej dramaturgicznego seksapilu ma w sobie druga opera: "Solarize" Marcina Stańczyka. Dużo lepsze jest już samo libretto Andrzeja Szpindlera, bazujące z jednej strony na fascynacji legendą popkulturowej ikony południowoafrykańskiego artysty, Leona Bothy, z drugiej zaś na abstrakcyjnych rozważaniach nad istotą czasu, który jest niemierzalny. Często obecną figurą w warstwie słownej Solarize jest oksymoron, nie brak w niej zgrabnych neologizmów, a dadaistyczna paplanina ma swój muzyczny rytm. "Chimera galopuje w zwolnionym tempie, życie upływa osiem razy szybciej, ziemia nawija, a przestrzeń się wybrzusza". Te dwa wektory - popkulturowych symboli i abstrakcyjnego filozofowania - są więc osią opery zarówno w warstwie treściowej, muzycznej, wizualnej, jak i strukturalnej. Marcin Stańczyk w muzyce postanowił posłużyć się kliszami zderzonych ze sobą stylów i języków: jazzu, hip-hopu, spektralnych miękkości, zwolnień i przyspieszeń. O ile zatem język muzyki Wojciechowskiego jest wysoce indywidualny i niepowtarzalny, o tyle muzyka Stańczyka sytuuje się po drugiej stronie barykady: brak jej wyrazistej osobowości, ma natomiast w sobie coś, co jest ogromnym atutem: zmysłowość i sensualność. I tu ujawnia się z całą wyrazistością różnica temperamentów obu kompozytorów: żywiołem Wojciechowskiego jest teoria, Stańczyka - muzyczna praktyka. W Solarize ciekawy wydał mi się też powracający motyw chóru, który wykonuje dziwne rytuały wokół wciąż obumierającego i odradzającego się Bothy (wielki balon). Teatralnie w "Solarize" - podobnie jak w "Zwycięstwie nad słońcem" - naczelną zasadą dramaturgiczną jest wizualny chaos; ziemia przecież "nawija", czasy się mieszają, a zegary wszystkich tych narracji nie zgadzają się ze sobą. Garbaczewski z Wasilkowską i Stańczykiem na zasadę naczelną wybrali postdramatyczną zasadę nałożeń - multiplika-cji bodźców i ich jednoczesności. Kolaż jako zasada dramaturgii ostatecznie jednak również prowadzi do epatowania nudą.

Obydwa spektakle drugiej odsłony Projektu 'P' były zatem porażką, co nie wpływa na moją fascynację postawą obu kompozytorów: namiętność i determinacja ich poszukiwań sprawia, że mimo znużenia jako jedynej reakcji na ten dyptyk, z zainteresowaniem śledzić będę dalsze muzyczne poczynania zarówno Sławomira Wojciechowskiego, jak i Marcina Stańczyka. Pamiętać musimy, że gdyby nie eksperyment "Zwycięstwa nad słońcem", Malewicz nie stworzyłby pewnie czarnego kwadratu na białym tle. Eksperyment i przekraczanie granic to zawsze ryzyko, nie każdy ma odwagę je podejmować, Wojciechowski i Stańczyk tę odwagę mają.

***

Łukasz Grabuś

Narcyz, jak wiadomo, skończy marnie. U Owidiusza(1) z góry zapowiada to Tejrezjasz, przestrzegając przed poznaniem samego siebie; Plotyn(2) natomiast błędu młodzieńca zapatrzonego we własne odbicie szuka w nieznajomości siebie. Przedstawieniu "Zwycięstwa nad słońcem/Solarize" i najbliżej jednak do Kristevej, która w Narcyzie dostrzega współczesny nam podmiot zafascynowany przestrzenią psychiczną, fantazmatem; Narcyz więc sam siebie ustanawia źródłem spojrzenia i odkrywa, że "odbicie nie jest innym, ale że inny jest jego własną reprezentacją"(3). W pozostawionym samemu sobie podmiocie otwiera się wtedy zmienność, która uniemożliwia jego domknięcie i wypracowanie wewnętrzności.

Tegoroczną odsłonę Projektu 'P' można odczytać jako teatralną feerię zbudowaną z nakładających się na siebie odbić i refleksów, ze zwielokrotniającego się narcystycznego zapatrzenia. Jednoznacznie wskazywanym przez twórców obiektem tego zapatrzenia są przywoływane w obu kompozycjach postacie

historyczne. W "Zwycięstwie nad słońcem" Sławomira Wojciechowskiego i Marcina Gecki chodzi o Kazimierza Malewicza, jego współpracę z Kruczonychem i Matiuszynem nad futurystyczną operą pod tym samym tytułem, jej legendarną choć nieudaną premierę w 1913 roku, wreszcie powstanie Czarnego kwadratu na białym tle i sformułowanie idei suprematyzmu. W "Solarize" Marcin Stańczyk i Andrzej Szpindler przyglądają się Leonowi Bothie, południowoafrykańskiemu DJ-owi i malarzowi, któremu występ w teledysku grupy Die Antwoord przyniósł międzynarodowy rozgłos, a który swoją wyjątkowo obfitą twórczością próbował przeciwstawić się progerii, chorobie powodującej przyśpieszone starzenie się organizmu.

Przedstawienie nie zasadza się jednak na konstrukcjach biograficznych ani na interpretacji dzieła. W sytuacji bohaterów poszukuje się raczej momentu otwarcia, alienacji. Zapatrzony w płaszczyznę płótna, zastanawiający się nad wymogami percepcji Malewicz, ale też zajęty utrwalaniem i multiplikowaniem swojej twórczości Botha - okazują się Narcyzem, którego usiłuje się przyłapać w chwili poznania samego siebie. Moment ten staje się fantazmatem, krzywym i niejasnym odbiciem, w którym próbują się rozpoznać twórcy przedstawienia. I właśnie ową intymną, niejednoznaczną sytuację spektakl Krzysztofa Garbaczewskiego odsłania gestem niepewnym, oscylującym między sarkazmem, wyznaniem a kpiną.

Wojciechowski poszukiwania Malewicza wyprowadza ze zdyscyplinowanej, samoograniczającej się rzeczywistości muzycznej. Poszczególne dźwięki i odgłosy preparowanych instrumentów, obiektów, elektroniki wydają się wzajemnie w sobie przeglądać, odpowiadać na siebie, wchodzić w nietrwałe relacje. Wyłaniają się z nich pogłosy opresyjnego porządku, industrialnego ciężaru, nagle otwierających się pustych przestrzeni, reminiscencje wysiłków Pierwszej i Drugiej Moderny. Pomimo ruchliwości muzyki, refleksy te długo rezonują w pustej przestrzeni swoistej camera obscura zbudowanej przez Aleksandrę Wasilkowską.

W wyciemnionym pudle sceny nawet ciała muzyków schowano pod czarnymi kostiumami. Trzej kapłani estetycznej rewolucji prowadzą tu próbę nowej opery, ale w tym laboratorium awangardy udaje im się wywołać jedynie ducha przeszłości - Sopranistkę {Barbara Kinga Majewska) - przekrwione gardło domagające się pieniędzy. Zastąpienie jej przez Maszynę kończy się mało efektowną katastrofą. Dążenie do uwolnienia się z pułapki co chwila powoduje zapatrzenie któregoś z artystów we własne odbicie w lustrze, w połyskliwym wnętrzu zawieszonych nad sceną brył albo telewizyjnych ekranów z obrazem dyrygentki.

Gdy Opiekunka starych ssaków, kobieta-faun (Agnieszka Żulewska) w przerywającym akcję monologu namawia sfrustrowanych awangardzistów do porzucenia ewolucji i śladem waleni odwrotu w głąb oceanu, Malewicz (Tomasz Pluchowski) siada nad brzegiem płytkiego kwadratowego basenu. Zapatrzony w ciemną toń wody pogrąża się w refleksji nad naturą światła i koloru, wpatrzony we własne odbicie. Zdaje się nie zauważać nagiego mężczyzny (Tomasz Bazan), tańczącego na powierzchni lustra wody niby obraz jakiegoś zewnętrznego świata, uzyskany przez obiektyw sceny-kamery. Nie widzi też wyeksponowanych na proscenium robotów, żółtych ramion systematycznie rysujących czarne kwadraty na białych kartkach.

"Solarize" Garbaczewski ustawił jako kontrastowe

uzupełnienie pierwszej części, jako erupcję wstrzymywanej dotąd energii scenicznej. Pudło kamery zamienia się w stolik mikroskopu, na którym obserwujemy swoisty metabolizm życia Bothoidów, zaludniających scenę istnień łączących się w nietrwałe tkanki, które jednak nie mogą złożyć się w organizm jakiegoś Bothy właściwego. Lustrzane odbicia zastępuje teraz proces nadmuchiwania i wiotczenia wielkiego balonu o kształcie bohatera opowieści, gumowej klepsydry ustawionej w miejscu basenu, unoszących się nad sceną sterowców: gałek ocznych i planet zapętlających mikro- i makrokosmiczną perspektywę. Rytm cyklów naturalnych determinuje także działania Chóru, którego frenetyczna aktywność nieuchronnie wytraca się w zupełną apatię, pomimo wysiłków Bothy-Krokodyla (Paweł Smagała) i Bothy-Pingwina (Agnieszka Żulewska) - złego i dobrego policjanta bezskutecznie zabiegających o uwagę i porządek.

Kompozycja Stańczyka przegląda się w biologicznym uwarunkowaniu postrzegania, próbuje rekonstruować pamięć postrzegającego ciała. Ciała, na które składa się zarówno choroba Bothy, jego aktywność w raperskiej subkulturze zef, jak i muzyczne doświadczenie Stańczyka, rozciągające się od free jazzu przez spektralizm po wielokulturową paryską ulicę. Kalejdoskopową układankę tych odniesień i wspomnień kompozytor wprawia w ośmiokrotne przyśpieszenie (przejęte z progerii), zagęszcza i nawarstwia, by co chwila nonszalancko spowolnić, a nawet zatrzymać, odsłaniając nie tyle znaczący, ile zapamiętany moment. Owinięta w czarne zwoje pępowiny Narratorka (Marta Ojrzyńska) krąży po scenie i po wielokroć rozpoczyna swoją opowieść. Wśród urywanych, zacinających się zdań w pamięć zapada zwłaszcza jedno: "Narcyzem jest ofiara składana przez Babę Jędzę klęsce percepcji".

Tegoroczna odsłona Projektu 'P' nie przyniosła arcydzieła, którego zresztą trudno spodziewać się po tak sformatowanym projekcie. Powstał sceniczny esej, punkt wyjścia do dalszej rozmowy, któremu bliżej do teatralnych projektów Re-wizji lub Re-Miksu, niż do zamówień festiwali muzyki nowej. W teatrze poszukiwania te doprowadziły z czasem do poszerzenia palety wykorzystywanych narzędzi, podejmowanych problemów, wreszcie wprowadziły do istniejących instytucji aktywną grupę twórców. Wydaje się, że nowemu teatrowi muzycznemu w Polsce uruchomienie takiego procesu nie zaszkodzi.

1. Owidiusz, Metamorfozy. Tłum. A. Kamieńska, Wrocław 1995. s. 74-

2. Plotyn, Eneady I, VI, 8, 8.

Tłum. A. Krokiewicz. Warszawa 2000.

Julia Kristeva, Narcyz: nowe szaleństwo. Tłum. K. M. Jaksender, "Melee" 2-3/2008, s. 49.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji