Artykuły

Klęska Kreona

Po warszawskiej premierze "Antygony" kilku recenzentów pospieszyło z przyznaniem racji Kreonowi w jego śmiertelnym konflikcie z bohaterka. Uznali oni argumenty despoty za dostatecznie przekonywające i ważkie. Stanowiskiem tym przejął się poeta i powieściopisarz Witold Wirpsza i naurągał autorowi za serwilizm i konformizm wyrażający się rzekomo w tezie dramatu. ("Nowa Kultura" Nr 413). Nad stanowiskiem Wirpszy warto się chwilę zatrzymać - jest ono bowiem symptomatyczne dla niebezpieczeństw towarzyszących interpretacji "Antygony" z jednej a braku niezależności myśli z drugiej strony. Wirpsza sam jest przeciw despotycznej postawie Kreona, ale właśnie dlatego-niesłychanie drażni go plastyka tej postaci w dramacie Anouilha. Posłyszał parę zręcznych i przekonywujących argumentów króla i zadrżał o własne racje, krzycząc głośno, że Anouilh jest oportunistą i konformistą pozwolił bowiem Kreonowi aż na tak nieodpartą - jakoby - replikę. Wirpszę drażnią argumenty Kreona. Wolałby aby ich nie było. I to jest właśnie niepokojące, tutaj kryje się signum temporis naszych czasów coraz mniej rozumiejących wolną grę słuszności i racji, coraz bardziej niechętnych pełnej, niczym nie skrępowanej swobodzie. Wirpsza okazał się nieodrodnym dzieckiem epoki nieznajdującej żadnego względu dla drugiej strony. Wystarczyło parę z pozoru rozsądnych argumentów, aby wprowadzić go w stan wzburzenia. Wystarczył pełny obiektywizm pisarza, aby posypały się wyzwiska. Tymczasem Anouilh nie jest ani konformistą ani jako żywo propagandzistą. Z obiektywizmem, który nas spadkobierców literatury "zaangażowanej" zmusza do milczenia, rysuje tylko przeciwieństwa i racje, pomny na wewnętrzne prawidłowości tragedii. Z rzetelnością prawdziwego klerka wypowiada argumenty swoich postaci, ufny w mechanizm gatunku. Widz sam dokonuje wyboru i wybór ten określa go nieomylnie niby doskonały test psychologiczny. Wolni wybierają w nim wolność, zwolennicy silnej ręki - despotyzm. Indywidualiści opowiadają się za Antygoną, rzecznicy zbiorowości bronią racji Kreona. Żałosny to spór i jałowa dyskusja. Żałosny, bo przechodzący do porządku nad oczywistościami, jałowy, bo w istocie - trudny do rozstrzygnięcia. Oczywistością zaś jest, że argumenty Kreona, mimo ich świetnej chwilami dialektyki, są dla współczesnego człowieka nie do przyjęcia, jak nie do przyjęcia jest każdy despotyzm, nawet ten, który kokietuje najzręczniejszym, ale zawsze z natury rzeczy, powierzchownym racjonalizmem. Ideałem Kreona jest dyscyplina posunięta do ostateczności. "Czy wyobrażasz sobie świat, gdzie drzewa powiedziałby "nie" swoim sokom, gdzie zwierzęta powiedziałyby "nie" swojemu instynktowi łowów czy miłości? Zwierzęta są przynajmniej dobre, proste i mocne. Ideałem Antygony - wolność posunięta do ostateczności. Wolność jako zasada, jako sposób widzenia i przezywania świata, prowadząca prosta drogą do nonkonformizmu. Wolność rodząca protest przeciwko wszelkiemu kompromisowi, wszelkiej nieautentyczności, wszelkiej nieprawdzie. U źródeł postawy Kreona leży ogromny egocentryzm posunięty do negacji autonomii i wolności innych oparty na mistycznym przeświadczeniu o prawie do gwałtu, prawie do krwi, jakie posiada rzekomo wybrana jednostka wobec biernej masy poddanych. Jest to w istocie irracjonalny mit siły, przeświadczenie o boskim pochodzeniu władzy - cały racjonalizm Kreona to pozory, zwykłe frazesy, zręczne uzasadnienia. Oczywiście nic łatwiejszego jak dostrzeżenie zawartej tu nierzetelności. To, co mówi Kreon jest nawet chwilami rozsądne, i ma dużą siłę perswazji przy założeniu, że on, Kreon , będzie jedynym człowiekiem, który swoje "tak" narzuci innym. Co się jednak stanie, jeśli znajdzie się rywal, zdolny do podobnego "tak" i podobnej konsekwencji działania?Czyje "tak" będzie wówczas słuszniejsze?kto będzie miał rację?Kreon uznaje siłę i tylko siłę. jego szacunek dla praw, dla własnego prawa -to tylko jedna z form tego uznania. Jest niewolnikiem władzy i jego miałkie argumenty są bezsilne wobec wielkiego "nie" Antygony - nawet wówczas, gdy prowadzi ono prostą drogą śmierci. Kreon nie wierzy ani w prawdę ani w moralność, jest relatywistą absolutnym i dlatego ostateczną konsekwencją jego działania jest rezygnacja. Patrząc na Kreona wydaje się, że słowa służą wyłącznie do ukrycia myśli. Nawet walka o życie Antygony rozgrywa się w świecie pozorów. Kreon przede wszystkim chce złamać jej upór, jej bezkompromisowy upór Edypowych dzieci, Edypowej tradycji, która jest mu wroga i nienawistna, bo wyzwalająca poczucie niepełnowartościowości wobec tamtego prawdziwego króla, którym on pogardza, ale którego równocześnie skrycie podziwia, wiedząc, że wielkość Edypa pozostanie dla niego zawsze niespełnionym marzeniem. Kreon walcząc o Antygonę walczy również przeciw Antygonie. Wcale nie chce jej ocalić a przynajmniej nie jest to jego istotnym celem. Walczy z nią bo musi złamać jej indywidualność, walczy ponieważ upór Antygony zagraża jego potędze, jego wyłączności. Reszta jest tylko grą. Grą polityka. A gdy walka zostanie rozstrzygnięta, gdy wyłożone zostaną wszystkie racje i Antygona pozbawiona ostatniego racjonalnego argumentu, solidarności, mówić będzie w dalszym ciągu "nie" z dala od religijnych przesądów i rodzinnych sentymentów, gdy powie "nie" samej zasadzie świata reprezentowanego przez Kreona, w despocie wyzwoli się wściekłość, która znajdzie już tylko jeden argument: śmierć. Tak oto rysowała mi się postać Kreona, gdy na scenie kieleckiej w gościnnym przedstawieniu "Antygony" wystawionej przez Teatr dramatyczny m. st. Warszawy oglądałem wielką kreację Jana Świderskiego. Świderski pokazał mi Kreona inaczej, głębiej niż wyobrażałem go sobie w czasie lektury, inaczej, niż zobaczył go krakowski odtwórca tej roli - Tadeusz Burnatowicz. Stworzył własną postać z ogromnym podtekstem psychologicznym, którego nie ma u Anouilha. Zarysował sylwetkę, której pojemność i plastyka mówią bardzo pochlebnie o kunszcie swojego wykonawcy. Zdumiał wewnętrzną konsekwencją i pełnią roli opracowanej z całą rzetelnością wielkiego aktora, jak gdyby przeciw kreowanej postaci. Bo Świderski nie broni despoty, przeciwnie - demaskuje go, tyle, że w sposób godny artysty:przez pokazanie prawdy. Pokazuje więc wewnętrzne zakłamanie bohatera i jego starannie wypracowaną pozę, oddaje z dużą sugestywnością nie uznającą sprzeciwu gwałtowność i przeznaczoną na wywarcie wrażenia dobroduszność, każe mu czaić się i posługiwać się szczerością jako argumentem w grze pokazuje jego nierzetelność i złudzenia, słowem tworzy go przed nami, po to, aby powiedzieć:oto jaki jest Kreon. Ota jego prawdziwa twarz. O, właśnie: prawdziwa twarz Kreona. Świderski pokazał ją najpełniej w całym uwarunkowaniu i dialektyce, pokazał nie jako od wewnątrz, bez niedomówień i niejasności. Zdemaskował Kreona nie poprzez filozofię i postawę zawartą już w tekście dramatu, ale poprzez dodanie nowego, własnego nurtu - nurtu psychologicznej wiwisekcji. Kreon zyskał dodatkową motywacje - dramat zaś postać, której dla samego Anouilha mogłaby być źródłem satysfakcji. Jeśli po niepozostawiającej niedomówień grze Świderskiego ktoś jeszcze żywi wątpliwości co do postawy króla, to można mu jedynie współczuć. Kreon u Anouilha i u Świderskiego ponosi klęskę. Ponosi klęskę nie tylko w porządku moralnym, nie tylko w porządku gry lub - jeśli kto woli - polityki, ale również we własnym stosunku do świata, w ocenie swojego postępowania. "Powiem ci coś - mówi na zakończenie. - Oni tego nie wiedzą. Kiedy ma się przed sobą robotę, nie można przecież założyć rąk. Mówią, że to parszywa robota, ale jeśli się jej nie zrobi, kto ją zrobi?" Słowa te przeznaczone są dla siebie, wyłącznie dla siebie i mają służyć pokryciu wzbierającego, ale szybko opanowanego niepokoju. Zjawia się jednak refleksja, jedyna bodaj refleksja despoty w całej tragedii: "Czy chciałbyś być już dużym?" - pyta w pewnej chwili pazia i zaraz potem dodaje "Jesteś szalony, chłopcze... najlepiej byłoby nigdy nie być dużym". Najlepiej byłoby nigdy nie mówić "tak", nigdy nie decydować, nigdy nie wysyłać na śmierć... Oto cała wiedza Kreona. Oto jego ostateczna racja. A więc klęska. Ale klęska, której nie towarzyszy pogorzelisko. Klęska która nie zna rozpaczy. W świecie, gdzie nie ma innych wartości oprócz własnych emocji, w świecie, w którym nie ma ani dobra, ani zła, może zjawić się tylko rezygnacja. Z rezygnacją, która nieświadomym może wydawać się pokorą, pokonany Kreon, pozostawiając poza sobą Haimona, Eurydykę i Antygonę, idzie na kolejną Radę. Trzeba mieć mocno przyćmione szkła, aby dostrzec w tym zwycięstwo, trzeba być bardzo osaczonym przez ducha epoki, aby mimo wszystko pisać o przekonywającej racji Kreona. O racji, którą przekreśla twórca postaci. Kreon, niestety, fascynuje przyzwyczajonych do hołdów recenzentów, fascynuje nawet ludzi, którzy nie uznają innego argumentu ponad argument polityczny. Można z tego faktu wyciągnąć daleko idące wnioski, można uznać go za przypadek. Ale jeśli Kreon fascynuje konformistów -Antygona staje się wyrazicielką opornych i gorących, sojuszniczką nieuznających kompromisu, protagonistką poszukujących prawdy. Jej racja jest prosta i może dlatego wymaga heroizmu. Jej działanie jest skromne i ogranicza się do protestu. swoje wielkie "nie"mówi poza sprawą Polinejkesa -wobec samego porządku życia. Ginie nie dlatego, że nie pogrzebano brata, ale dlatego, że Kreon ofiaruje jej kompromis nie do przyjęcia, kompromis, który wymaga już rezygnacji. Antygona nie chce zrezygnować, ponieważ jest wolna, a nie chce utracić wolności. Dokonuje wyboru zachowując postawę negacji wobec wszystkiego, co jest tylko pozorem prawdy. A więc protest przeciwko konformizmowi. Protest przeciwko całej lichwie życia - w imieniu ostateczności. "My jesteśmy z tych, którzy pytają do końca" - mówi w pewnej chwili Antygona i chociaż jej argument nie jest argumentem intelektualnym, chociaż przy zręcznej dialektyce Kreona wydaje się chwilami blady -przyznajemy rację Antygonie wiedząc, iż prawda jest przy niej, i że potrzebni są ci, którzy potrafią powiedzieć "nie". Przyznajemy jej racje, ponieważ w porządku moralnym ona ją posiada i ona - nie Kreon - reprezentuje wartości prawdziwego racjonalizmu:poszanowanie dla człowieka, szacunek dla wolności i prawdy, z wszystkimi konsekwencjami tej postawy. Uczą nas ich zresztą nieustannie - psychologia i historia. Indywidualizm Antygony jest liberalny i twórczy, ponieważ opiera się na prawdzie - w przeciwieństwie do rozjątrzonego egotyzmu Kreona, który prowadzi do niewoli. Antygona żyje w przymierzu ze światem, dla Kreona świat jest tylko elementem polityki. Dlatego przyznajemy jej racje. Przyznajemy jej racje, również dlatego, ze gra ją wielka aktorka nie przeciw postaci, jak w przypadku Kreona, ale w pełnej z nią zgodności, w poczuciu słuszności własnego wyboru, któremu ufamy instynktownie, jak ufa się każdemu autentycznemu dziełu sztuki. Mikołajska jest aktorką, która w teatrze polskim wypracowała sobie swój własny styl. Jest to styl intelektualnej deformacji, o niespokojnej, kapryśnej linii i dużej zwartości, styl podporządkowujący wszystko nie wyłączając nawet psychologicznej prawdy - ogólnej wizji postaci opartej na kontrastach i swobodnej grze środków wyrazu, zestawionych ze sobą i kontrastowanych nieporównanie śmielej niż czyni to liczne grono aktorek dobrych, ale bliższych naturalistycznej konwencji teatru. Styl Mikołajskiej jest zaprzeczeniem naturalizmu. Jego elementem jest zawsze oryginalny, zawsze starannie wypracowany, często zatrzymany w czasie gest lub kształt postaci i własna rytmika słów, własny bieg frazy. czasem powolny i jakby zamyślony, czasem wartki i jakby ironiczny. Mikołajska ustatycznia często postać i twarz, ucisza ją w jej starannie dopracowanym geście lub wyrazie, po to aby na tym tle, wypowiadać coś jednym skrzywieniem ust, podniesieniem brwi, cieniem uśmiechu. Jest zawsze świeża, zawsze ciekawa, prawie zawsze - inna. Jej aktorstwo rozgrywa się między stylizacją a ironią, i nawet wówczas, kiedy wyraża prawdy najprostsze - nie ogranicza się nigdy do surowego materiału przeżycia, ale tworzy zawsze kunsztowną transkrypcje, która nadaje postaciom ich wysoka rangę artystyczną. U źródeł tego stylu, obok doskonałości rzemiosła, leży wspaniały instynkt teatru, naturalna potrzeba deformacji, absolutny słuch w sprawach sceny. postacie wypracowane przez Mikołajską tracą swoją obyczajową dosłowność - stają się swobodną wariacją na określony temat, zyskują niepowtarzalny kształt dzieła. Istnieją aktorki, których wielkość wyrasta z siły ich psychologicznego napięcia lub - jak to się w teatrze mówi - "przeżycia". Oryginalność Mikołajskiej polega na połączeniu siły przeżycia ze świeżością gestu, na wzbogaceniu szczerości - własną, bardzo charakterystyczną, bardzo arbitralną wobec wyobraźni widza - formą wyrazu. Jedynie Irena Eichlerówna wypracowała sobie równie oryginalny styl gry, z wyraźną jednak przewagą retoryki. Mikołajska jest natomiast oszczędna i skupiona. Panuje nad metodą, nad pokusami stylu, bowiem nie w stylistyce wyraża się najpełniej jej artystyczna prawda -ale w treści. Nie wierzę w warsztat, choćby najzręczniejszy, nie wierzę w metodę, choćby najoryginalniejszą , jeśli nie towarzyszy jej zwyczajna, gorzka ludzka mądrość. - Bez tej wiedzy nie ma aktorstwa, nie ma w ogóle żadnej sztuki, która posługuje się uczuciem i pojęciem. A właśnie postacie Haliny Mikołajskiej mają wszelkie cechy tej cnoty. Ona zapewnia im ich uniwersalność. Ona tworzy owo najistotniejsze porozumienie aktora i widza, o którym kto wie czy nie jest najpełniejszym wyrazem teatru?Zawsze fascynuje mnie styl Mikołajskiej, ale naprawdę interesuje to, co ma mi istotnie do powiedzenia jako widzowi. W treści tego aktorstwa przewijają się stale dwie dialektycznie uzupełniające się postawy:sensualizm i odczucie dramatu istnienia, liryka i poczucie tragicznego fatalizmu, bliskie rezygnacji. Ciepła ironia, rzadziej sarkazm, zacierają kontury tych sprzeczności i tworzą tkankę łączącą wszystko w jedną całość. Ale czyż to przekreśla istnienie elementów składowych?Czyż to zmniejsza napięcie dramatu?Ilekroć patrzymy na kreacje Mikołajskiej, powstaje u nas przeświadczenie, że używając słów Anouilha, ona wie. I dlatego słuchamy ją z uwagą. Antygona jest na pewno postacią z najlepszego repertuaru aktorki. Może nie sięga wyżyn Szen-Te, ani niezaprzeczonej wartości Ethel, ale zawiera w sobie czysty kruszec tragizmu, tak bliski temu widzeniu świata, które starałem się zrekonstruować na użytek niniejszego omówienia. Jej wybór jest w pełni świadomy, cena - najwyższa Antygona wie czym płaci, staje się świadomie podmiotem tragedii, a wreszcie odrzuca wszystko, ponieważ trzeba wybierać, a ona nie chce tracić. Zarzut płytkości jaki postawił Wirpsza jest tu równie absurdalny jak zarzut oschłości. Tylko wielka indywidualność może wybrać śmierć po to, aby ocalić najważniejsze - godność. Antygona Mikołajskiej odrzuca kompromis nie z dziecinnej przekory, ale z dojrzałego rozeznania wartości. Ginie nie po to, aby postawić na swoim, ale dlatego, że w danej sytuacji nie można inaczej postąpić pozostając sobą. Antygona bardzo dobrze rozumie racje Kreona. Rozumie je lepiej, niż życzyłby sobie przeciwnik. Dlatego mówi "nie". Nie jest to jedynie czczy protest. To coś więcej. To -heroizm. Można heroizm uważać za szaleństwo, ale trzeba uznać jego rangę. O randze heroizmu przypomina nam Mikołajska - podobnie jak uczyniła to w Krakowie znakomita w tej roli Maria Kościałkowska. Dlatego dramat ma pełny, niczym nie zafałszowany wymiar tragedii. Kreon i Antygona to dwa wielkie atuty warszawskiej inscenizacji. Poza tym przedstawienie jest raczej przeciętne, a chwilami -wyraźnie słabe. Z pozostałych aktorów podobała mi się Katarzyna Żbikowska jako Piastunka. Była prawdziwa i ciepła, chociaż Bogiem a prawdą grała raczej w stylu MCHAT-u niż w konwencji Anouilha. W konwencji Anoiulha natomiast, ale za to bardzo niedobrze, bo nazbyt nonszalancko, bez niezbędnej tu kameralności i intymności relacji, zagrał narratora Maciej Maciejewski, Bogusz Bilewski okazał się wcale udanym Haimonem, szczególnie po tym, co zrobiono z tej postaci w Krakowie, ale już Ismena w interpretacji Ireny Laskowskiej nazbyt daleko odbiegła zarówno od pałacu swego ojca, jak i od stylu całego przedstawienia. Eurydykę grała Hanna Parysewicz. Posłańca Witold Skaruch, a trzech strażników: Janusz Paluszkiewicz, Leopold Skwierczyński i Stefan Wroncki. Nie zauważyłem również - poza granicami poprawności - reżysera sztuki, Jerzego Rakowieckiego, o ile założymy, że obie czołowe postacie przedstawienia wypracowały swoje role bez inspiracji. Wyraźnie natomiast nie udały się mdłe dekoracje Andrzejowi Sadowskiemu - zwłaszcza jeśli zestawimy je z świetną, irytującą, ale sięgającą sedna problemów i sedna inscenizacji - scenografią Tadeusza Kantora. Świetna bez zastrzeżeń była tylko muzyka Zbigniewa Turskiego. Kielce teatralne miały święto. Zobaczyliśmy nie tylko wielką aktorkę i znakomitą kreację Jana Świderskiego, ale zobaczyliśmy również teatr, będący jednym z najlepszych jeśli nie najlepszą sceną Warszawy. Tym razem co prawda nie potwierdził tego w sposób aż tak oczywisty, jak w wypadku "Dobrego człowieka z Seczuanu" - ale tak jest. Goście warszawscy przywieźli nie tylko "Antygonę". Przywieźli również rewelację warszawskiego sezonu -"Konia". O "Koniu" za tydzień.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji