Artykuły

"Święte ciało" na Brave Festivalu

- Obrzędów, w których ciało nagle staje się jakby czymś innym widziałem na świecie wiele. Począwszy od niezwykłych stygmatów ojca Pio, poprzez tańczących na ogniu, aż do poławiaczy pereł wytrzymujących na bezdechu do dziesięciu minut - mamy tu do czynienia z jakimś niedostępnym zwykłemu człowiekowi doświadczeniem, z jakąś wyjątkową, rozbudowaną świadomością ciała - opowiada Grzegorz Bral, dyrektor wrocławskiego festiwalu.

Czy sposoby ekspresji prezentowane przez artystów Brave Festival mogą zaskoczyć znawców współczesnego europejskiego teatru? Grzegorz Bral: Oczywiście. Na tym przecież polega jedna z podstawowych zasad tego festiwalu: zmierzyć się z tym, czego nie znamy. Europa, w naszym przekonaniu dominuje twórczość teatralną. Jednak nasza przewaga to przede wszystkim siła promocji i medialnego zasięgu najważniejszych europejskich festiwali i zjawisk teatralnych. Kiedy jednak mistrz Topeng Pejang z Bali zakłada jedenaście różnych masek, reprezentujących jedenaście różnych osobowości i stanów ducha i z postaci w postać przemienia się w ciągu sekundy, to mam wrażnie, że mamy bardzo wiele do nauczenia się od niego. Długotrwały proces zaproponowany ponad sto lat temu przez Konstantego Stanisławskiego wydaje się raczej archaicznym przeżytkiem, gdy mamy możliwość skonfrontować te dwie techniki pracy.

Kapłan wudu z Beninu, jednocześnie choreograf pracujący w Paryżu nasyca ruch doświadczeniem tradycyjnej mistyki afrykańskiej. Jego ruch przestaje być tańcem, a staje się dialogiem z duchowością widza. Paradoksalnie, nasza teatralna, albo raczej performatywna wiedza jest bardzo wąska. Na Brave możemy zobaczyć takie przejawy teatru, które nie tylko nas zaskakują, ale często onieśmielają swoim kunsztem.

W tym roku zobaczymy m.in. mudijettu, teatr z Indii. Podobno taki sam spektakl, jaki oglądali ludzie ponad 1000 lat temu?

- Nie da się z absolutną pewnością stwierdzić, czy dokładnie taki sam. Wierzę raczej w to, że pewne społeczności tradycyjne niezwykle skutecznie oparły się pokusie przemian. To ciekawe zjawisko. Sądzę, że rytuał lub widowisko muszą być nasycone autentyczną duchowością, ponieważ człowiek nie jest wystarczająco silny, aby przeciwstawić się tendencji, która go pcha do zmian. W przypadku mudijettu mamy więc do czynienia z jakąś niezwykłą wiarą i głębokim doświadczeniem, skoro rytuał przetrwał ponad tysiąc lat. Kiedy spotykam się z taką tradycją ona stawia bardzo trudne pytania o moją kulturową tożsamość: czy działam w ramach jakiejś autentycznej kulturowej ciągłości, czy jestem już pozbawiony korzeni i źródeł (jak to się ładnie mówi) i poruszam się wyłącznie w przestrzeni jednorazowego epizodu?

Będzie też teatr randai z Indonezji - jeden z wielu spektakli, które pokazują, że granice ludzkiej ekspresji są właściwie nieograniczone.

- Randai to piękny przykład niezwykłej fizycznej sprawności tancerzy, których sztuka wywodzi się z bardzo starej tradycji wojowników "silat". Jednocześnie bardzo piękny model "story telling", a wreszcie na samym szczycie tego widowiska prawie niezauważalnie wyłania się tradycja transu, który powoduje, że gdy w pewnej chwili tancerze/opowiadacze rozbijają naczynia, zaczynają bosymi stopami tańczyć na skorupach rozrzuconych na podłodze, nie kalecząc się. To widowisko odpowiada również pośrednio na pierwsze pytanie. Tak więc: sztuka walki, sztuka opowiadania, trans - wszystko w jednym widowisku. Czy to jest opowieść o tym, że granice ludzkiej ekspresji są nieograniczone? Raczej nie. To raczej opowieść o tym, do czego prowadzi solidny trening aktora/tancerza/opowiadacza.

Spotkaniom z odmiennością zawsze towarzyszyły emocje, lęk przed nieznanym. Czy od świata, jaki oglądamy na scenie Brave Festival nie dzieli nas nieprzekraczalna granica? Czy możemy się autentycznie spotkać, porozumieć?

- Bardzo ciekawe i trudne pytanie. Zawsze traktowałem Brave jako wydarzenie przede wszystkim edukacyjne. Powinniśmy najpierw poznawać, potem starać się trochę rozumieć, a potem może spotkać. My dorośli mamy z tym bardzo wielki problem. Jednak kiedy na Brave przyjeżdża 120 dzieci z siedemnastu krajów świata, dzieci osieroconych lub bezdomnych, mówiących siedemnastoma różnymi językami, o różnym kolorze skóry, o różnych modelach zachowania, to jednak okazuje się, że wystarczą trzy tygodnie, aby ta wielka grupa dzieci spotkała się, porozumiała i potrafiła stworzyć wspólnie wspaniałe widowisko teatralne/spektakl, w którym wszystkie mają należne sobie miejsce. Oczywiście, że możemy się i spotkać i porozumieć, ale musimy mieć otwartość dzieci, aby to było w ogóle możliwe.

Globalizacja i popkultura spychają takich artystów do skansenu z folklorem. To proces, którego chyba nie da się zatrzymać?

- Bardzo poważny problem. Skansen zamiast rzeczywistej tradycji. Tak, to się dzieje na naszych oczach, coraz więcej i coraz częściej. Obawiam się, że i pytanie i obawa są całkiem uzasadnione. Bardzo często, niestety, jedynym sposobem ocalenia choćby części tradycji jest "przebicie się" do kultury popularnej. Jeśli artysta robi to dojrzale i z poczuciem źródeł, które go ukształtowały, ten proces zanikania tradycji można spowolnić. Ale sądzę, że często udział w "rynku" kultury niszczy autentyzm na rzecz spektakularności i dzieje się to niezwykle szybko.

Zapraszacie też artystów, którzy łączą tradycję ze współczesnością. Dlaczego?

- To właśnie ciąg dalszy poprzedniego problemu. Szukamy twórców, którzy w mądry sposób są ambasadorami własnej kultury. Weźmy przykład "króla kory" Toumani Diabate. Wielka gwiazda współczesnej afrykańskiej muzyki, dzięki której wspaniale rozwinęła się niewielka, malijska społeczność. On niejako zwraca swojemu środowisku piękno i doświadczenie, które go ukształtowało. Nie wiem ilu artystów, którzy osiągnęli prestiż i znaczenie powraca do miejsc swojego pochodzenia, aby w szczególny i konstruktywny sposób podziękować i okazać szacunek "duchowi" miejsca, z którego się wywodzą.

W programie jest także przedstawienie Teatru Pieśni Kozła - "Pieśni Leara". O czym opowiada ten spektakl?

- "Pieśni Leara" to rodzaj oratorium. Poprosiłem dwóch wspaniałych kompozytorów: Jean Claude Acquaviva z Korsyki oraz Macieja Rychłego z Poznania, aby na podstawie wybranych sytuacji emocjonalnych z "Króla Leara" stworzyli muzyczne, polifoniczne kompozycje. Tak powstał spektakl utkany z kilkunastu scen/pieśni, które przeprowadzają nas w wielkim skrócie przez dramat królewskiej rodziny, dramat spowodowany pychą starego człowieka. Jest to w jakimś sensie opowieść o tym, że jeśli zapomnimy o sercu, które w tym spektaklu reprezentuje Kordelia (genialnie odtwarzana przez Monikę Dryl), to dojdzie prędzej, czy później do katastrofy.

W projekcie Brave Kids co roku uczestniczą wspólnie dzieci z wielu różnych kultur. W tym roku będą to m.in. młodzi artyści z Nepalu, Indii, Rosji czy Ugandy, którzy stworzą wspólny spektakl. Jak wygląda praca z tak wyjątkową grupą?

- Najpierw dzielimy się na cztery miasta. W tym roku w Warszawie, w Wałbrzychu, w Puszczykowie koło Poznania i we Wrocławiu, dzieci z siedemnastu krajów pod okiem naszych liderów wspólnie przygotowują materiał spektaklowy. Przyjmujemy zasadę, że dzieci z jednej kultury i tradycji uczą jakiegoś fragmentu swoich umiejętności dzieci z innych kultur. I tak dzieci ucząc dzieci budują materiał na spektakl. Po dwóch tygodniach takiej pracy wszystkie dzieci spotykają się w ośrodku w Krośnicach pod Wrocławiem i sklejają wspólne widowisko, które następnie dwukrotnie pokazują. W Krośnicach, jako otwartą próbę generalną oraz na wielkim finale we Wrocławiu. W tym roku Finał Brave Kids odbędzie się 11 lipca w Teatrze Polskim. Istotą tego projektu jest to, aby dzieci z jak największej ilości krajów zaprzyjaźniły się z sobą i trochę wspólnie popracowały ucząc się, że można zbudować coś wspólnie ponad różnicami i podziałami. Zresztą, to my, dorośli wiemy coś o podziałach. Te dzieci na szczęście jeszcze prawie nic.

Hasłem przewodnim tegorocznego Brave Festival jest "Święte ciało". Jak pan rozumie świętość ciała?

- Uczestniczyłem wielokrotnie we wspaniałym, archaicznym obrzędzie Anastenaria w Grecji. Tancerze trzymali w rękach ikony i po wielu godzinach tańca bosymi stopami wbiegali na ognie nie doznając najmniejszego poparzenia. Kiedy ja próbowałem dotknąć tych rozżarzonych węgli skutek był opłakany - poparzenie. Zastanawiałem się co ci ludzie wiedzą, co umożliwia im taniec na rozżarzonych węglach. Takich obrzędów, w których ciało nagle staje się jakby czymś innym widziałem na świecie wiele. Począwszy od niezwykłych stygmatów ojca Pio, poprzez tańczących na ogniu aż do poławiaczy pereł wytrzymujących na bezdechu do dziesięciu minut, mamy do czynienia z jakimś niedostępnym zwykłemu człowiekowi doświadczeniem, z jakąś wyjątkową, rozbudowaną świadomością ciała. Rozumiem więc "świętość ciała" jako pewien zawarty w nas potencjał daleko wykraczający poza codzienne nawyki. To chyba ten potencjał zawarty w człowieku określiłbym jako "święte ciało".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji