Artykuły

Aktorskie tajemnice

Publiczność chętnie zagląda za kulisy. Oczywiście, na scenie. Autorzy dramatyczni zaś chętnie, od niepamiętnych czasów, przedstawiają perypetie aktorów. Niekoniecznie życzliwie, już Szekspir nie mógł powstrzymać się od śmiechu, kiedy w "Hamlecie" mówił o teatrze. Ale Ronald Harwood opowiadał w "Garderobianym" ze śmiertelną powagą. Antologia jest obszerna, mieszczą się w niej dzieła wielkie i średnie, często niejakie. Dające do myślenia i do śmiechu. Do tych dwóch ostatnich ga­tunków sięgnęły teatry warszawskie: na Scenie Kameralnej Polskiego zobaczyli­śmy premierę "Aktora Minettiego" Thomasa Bernharda, w Syrenie "Księżyc nad Buffalo". Poza środo­wiskiem, którego dotyczą, wszyst­ko niemal te utwory dzieli, choć oba na swój sposób pokazują nę­dzę i wielkość stanu aktorskiego.

W sztuce o Minettim grał swego cza­su sam wielki Minetti (1905 - 1998), aktor symbol teatru niemieckiego, ktoś będący połączeniem niemieckiego Lu­dwika Solskiego i niemieckiego Tadeusza Łomnickiego, żywa historia sceny XX wieku. Utwór Bernharda niewiele ma wspólnego z realnym życiorysem ak­tora, choć jego pierwowzór przyznawał, iż dramaturgowi udało się uchwycić spo­ro jego cech, że nad podziw wiele o nim wiedział, mimo iż rozmawiali ze sobą raptem trzy godziny. Ale nazwiskiem Minettiego posłużył się dramaturg austriac­ki jako symbolem, usiłował zgubić, na czym polega fenomen aktorstwa.

Dostrzegł go w nieprzepartej potrze­bie monologu, w niepowstrzymanej potrzebie kierowania do kogoś swoich my­śli, w repetycji, w doskonaleniu, w szli­fowaniu przeżycia. A istotę prawdziwej sztuki utożsamił z walką przeciw pu­bliczności. Trudno tu wyznaczyć grani­cę między przeżyciem realnym a tylko granym. Aktor musi grać, nawet wów­czas, gdy z teatru wygnany chroni się przed publicznością i przez lata całe jej unika. Jak bohater tej sztuki, zbuntowa­ny przeciw sztuce klasycznej, który od­rzuciwszy cały stary teatr, postanowił zbudować nowy. Pozostał mu tylko "Król Lir", którego nigdy nie zdradził, którego maskę wozi ze sobą, podobnie jak kufer z nikomu już niepotrzebnymi recenzja­mi ze swoich przedstawień. Oto teatr objazdowy Minettiego, który przybywa do hotelu, w którym umówił się z nim dyrektor teatru. Mają uzgodnić występ artysty dla uświetnienia dwusetlecia sceny. Minetti zagra, oczywiście, Lira.

Takie są ramy fabularne tej opowie­ści, rozgrywającej się w wieczór sylwe­strowy, w której strudzony nieobecno­ścią na scenie i walką o swoją prawdę sztuki aktor próbuje odzyskać publicz-ność. Tę wielką rolę w Teatrze Pol­skim reżyser Giles Renard powie­rzył Ignacemu Gogolewskiemu, który wydobywa z niej wiele to­nów, sporo zaskakujących, łamią­cych przyzwyczajenia realistycz­nej narracji W jego monologu poja­wiają się wtręty, zachowania rodem z innych sztuk, cytaty, autokomentarze. Niepokój, irytacja, wreszcie roz­pacz wychylają się spod aktorskiej szminki i na koniec nie wiadomo, czy Minetti przybył tu, aby się spotkać z re­żyserem, czy też po prostu poszukiwał widowni do swego ostatniego spekta­klu: "Oderwany od ludzi, oderwany od wszystkiego i od każdego, oderwany od materii dla sztuki aktorskiej, prze­ciwko publiczności, przeciwko, przeciwko, przeciwko, wciąż tylko przeciw­ko". Końcowy obraz - martwy aktor w wielkiej masce, osypywany płatkami sztucznego śniegu - przywodzi na myśl zakończenie mało znanej sztuki Garcii Lorki "Publiczność". W niej rów­nież śnieg, symbolizujący niewinność i śmierć pokrywa nieprawości świata.

Gogolewski stworzył wielką ro­lę, postać trudną do jednoznacz­nego określenia, wielką i małą, kabotyna i zarazem powalonego kleską człowieka, który namięt­nie poszukuje nowej formuły te­atru. Bernhard jednak nie uła­twia zadania ani aktorowi, ani wi­dzom. Żąda napięcia, maksymal­nej uwagi, wymusza teatralny po­słuch. Ale czy potrafimy jeszcze w teatrze słuchać? Oto wątpli­wość, od której trudno uciec. W dobie kina akcji i wzmożonego hałasu, czy głos Bernharda, tak mistrzowsko wzmocniony przez Gogolewskiego będzie słyszany? Nie wiem. Ale próbować warto.

Rzecz inna ze spektaklem w Sy­renie. "Księżyc nad Buffalo" Kena Ludwiga (w sprawnej reżyserii Cezarego Morawskiego) należy do gatunku repertuaru lekkiego, wielkiego namysłu nie wymaga - to po prostu zgrabnie skrojona komediofarsa, ukazująca aktorski świat za kulisami w karykatural­nym ujęciu. Rzecz do oglądania, bez pretensji do wielkich diagnoz, ale ze znakomitym materiałem dla aktorów, którzy ubóstwiają utwory, oferujące im możliwość scenicznej przemiany. A tak właśnie jest w tym przedstawieniu, w którym aż roi się od cytatów z innych sztuk, a niesamowita mieszanka kwe­stii pochodzących z wielu dramatów stanowi scenę kulminacyjną komedii.

Z rozmachem z możliwości zmiany twarzy korzysta Marian Kociniak, który wciela się m. in. w Cyrana, a także inni członkowie aktorskiej trupy rodzinnej w wykonaniu Aliny Janowskiej, Izabelli Olejnik, Adrianny Biedrzyńskiej i Piotra Polka. Nieco z boku sytu­ują się dwie postacie - młodziutkiej aktoreczki z pretensjami, która niezwykle do­stojnie nosi swoją świeżo odkrytą ciążę (Magda Wójcik) i narzeczony najmłod­szej przedstawicielki aktorskiego rodu, także człowiek show-businessu, telewizjny przepowiadacz pogody. Wojciech Malajkat w tej roli wywołuje paroksyzmy śmiechu na widowni, prezentując bez­błędny słuch farsowy; każdym gestem, sparzeniem, każdym słowem budując postać gamonia w składzie porcelany. Do perfekcji panuje nad gestami pana pogodynki, toteż w wielu sytuacjach przedsta­wia wytrenowane ruchy rąk prezentera pogody, a jego niezmienne zachwycenie i czołobitność wobec ludzi wielkiej sztuki, czyli aktorów, budzą niemal rozczulenie. Choćby dla jego roli warto Syrenę odwiedzić, która w tym sezonie go­ścinnie występuje w sali Riviery" - stara buda na litewskiej poszła wreszcie do remontu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji