Artykuły

Narodziny opery

To będzie albo wielkie dzieło, al­bo wielka klapa. Na tym etapie trudno coś przewidzieć - mówią artyści Opery Śląskiej w Bytomiu. Od kilku tygodni trwają tam próby do nowej opery "Pokój saren".

Autorem jest Lech Majewski - reży­ser, poeta, malarz i producent filmo­wy. Od 1981 roku pracuje na Zacho­dzie m.in. w Hollywood w studiu Davida Lyncha. Ostatnio zaczął też reży­serować opery. W Warszawie na wy­reżyserowaną przez niego na początku tego sezonu "Carmen" w Teatrze Wielkim do dziś bilety kupuje się u "koników".

"Pokój saren" ma być operą autobio­graficzną. Premiera odbędzie się 31 marca. Próby jednak w niczym nie przypominają normalnej operowej pracy.

Zwykle najpierw wywiesza się listę z rozkładem prób, potem są lekcje indy­widualne, następnie ćwiczenie z piani­stą, wreszcie próby zespołowe. Usta­wiane są scena po scenie. Na ostatnie próby przychodzi orkiestra. Tak, lub bardzo podobnie, reżyseruje się opery od wieków.

Tym razem chór, orkiestra i soliści niemal od początku spotykają się na estradzie. W dodatku opera wciąż się tworzy, niektóre partie nadal są zmie­niane, są i takie, które do tej pory nie powstały!

Do udziału w premierowych spekta­klach zaproszeni zostali Artur Stefanowicz i Piotr Łykowski - kontratenorzy (z Warszawy i Wrocławia). Są wyjątkowi, bo ich głos to rzadkość - brzmi jak żeński alt. W Polsce jest tyl­ko pięciu takich śpiewaków. W "Po­koju saren" główna rola została napi­sana dla kontratenora.

Oryginał zaginął

Piątek, godz. 18.00 - próba. Przy sto­le z boku sceny siedzi kilkoro solistów (z pierwszej i drugiej obsady).

Śpiewają: "Dzisiaj siedzieliśmy przy stole, tak jak siedzimy od dawna". Pro­sta melodia, bardzo tonalna, żadnych współczesnych zgrzytów. Łatwo wpada w ucho, tym bardziej, że wielokrotnie jest powtarzana. Te same słowa i melo­dię raz po raz śpiewa ktoś inny. To "sce­na rodzinna". W przyszłości ma być śpiewana do telewizora, beznamiętnie. Na razie wykonywana z nut. I z drob­nymi napięciami.

- Stop! Dlaczego tu się zawsze my­licie - przerywa nagle Lech Majew­ski, dotąd energicznie chodzący po scenie. Wyłącza dyktafon, który wszystko nagrywa. - Co jest?!- pyta zdenerwowany. - Nie ma oryginału! Gdzieś zaginął. Każdy pisze na włas­nych nutach, a to już kolejna wersja. Tu jest wersja pierwsza, tu druga, a ta czer­wonym długopisem to już trzecia czy czwarta - bronią się ostro śpiewacy.

Nie jestem pewna, czy soliści wciąż powtarzają to samo, bo się uczą, czy jest to tak zamierzone przez twórców. Okazuje,się, że zamierzone. Każda scena ma być podobno jednolita w charakterze. Cala opera ma mieć cztery części i jedną przerwę. W sumie 56 minut (I i II) i 50 minut (III i IV).

Stół to fontanna

Do scenografii są na razie przymiar­ki. Ma to być Polska lat 50. Na scenie stoją trzy łóżka z białymi poduszkami, nakryte kocami, stara szafa, biurko, równie wiekowa biblioteczka z książ­kami, odrapana lodówka, kuchenka gazowa i telewizor. A raczej "dziadek" telewizora. W środku pusty. Jest jeszcze stół - wielki, drewniany. Ten stół to fontanna. Gdy maszyneria idzie w ruch, ze środka stołu tryska woda.

Za chwilę scena jako tako ustawiona. Stefanowicz w jeansach, biało-niebieskiej koszuli i przerzuconym przez ra­miona swetrem zasiada przy stole. Noga założona na nogę. Pełny luz. Ale intona­cja i technika bez zarzutu. Ćwiczy kolej­ny "numer" opery.

Mała prośba

W kuluarach mówi się różnie: - To zupełny dyletantyzm. Brak pomysłu i warsztatu. Albo: - To zupełnie nowe poszukiwania, odświeżenie brzmie­nia.

Artyści i do dziennikarza mają proś­bę: - Niech się pani czegoś dowie od reżysera. O co tu chodzi. I przyjdzie nam powiedzieć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji