Artykuły

Demony rodzinne na wolności

"Uroczystość" w reż. Norberta Rakowskiego w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. Pisze Grzegorz Giedrys w Gazecie Wyborczej - Toruń.

W "Uroczystości", którą można oglądać na scenie Teatru Horzycy, drzemią ogromne pokłady dramatyzmu. Dynamiczny spektakl Norberta Rakowskiego ten potencjał wykorzystuje jednak zbyt powściągliwie

Najnowszy spektakl Teatru Horzycy - "Uroczystość" w reżyserii Norberta Rakowskiego - powstał na podstawie scenariusza głośnego filmu "Festen" Thomasa Vinterberga i Mogensa Rukova. Duńczycy stworzyli obraz według manifestu Dogma, nakazującemu twórcom, aby dążyli do uzyskania największej prostoty technicznej i uczynienia świata filmowego bardziej autentycznym. Warszawski reżyser, podejmując realizację scenariusza, odstępuje od tych zasad, wiedząc, że przełożenie dzieła filmowego tworzonego w takich rygorach na język teatru jest niemożliwe. Jednak spektakl niekiedy przewyższa swój kinowy pierwowzór, bo korzystając z typowo scenicznych środków, sprawia, że widz znajduje się niemal w środku akcji.

Widowisko mierzy się z tematem skrywanych przez lata rodzinnych okrucieństw. To sztuka o tym, jak typowa mieszczańska familia reaguje na wieść, że jej patriarcha molestował seksualnie dzieci: jedno z nich doprowadził do psychicznego kalectwa, a drugie do samobójstwa. W takim materiale ukrywa się duży potencjał edukacyjny i moralizatorski. Rakowski, tak jak duńscy filmowcy i teatralni inscenizatorzy "Festen", sprawnie unika dosłowności ulotki z poradni rodzinnej. Jego "Uroczystość" jest dziełem o stosunkach wśród najbliższych, które naznacza hipokryzja i wygodne kłamstwo.

Piekło domowego ogniska

Christian, który nie może dojść do siebie po samobójczej śmierci siostry-bliźniaczki, na uroczystości 60. urodzin ojca - Helge'a - postanawia wyjawić od dawna skrywany sekret. Przy biesiadnikach, wśród których są wspólnicy pana domu, przyjaciele i członkowie rodziny, oznajmia, że on i jego siostra byli w dzieciństwie gwałceni. Obwinia Helge'a o to, że doprowadził do śmierci bliźniaczki. Chce jedynie zwrócić na siebie uwagę, oderwać rodzinę od posiłku, zastanowić, oburzyć, lecz nikt nie traktuje poważnie tych wyznań. Ojciec przedstawia to jako chory żart człowieka, który dzieciństwo spędził w klinikach psychiatrycznych. Matka milczy, a młodsze rodzeństwo - Helene i Michael - nie dowierzają bratu. Inni reagują równie oschle. Dziadek nie przestaje opowiadać nudnej historii o młodzieńczych przygodach Helge'go z kobietami. W momencie najwyższego napięcia ludową pieśń intonuje babcia, która fałszując ciągnie ją przez długie minuty. Przerażenie narasta i z nią absurdalność całego spotkania, które kolejne biesiadne rozrywki Helmuta - mistrza ceremonii i wspólnika ojca - nie są w stanie uratować. Dochodzi w końcu do tego, że goście biją Christiana i wyrzucają go z domu.

"Uroczystość" nadaje się niemal na załącznik do rozpraw o patologiach rodzinnych. Każdy z bohaterów nosi w sobie jakąś moralną ułomność. Christian nie może związać się z żadną kobietą na dłużej, bo nadal śpi w nim okaleczone emocjonalnie dziecko. Jego młodszy brat Michael ma kompleks brata, któremu udało się w interesach. Swoje frustracje i lęki odreagowuje na zdradzanej żonie. Siostra Helene to nimfomanka: kokietuje nawet taksówkarza, który dowiózł ją do posiadłości ojca. Matka Else to bezwzględnie podporządkowana mężowi kobieta, która w milczeniu przypatrywała się tragedii swoich dzieci. Wszyscy nie ukrywają swojej rasistowskiej postawy, kiedy za stołem zasiada Gbatokai, czarnoskóry kochanek Helene.

Rakowski na ogół wiernie odtwarza adaptację Bo hr. Hansena, który przełożył film na język teatru. Rezygnuje jednak z ważnego fragmentu sztuki, który umacnia autorytet Helge'a i pokazuje aspiracje najmłodszego Michaela. Helge jest wolnomularzem i chce Christiana wprowadzić w struktury loży, jednak po pierwszych wybrykach najstarszego syna decyduje się na członkostwo Michaela. W spektaklu Rakowski nie motywuje dostatecznie specjalnych względów, jakim Michael darzył ojca. Pozostawienie w widowisku tych fragmentów w innym świetle pokazałoby przemianę postawy młodszego syna w stosunku do Helge'a. Rakowski woli jednak przedstawić go jako nieokrzesanego idiotę, który ślepo wierzy rodzicom, a nie jako osobę morderczo konsekwentną w realizowaniu swoich ambicji.

Czy wypada podglądać?

Rakowski dzieli sztukę na sceny zmontowane jak dzieło filmowe. Poszczególnym częściom nadaje różne tempo. Spokojne motywy przerywa sprawnie dynamicznymi, a nawet nieco chaotycznymi, które odpowiadają biegom wydarzeń teatralnej uroczystości. W krótkich sekwencjach charakteryzuje bohaterów, przybliża ich przeszłość, mówi o ich dążeniach, ambicjach i lękach. Reżyser zmienia w tych scenach nastroje, obciąża je poważnymi wyznaniami lub poprzez żartobliwe dialogi i anegdoty przydaje im lekkości. W ślad za dynamiką zdarzeń kroczy muzyka, którą sam dobrał do widowiska: od bankietowego smooth jazzu po disco.

Co więcej, reżyser udowadnia, że teatr ma jedną przewagę nad filmem: odchodząc w niektórych scenach od linearnej akcji, pokazuje wydarzenia toczące się w jednym momencie. Scena przywitania gości to realizatorski majstersztyk. W jednej chwili powstaje straszny rozgwar, z którego z trudem daje się wyłowić rozmowy.

Reżyser jednym prostym zabiegiem inscenizacyjnym potrafi skupić uwagę widzów na jednej postaci. W momencie, gdy wentylatory zawieszone nad stołem zaczynają pracować, cichną rozmowy przy stole, a Christianowi ukazuje się zmarła siostra. Niekiedy każe aktorom zastygać w dziwnych pozach w zielonym świetle, które ostro rozlewa się po stole. Wstrzymuje wówczas akcję, pozwalając bohaterom na dyskretne rozmowy.

Scenograf Wojciech Stefaniak stworzył surowe dekoracje, na które składa się ścianka z wybitymi otworami, stół biesiadny, obracające się nad nim wentylatory i pokojowe lampy. Dzięki temu widz może podejrzeć, co się dzieje we wnętrzu poszczególnych pokoi. W pierwszych fragmentach sztuki w dalszym planie za ścianą stoi stół. Tam właśnie gromadzą się zaproszeni goście. Właściwa akcja dzieje się zaś w pustej przestrzeni, którą ograniczają z trzech stron rzędy publiczności. Dopiero później na pierwszy planie trafia obficie zastawiony stół, do którego zasiadają biesiadnicy.

Widz, jak deklarował przed premierą Rakowski, miał na spektaklu czuć się jako niedyskretny obserwator i podglądacz. Nie osaczają go jednak śmiałe wyznania i rodzinne grzechy. O ile lepiej i ile niezręczniej byłoby mu zasiąść za tym stołem, wysłuchiwać oskarżeń i impertynencji, skandować rasistowskie hasła, dzielić się posiłkiem, rozdzielać zwaśnionych. Ale mimo wszystko teatralna "Uroczystość" bije na głowę Dogmę "Festen" tym, że w filmie nie zobaczymy z bliska potu na zakłopotanym czole Helmuta, któremu uroczystość wymyka się spod kontroli. Nie zauważymy wściekłości w oczach Michaela, zabawnego zagubienia w dziadkach dotkniętych demencją i nerwowości w ruchach Helene.

Niewyraźni antagoniści

Norbert Rakowski przed przedstawieniem deklarował, że skrócenie dystansu między akcją a widzem sprawi, że aktorzy sięgną po typowo filmowe środki wyrazu. Z tego rodzaju ekspresji korzystali jednak niezwykle rzadko. Ich gra nie była subtelna: woleli teatralne gesty i histeryczną ekspresję. Najnaturalniej wypadają sceny niezobowiązujących rozmów przy stole, które przypominają fragmentaryczne i rwane nagranie wideo z rodzinnych imprez. Biesiadnicy komentowali kuchnię, droczyli się, czy jedzą zupę krabową czy pomidorową. Żartowali, prawili sobie komplementy, ale też obmawiali się nawzajem, rzucali kąśliwe uwagi.

Widzowie, którzy przyzwyczaili się do dobrych ról Michała Marka Ubysza i Niko Niakasa, mogą się rozczarować sposobem, w jaki zagrali głównych antagonistów dramatu. Helge Niakasa nie ma żadnych mocnych, patriarchalnych rysów. To człowiek zadowolony z siebie, który ma wszystko i nie musi już do niczego dążyć. Nie jest Bogiem-Ojcem, w którego świetle przebywać chcą wszyscy. W jego Helge'u nie ma nic z kata i nic z demona. Nie drzemią w nim też pokłady tragiczności. Toruński aktor przedstawił go jako nudnawego i przeciętnego filistra.

Jaki ojciec, taki syn. W Christianie Ubysza nie widać zaś psychicznego kalectwa. Jego wyznanie przy kolacji wygląda raczej na realizację doskonale obmyślonego planu zemsty, a nie chęć zmycia z siebie kazirodczego skalania. Bohater w wersji toruńskiego aktora sprawia wrażenie człowieka dobrze sytuowanego, powściągliwego i pogodzonego ze sobą. Nie ma w nim ani trochę emocjonalnego autyzmu, chorej i histerycznej desperacji. Ten Christian jest postacią zbyt racjonalnie działającą, nierozpiętą między przeciwnymi dążeniami, świadomie realizującą swój plan zakłócenia uroczystości. Nie hamletyzuje, nie chwieje się. A mógłby - tak jak bohater Szekspirowskiego dramatu o królestwie duńskim - przed złem dworu w Elsynorze uciec w szaleństwo.

Psychologiczną złożoność Helene, młodszej siostry Christiana, dobrze oddaje Jolanta Teska. W tej postaci zmagają się przeciwstawne motywy: prawda pokonuje posłuszeństwo rodzinie.

Zdecydowanie ciekawiej prezentuje się drugi plan. W roli Helmuta, który nieudolnie stara się rozładować narastające między gośćmi napięcie i uratować uroczystość, dobrze się odnalazł Jarosław Felczykowski. Ale zdecydowanie najlepszą kreację na scenie stworzył Sławomir Maciejewski, w którego Michaelu jest okrucieństwo i braterska czułość, chłód i żywiołowość. To jedyna postać, która przechodzi w sztuce wyrazistą przemianę. Najpierw bije i zdradza żonę, pogardza dawną kochanką, za wszelką cenę chce wkupić się w łaski ojca. Jest rasistą, katuje swojego brata, tylko po to, żeby nie zakłócał więcej uroczystości. Wszystko jednak się zmienia, kiedy uświadamia sobie prawdę o swojej rodzinie. Mimo tego, że przemoc nie przestaje być mu obca, budzi coraz większą sympatię publiczności. Czego nie można powiedzieć o jego teatralnej żonie: Małgorzata Abramowicz gra Mette, tak że jej maltretowana bohaterka nie budzi współczucia, a jedynie uśmiech politowania. W interesujący sposób stworzyli swoje kreacje aktorzy, którzy zagrali służących: Anna Magalska-Milczarczyk, Julia Balsewicz i Paweł Tchórzelski.

Poprawne i powściągliwe

Wysoką poprzeczkę dla reżyserów "Uroczystości" ustawił Grzegorz Jarzyna z Teatru Rozmaitości w Warszawie. Jego spektakl zebrał entuzjastyczne opinie krytyków, bo opierał się na gwiazdorskiej obsadzie i rozmachu realizatorskim, którego inne sceny teatralne mogą tylko pozazdrościć. Toruńska "Uroczystość" to widowisko poprawne pod względem inscenizatorskim, ale nie błyskotliwe. Aktorstwo toruńskiego zespołu stoi na przyzwoitym poziomie, ale jest zbyt powściągliwe przy tekście, w którym drzemią tak ogromne pokłady dramatyzmu. Wydaje się, że reżyser chciał jedynie opowiedzieć historię o zagładzie rodziny. I ten plan zrealizował - ku przestrodze złych ojców, chłodnych matek, neurotycznych braci i sióstr.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji