Tramwaj i Koń
OD ZAMIERZCHŁYCH czasów, kiedy nasi ojcowie przestali jeździć konnym tramwajem, tego rodzaju zestawienie musi się wydawać osobliwe. Ale cóż robić, skoro "Tramwaj zwany pożądaniem" i gościnne występy warszawskiego kabaretu "Koń" są niewątpliwie dwoma najciekawszymi wydarzeniami scenicznymi targowego Poznania.
Jeżeli po ostatniej premierze w Teatrze Polskim część widzów oburzała się na Tennessee Wiiliamsa, a druga część na tych, którzy jego sztukę przyjęli z oburzeniem, to trzeba uznać, że reakcja publiczności była w sumie zupełnie normalna. Również w innych miastach świata dzieła tego najgłośniejszego, obok Artura Millera, współczesnego dramaturga amerykańskiego, niemal z reguły spotykają się z podobnym przyjęciem.
Sztuki Tennessee Williamsa, począwszy od "Szklanej menażerii" z 1945 roku, a kończąc na "Kotce na gorącym blaszanym dachu" i dwóch najnowszych jednoaktówkach, wystawionych niedawno w Nowym Jorku pod wspólnym tyglem ,,Garden District" - z jednej strony czarują specyficzną, pełną kontrastów i fantazji poetycznością, a z drugiej szokują drastycznym ujęciem wielce drastycznych spraw z dziedziny erotyki i psychopatologii. Główni bohaterowie utworów Williamsa są przeważ nie neurastenicznymi autsiderami, skrzywdzonymi przez biologicznie uwarunkowany los i normalne, lecz w swej normalności bardzo brutalne otoczenie.
Takim autsiderem jest właśnie Blanche, z "Tramwaju zwanego pożądaniem" kobieta, która w zetknięciu z bezlitosnym światem gubi się, rozpija, wpada w delirium, lecz do końca nie rezygnuje ze swoich marzeń i rojeń, trzyma się ich z niezniszczalną, wstrząsającą, wobec nieuniknionej klęski, wiarą.
Tę upartą wiarę, dezawuowaną nieustannie przez rzeczywistość i tę klęskę narastającą z fatalistyczną konsekwencją, znakomicie oddała w poznańskim przedstawieniu Irena Maślińska. Pamiętając w każdej chwili zarówno o pochodzeniu, jak też o życiowych doświadczeniach Blanche, wyposażając ją w bogatą skalę psychologicznych barw i odcieni, mimozowatą subtelność, histerię, silny erotyzm, rysy nałogowej pijaczki i głęboką tragiczność - stworzyła kreację, wysokiej, rzadko u nas w Poznaniu oglądanej klasy. Jeżeli się do tego jeszcze doda, że Eugeniusz Robaczewski jako Stanley, uosobienie zdrowej, zwierzęco-zdrowej siły witalnej, zaprezentował widzom przekonywający typ chamskiego, lecz nie pozbawionego sympatycznych cech prostaka, jeżeli się weźmie pod uwagę, że Henryk Olszewski w roli porządnego chłopca Mitcha tchnął w graną przez siebie postać wiele ujmującej szczerości a również reszta wykonawców w miarę swoich sił i możliwości na ogół utrafiła we właściwy ton - to trzeba całość spektaklu uważać za piękne osiągnięcie teatru i reżysera, Ryszarda Sobolewskiego.
Ponieważ - co chciałbym to specjalnie podkreślić - oburzająca niektórych widzów narodowość Stanleya Kowalskiego jest właściwie rzeczą nieważną, przypadkową i ponieważ sztuka Williamsa swym metaforycznym znaczeniem wykracza daleko poza bezpośrednią, niewątpliwie brutalną wymowę ukazanych spraw i konfliktów, "Tramwaj zwany pożądaniem" powinien nie tyle szokować, ile zastanowić widownię.
A teraz jeszcze kilka słów o drugim wydarzeniu teatralnym w naszym mieście - o wspomnianym na początku kabarecie "Koń", występującym w sali Domu Drukarza. Program pokazany przez głośny już w Polsce pięcioosobowy zespół, jest pod każdym względem rewelacyjny. Najprostszymi środkami pantomimicznymi, kapitalnymi black-outami i pomysłami, wspaniałą werwą i swobodą, wieloma aluzjami i przytykami do naszej rzeczywistości, warszawiacy prezentują nowy, niezwykle dowcipny i odważny typ widowiska, którym bawią nie tylko publiczność, lecz również... siebie samych. Tej pysznej zabawie przewodzi znakomity konferansjer Jerzy Dobrowolski, bijący swym umiarem i dobrym smakiem wszystkich znanych mi konferansjerów, a cały zespół utrzymuje się od początku do końca na najwyższym poziomie, osiągając zwłaszcza w "Polskiej drodze" wyśmienite satyryczne efekty. Na szczególne wyróżnienie - aż trudno wybrać - zasługuje też groteska pantomimiczna o złodzieju i detektywie w wykonaniu Wiesława Gołasa i Zdzisława Leśniaka, oraz sam pomysł i zaskakująca realizacja satyry na nowoczesność w sztuce.
Bo "Koń" śmieje się ze wszystkiego, ukazuje w wymiarach groteski i absurdu najróżniejsze, godne wykpienia frazesy, hasła i przypadłości naszych czasów, nie mówiąc już o wieczystych polskich wadach narodowych. Ale u podłoża programu "Konia" leży nie tylko chęć swoistego "naprawiania Rzeczpospolitej", lecz także potrzeba beztroskiej, inteligentnej zabawy - zabawy na scenie, która daje widzom tak bardzo potrzebne wytchnienie.