Konik wdzięcznie nóżką grzebie
Zjawisko (czy osobliwe? w Polsce!?): w miarę, jak słabnie frekwencja w teatrach i pojawiają się oznaki przesilenia, w miarę jak zaostrza się konkurencja i nacisk kasy, mnożą się teatry i wyrastają różnego rodzaju parateatralne imprezy. Jedną z nich, świeżo wypieczoną, jest nadscenka czy obokscenka Teatru Dramatycznego, pięciu młodych ludzi zmontowało program, opróżniło scenę z dekoracji, zapaliło reflektor i ustawiło z boku fortepian, przy którym zasadziło młodą damę (jeszcze jedną Szczepańską, tym razem Elżbietę). A nazwali się teatrzykiem "Koń". Ci młodzi ludzie to aktorzy Teatru Dramatycznego: Jerzy Dobrowolski, Wiesław Gołas, Zdzisław Leśniak, Mieczysław Stoor, Stanisław Wyszyński.
Czy mieli coś do powiedzenia? Mało. Ale mieli do pokazania za pomocą pantomimy - niemało, i ta okoliczność zapewnić może inauguracyjnemu przedstawieniu "Konia" sukces, i budzi dla imprezy uznanie. Łatwo bowiem zapominamy paru dobrych dowcipów, które wypowiada filar (czy można się tak wyrazić? może lepiej powiedzieć: cztery nogi?) ,,Konia" Dobrowolski, swobodny w nawiązaniu kontaktu z widzami i na dokładkę biorący udział w pantomimicznej i dźwiękowej części przedstawienia - ale na długo zapamiętać możemy pewne brawurowe skecze "Konia", oryginalnie pomyślane i zabawne.
Na czym polega ta oryginalność? Na wprowadzeniu pantomimy parodystycznej. Szlachetna sztuka pantomimy mało ma u nas adeptów poza Wrocławiem z jego niestrudzonym Tomaszewskim. "Koń" wziął się do pantomimy od strony żartu, ugroteskowienia, stworzył mimiczno-dźwiękowe skecze, oparte na humorze chaplinowskim (tego dawnego Chaplina, z ery Charliego z laseczką). Miejscami (scenka samochodowa) przechodzi to w zmechanizowany humor a la niektórzy amerykańscy komicy. Efektów, zapożyczonych spoza teatru, efektów akrobacji jest w ogóle w "Koniu" sporo - to "Koń" dobrze wytresowany, powiedziałbym: cyrkowy.
Czy nieustanna a niemal bezsłowna obecność pięciu wciąż tych samych osób na scence kabaretowej, nie nuży? Mnie nie tylko nie nudziła, ale bawiła szczerze i serdecznie. Komu podoba się "Iwona, księżniczka Burgunda" ten zagustuje chyba w humorze, podawanym mu do spożycia w sąsiedniej salce. To humor, wbrew pozorom, wcale-wcale pokrewny. Tylko trzeba pamiętać, że rżenie, nawet w najróżniejszych tonacjach, na długo starczyć nie może. A czy "Koń" będzie umiał też przemówić ludzkim głosem? Z gadaniem zwierząt bywa różnie.