Artykuły

Igraszki z czasem

Siedem godzin, ponad sie­dem godzin z Dostojewskim, z aktorami Teatru Starego, których prowadzi w ten długi, długi wieczór Krystian Lupa. Czy - za długi? Jak na przyjemność ob­cowania ze światem Dostojewskie­go w wydaniu Lupy - nie, jak na fizyczne możliwości widza - jed­nak tak.

Sądzę, że wygrali ci, którzy zdecydowali się obejrzeć przedstawie­nie na raty. Pozostała im bowiem sama radość zanurzenia się w tej niezwykłej scenicznej rzeczywisto­ści, nie odczuwali natomiast nu­żących skutków przesiedzenia. Duszny świat namiętności - w dusz­nej sali PKiN... Można teoretyzo­wać, że to się świetnie uzupełnia, tylko jeszcze trzeba to jakoś prze­żyć...

Powstaje, oczywiście podstawowe pytanie - na co potrzebował Lupa aż tyle czasu? Na pewno nie na to, by pomieścić jak najwięcej wątków i postaci i to nie tylko dlatego, że z góry wiadomo, że i tak wszystkiego się nie da... Już po pierwszych minutach widać, że reżyserowi wcale się do tego nie spieszy. Nikomu się tam zresztą nie spieszy. Rytm spektaklu jest spowolniony, żadnej kondensacji, tak jakby najważniejsze było trwanie (trwaj chwilo, chwilo jesteś piękna), a nie posuwanie akcji

do przodu. Nie chodzi, mówiąc trywialnie o to by co prędzej zabić starego Karamazowa, wyśledzić, kto to zrobił, jak i dlaczego i winnego osądzić.Chodzi o to, by zbadać tajniki duszy ludzkiej, odsłonić jej wszystkie zakamarki, w rozedrganiu niepewności, buncie, cierpieniu zobaczyć, jak zło walczy z dobrem, jak przegrywa i jak zwycięża. A tego na prędce zrobić się nie da.

SZYBKOŚĆ z jaką na scenie zawsze mkną wydarzenia, ma w sobie coś z karykatury ży­cia, ale jest to konsekwencja, do której od wieków świat się przy­zwyczaił. Lupa łamie tę konwen­cję, u niego na scenie życie toczy się, jak... w życiu; są pauzy, zamy­ślenia, zanikanie rozmowy, akcji, kłopotliwe wyciszenia i wynikające z nich niezręczności. Jeżeli dwóch braci chce ze sobą porozmawiać, zarazem poznać się i pożegnać, to siadają w kącie przy stole i roz­mawiają powoli, półgłosem, zwy­czajnie, chyba długo, ale jakoś tak dziwnie poza czasem, który w tymi momencie jakby zatrzymuje się...Wiele jest scen w tym spektaklu, których trwanie wydaje się roz­ciągnięte do granic możliwości, jak choćby pijacka hulanka w gospodzie w Mokrym czy skradanie się Dymitra w ciemnośoi, pod ok­no oświetlonego pokoju ojca, ale żadna z nich tak wyraźnie, jak wspomniana wcześniej rozmowa Aloszy z Iwanem, nie unaocznia tego zawieszenia w czasie, nie u­kazuje możliwości, jakie daje na scenie pokazanie życia w jego na­turalnym biegu.

Wszystko to byłoby oczywiście niemożliwe, gdyby nie świetne aktorstwo całego, bez wyjątku, zespo­łu. Tam nie ma roli nieważnej, chybionej, puszczonej, nawet epi­zody są wycyzelowane. Popis Jana Peszka (Ojciec) w błazenadzie u Zosimy, jak i w pijackiej rozmo­wie z synami, niewiele ma sobie równych we współczesnym teatrze. Wreszcie - last but not lesst - muzyka Stanisława Radwana, któ­ra współtworzy atmosferę i nas­trój tego spektaklu, buduje napię­cia, zagęszcza niepokoje, wyraża, co komu w duszy gra.

TAK wspaniałe zestrojenie wszystkich elementów spek­taklu zdarza się raz na wie­le, wiele prób...Sala żegnała Stary Teatr owacją na stojąco.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji