Artykuły

Bajka o Balladynie

"Nim słońce zaświeci, będę w stolicy" - oświadcza Kirkor dumnie Pustelnikowi w jednej ze scen "Balladyny" Sło­wackiego. Deklaracja ta nasu­wa jednak widzowi Teatru Pol­skiego pewne wątpliwości, czy przy środkach komunikacii do­stępnych nawet dzisiaj, a nie w czasach przedpiastowskich, w których dzieje się sztuka - uda się ją zrealizować. Bowiem poziom przedstawienia, a przy­najmniej pewnych jego ele­mentów, wskazuje na znacznie dalszą odległość od stołeczne­go ośrodka.

Nie zdał egzaminu pomysł obsadzenia Niny Andrycz w ro­li Balladyny - dziewczęcia wiejskiego, z której uśmiech lo­su robi zbrodniarkę. Zła siost­ra z ludowej bajki wstępuje na drogę szekspirowskiej lady Makbet, która kończy znowu jako zła królowa z baśni, sa­ma na siebie potrójnie - jak każe bajkowy obyczaj - wydając surowy wyrok. I to właśnie nas w "Balladynie" interesuje; po­etyckie splecenie tragedii politycznej o mechanizmie zbrodni i władzy z ludową bajką o mechanizmie sprawiedliwości. Przez udział Niny Andrycz w głównej roli - wskutek specy­ficznego charakteru tej aktorki - na plan pierwszy przedstawienia wysunął się melodramat wykonany według reguł mocno już zdezaktualizowanych. A więc to, co nas najmniej obchodzi.

Tą samą drogą, ciężkim krokiem poszła scenografia Urszuli Gogulskiej. Poddał się temu reżyser Władysław Krzemiński. Na finał przedstawienia. które nie miało cienia tak pożądanej lekkości, zagrano skreś­laną zazwyczaj ironicznie scen­kę, w której aktorzy zrzucają pseudohistoryczne maski i wy­powiadają kilka uwag Autora o sobie, o publiczności i dobiega­jącej końca sztuce. Słuszna by­ła myśl pójścia za Słowackim i zagrania Epilogu - ale należało go powiązać z całym spektak­lem, by nie wyskakiwał raptem z tonu całości. Trzeba było na­dać całemu spektaklowi ton ironii, której chciał Słowacki. To się nie udało. A już ode­granie potem żywego obrazu układania złotej korony Popielidów na ozdobnym postumencie - zapewne z chęci złożenia hoł­du Tysiącleciu Państwa Pol­skiego? - było zwyczajną pseudopatriotyczną szmirą, zupełnie tu nie na miejscu. Nauczony niedawną dyskusją i ja doceniam fakt, te w czasach Popiela kształtowały się podstawy starożytnego narodu polskiego - ale zapewniam, że Słowacki opisując zbrodnie Balladyny nie miał zamiaru oczerniać narodowych tradycji i nie ma potrze­by osłaniać go wzniosłym para­wanem z koroną. Jako republi­kanin, jestem oburzony tą de­monstracją.

Wracając do sprawy na serio - szkoda, że z tej może trochę naiwnej w rozdmuchaniu szek­spirowskich motywów, ale pięknie splecionej z oryginal­nymi ludowymi motywami baś­ni o Balladynie, nie stworzono na scenie Teatru Polskiego przedstawienia bliższego poezji i fantazji. Na pewno przyniosło­by to korzyść także i realizmo­wi. Ale i tak najlepiej udały się te sceny, w których występują: Grabiec (Zygmunt Kęstowicz), Skierka (Maria Ciesielska) i Chochlik (Marianna Gdowska). Goplana, nimfa - królowa Gopła (Jolanta Hanisz) nieco raziła niestety nieuzasadnioną sztucznością.

Z postaci rzeczywistych dra­matu - choć to przecież także postacie z baśni - silne wraże­nie wywołała Seweryna Broniszówna jako Matka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji