Husarskie figle
Znacie Fredrę? Znacie. To... obejrzyjcie jeszcze raz. Radomska inscenizacja "DAM I HUZARÓW" jest tego warta.
Aleksander Fredro od lat jest najczęściej wystawianym na polskich scenach dramaturgiem. Nie ujawnił się dotąd żaden talent pisarski, który by zagroził jego popularności. Tylko Sławomir Mrożek z błyskotliwymi, intelektualnymi, acz lekkimi w formie sztukami o "duszy narodowej", pretenduje do tytułu następcy, którego kreuje XX wiek.
Dlatego teatry szperają często w repertuarze komediowym Fredry, a przymiarki poszczególnych scen, jeśli nawet nie kończą się absolutnym sukcesem, to przynajmniej poprawną realizacją. W repertuarze Teatru Powszechnego im. J. Kochanowskiego częściej można znaleźć sztuki Mrożka, ale - na szczęście - także dla Fredry znalazło się w tym sezonie miejsce.
"Damy i huzary" - komedia o klasycznej wręcz intrydze (perypetie wokół miłości dwojga bohaterów) zyskała w teatrze radomskim niezwykle staranną oprawę. Inscenizator, Krzysztof Szuster, wplótł w komedię kilka piosenek, stanowiących logiczny łącznik między poszczególnymi scenami. Tak inkrustowana partytura zyskała na efektowności. Zwłaszcza że zespół radomski niezmiennie prezentuje spore umuzykalnienie, w czym zapewne zasługa także Jadwigi Stępkowskiej, od 1980 roku pracującej nad muzyczną formą aktorów. Wypada wierzyć, że warunki techniczne nowej, wyczekiwanej przez zespół sceny, umożliwią radomianom zrealizowanie widowiska w pełni muzycznego.
Choreografia Ryszarda Krawuckiego okazała się pełnoprawnym udziałowcem sukcesu "Dam i huzarów". Ruch sceniczny towarzyszący piosenkom, ale nie tylko piosenkom, doskonale podkreśla komizm sytuacyjny, służy indywidualizacji postaci. A ponieważ intryga komediowa została przez scenografkę Agnieszkę Renke umiejscowiona w pełnym smaku, a zarazem funkcjonalnym wnętrzu - oprawa plastyczna udanie uzupełnia kształt przedstawienia.
Sam Fredro wyrokował, że nie ma dzieła dramatycznego "które by się obeszło bez dalszego rozwinięcia i podniesienia dobrą grą aktorów". Zespół Teatru Powszechnego uwiarygodnił tę prawdę. Wykonawcy ról pierwszoplanowych (z nielicznymi wyjątkami), ale także epizodycznych zespołowo zapracowali na imponujący efekt. I dojrzała część zespołu aktorskiego, i młodzież teatralna na równi dźwignęli ciężar, a raczej lekkość, Fredrowskiego stylu i humoru.
Najwdzięczniejsze zadanie stało, oczywiście, przed aktorami kreującymi role charakterystyczne, czyli... prawie przed wszystkimi. Wśród postaci "serio" zakochana Zosia - Joanna Fertacz wdzięcznie przedstawiła się radomskiej publiczności. Wniosła do swej postaci spory ładunek liryzmu.
Za sukces mogą sobie poczytać udział w "Damach" wszystkie trzy sceniczne siostry Majora. Renata Kossobudzka (Orgonowa) - artystka wszechstronna, która zaprezentowała radomskiej widowni różne oblicza swego talentu, tym razem kreuje pełną temperamentu i praktycyzmu matkę Zosi. Naturalność, z jaką aktorka nosi stylowy strój, z jaką wypowiada kwestie, celowość każdego jej gestu, mają specjalną wartość dla jej młodych partnerek scenicznych. Nie w każdym zespole trafia się okazja praktycznej nauki sztuki aktorskiej i etyki zawodowej od mistrza. Liliana Brzezińska wypunktowała natomiast szorstkość charakteru Dyndalskiej i była w tym konsekwentna. Maria Chruścielówna, jako Panna Aniela, z kolei naiwność i "głód serca" swej postaci. Miała Chruścielówna bardzo dobrą scenę z Rotmistrzem (Konrad Fulde), gdy usidlała tego niezłomnego piewcę żołnierskiej samotności. Sam Fulde przygotował rolę - perełkę, która powinna się zapisać w historii najwybitniejszych interpretacji postaci Fredrowskich. Wszystkie działania sceniczne aktora: od pierwszego wejścia aż do finału były przemyślane w najdrobniejszych szczegółach. Marsowa mina, rozpalanie się namiętności względem panny Anieli, nawet zróżnicowanie ruchowe postaci - choć komediowe - nie przekroczyły wszak granic dobrego smaku, należnego komediom Fredry.
Władysław Staniszewski, aktor wywiązujący się dobrze z zadań każdego formatu, rolę Majora może zaliczyć do swych wielkich osiągnięć. Bogaty warsztat aktorski, kultura scenicznego partnerowania i wyobraźnia, służyły aktorowi pomocą w zbudowaniu pełnokrwistej postaci Majora. W każdej fazie scenicznego żywota swej postaci W. Staniszewski jest jednako wiarygodny. Komediowe tony w postaci Majora brzmią dyskretnie - aktor unika łatwego szarżowania typowymi aktorskimi "zapchajdziurami".
Grzegorz (Stanisław Kozyrski) i Rembo (Wawrzyniec Szuszkiewicz), jako duet, sprawili widowni chwile zabawy na dobrym poziomie. Siła komiczna obydwu aktorów, wspomagana ich kontrastowymi warunkami scenicznymi, wydała dobry plon.
Głównym walorem "Dam i huzarów" - zespołowość scenicznych poczynań. Trudno nawet określić granice dokonań reżysera, a aktorów. Całe szczęście, że winnych nie trzeba szukać, a komplementów (zasłużonych!) starczy dla wszystkich realizatorów. Mówienie o zespołowości wydaje się jak najbardziej na miejscu. Na radomskiej scenie spotkało się kilka indywidualności. Każda z nich jednak poddała się logice sytuacji, nadrzędnemu pomysłowi reżysera. Nikt nie próbował błyszczeć kosztem partnerów scenicznych, a wszyscy pracowali na wspólny sukces, który zresztą przyszedł. Dzięki ternu "Damy i huzary" utrzymane są w dyscyplinie jednej konwencji, w potoczystym rytmie i zdrowym (żołnierskim?) tempie.
Publiczność Teatru Powszechnego przyjmuje widowisko nadzwyczaj przychylnie. Żywo reaguje na humor. Postaci sceniczne szybko zyskują przychylność młodzieżowej widowni, która to niezmiennie stanowi trzon widzów. Czy jest to oznaką marzeń o sztuce prostej, bezproblemowej, wesołej? Może także takiej, ale pod warunkiem, że kolejna premiera uruchomi poza-ludyczne ambicje zespołu, i widowni. Artyści radomskiej sceny mogą bez wątpienia udźwignąć różnorodny repertuar i zebrać za swe kreacje równie zasłużone oklaski, jak przy okazji "Dam i huzarów".