Artykuły

Klęska Matki Courage

Wielki, pusty horyzont, zamknięty białym płótnem i wóz markietantki, toczący się po obracanej w prze­ciwnym kierunku scenie. Daje to wrażenie ruchu. I owa przejmująca muzyka. Jest w niej rytm marszu i jakaś nu­ta tragicznej ballady. Ale naj­pierw był pełen radości śpiew. Z radosnym śpiewem wyruszał ów wóz na wojnę i towarzy­szyła mu nadzieja. Nadzieja wzbogacenia się, dobrego ży­cia. W zaprzęgu było dwóch synów, których matka Courage chciała ocalić. W wozie znajdowała się córka. Jedyną myślą matki Courage były pieniądze. I była to myśl hie­ny. Tak się zaczęło...

Miłość i nienawiść, prze­biegłość i spryt, radość i ból, zwierzęca namiętność życia i rozpacz nędzy. Cóż za imponu­jąca skala środków aktorskich! A przy tym bogactwie - za­dziwiająca prostota. Nic z ko­turnów tragiczności, nic z wielkiego romantycznego gestu. Taka jest właśnie Irena Eichlerówna - nasza bez wątpie­nia czołowa, a niestety rzadko oglądana akorka - w swej nowej i odmiennej jakby od dotychczasowych, wielkiej kreacji, stworzonej w roli ty­tułowej "Matki Courage i jej dzieci" Bertholda Brechta na scenie Teatru Narodowego.

Ona i przede wszystkim ona jest gwiazdą tego przedstawie­nia. Wobec tej kreacji przesu­wają się w cień potknięcia, których zresztą w tym przedstawieniu niemało - i tempo niedostateczne, i songi źle śpiewane, i brak dramatyczności w wielu scenach. Wobec tej tak zagranej roli, muszą mimo wszystko ustąpić niektó­rzy świetni nawet partnerzy sceniczni wielkiej aktorki, choć i Andrzej Szalawski jako ku­charz zasługuje na uwagą, i Joanna Walterówna w milczą­cej roli Katarzyny, córki mat­ki Courage stwarza przejmują­cą postać.

Kiedy matce Courage zabie­rają żołdacy syna, a ona roz­paczliwie przejmująco woła: "Nie wykręcajcie mu rąk"... Kiedy targuje się o cenę jego życia, daje wreszcie owych dwieście guldenów i okazuje się, że jest za późno... Kiedy z kolei przynoszą zabitego syna i pytają - czy zna - a ona skamieniała, z oczami zranio­nego jakby zwierzęcia milczy, walcząc między rozpaczą a pragnieniem ocalenia swego dobytku. Kiedy wreszcie obo­je - wraz z kucharzem - sta­ją pod drzwiami plebanii i że­brzą o ciepłą strawę... Są już u kresu sił. Pozostała im tyl­ko nędza. Nędza, potworna nę­dza. Ale raz jeszcze wóz mar­kietantki potoczy się po trak­tach wojny. Matka nie zosta­wi nieszczęśliwej córki - nie­mowy. Ślepy, biologiczny in­stynkt miłości macierzyńskiej przezwycięży pragnienie spo­koju, cichego kąta, wygodnego łóżka. Pociągnie ten wóz na­wet i wtedy, gdy zostanie już sama - gdy nadzieja będzie tylko złudą, gdy bezsens dal­szej tułaczki staje się tragicz­nym absurdem. Horyzont jak­by się wydłuża w tej ostatniej, scenie i pozostanie tylko ten wóz. Wóz - nędzy, wóz - strzaskanych nadziei, wóz - wojennego nieszczęścia. Tak się skończyło. Tak się musia­ło skończyć. Bo taka jest woj­na...

Wojna trzydziestoletnia, o której informują wyświetlane przed każdą sceną napisy, jest tu tylko tłem, pretekstem, czy też kostiumem. Chodzi bowiem o wojnę w ogóle. Nie tylko o tę ostatnią, przed którą Brecht pisząc "Matkę" w 1939 roku, chciał przestrzec swój naród. Chodzi o prostą prawdę, ze każda wojna jest nieszczęś­ciem. Całe dzieje matki Coura­ge są epicką, kronikarską ilu­stracją tego faktu. Wyruszyła na wojnę jak hiena. Chciała się wzbogacić na ludzkim nieszczęściu, ale wojna jej sa­mej nie oszczędziła. Zabrała obu synów i córkę. Wciąż się będzie jeszcze łudziła, ale widz wie już więcej niż ona w ostatniej tragicznej scenie. Wie, że wojna oto wydobyła z ludzi wszystko, co zwierzęce. Przeciwko hienom - stanęły hieny. Im dłużej trwa wojna - tym więcej ludzkiego niesz­częścia. Nie ma z kim i na czym handlować - przekonuje się matka Courage. Potoczy swój wóz, ale my wiemy, że gdzieś, może w rowie, upad­nie z braku sił, umrze z gło­du.

Gorzki, szyderczy jest Brecht w "Matce Courage" - jednej ze swych najwybitniejszych sztuk. Cóż tu za pełne dramatyczności sceny. Ostają się w przedstawieniu nawet wówczas, gdy ich dramatyczność nie zostaje w pełni wydobyta. Prezentuje tu Brecht bardzo gorzką wiedzę o człowieku, świecie, wojnie. Sztuka jest jak moralitet - pokazuje i ostrzega, ostrzega, apeluje i wymie­rza karę. O nic więcej tu nie chodzi. Niemal całą swą twór­czość, a szczególnie w ostatnim okresie życia poświęcił Brecht sprawie pokoju. "Wy, którzy o nowej wojnie myślicie tak, jakby jednej wojny było wam za mało"... Tak pisał Nie­miec zwracając się do Niem­ców po drugiej stronie Łaby. Z tą myślą wystawił "Matkę Courage" w 1948 roku w swoim słynnym Berliner Ensemble.

Nic, niestety, ta sztuka nie straciła do dziś ze swej aktu­alności apelu i przestrogi. Spór za kostiumu wojny trzydzie­stoletniej, obrazu owych spopielałych wsi i miasteczek, przez które przejeżdża matka Courage przemawia do nas prawda o ostatniej wojnie. Matką Courage - pojmując oczywiście symbolicznie - mógłby być wtedy zwykły, ale oszukany chłop z Nadrenii czy Bawarii, któremu obiecano zie­mię i niewolników na Wscho­dzie i który na wojnę wyruszył właśnie jak hiena. "A co do­stała żona żołnierza z Rosji"... Przypomnijmy i ten brechtowski song. "Dostała welon z krepy, to dostała żona żołnie­rza"...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji