Artykuły

Wielki dramat władzy

- "Makbet" rzeczywiście ma wszelkie atuty pozwalające zrealizować go jako superprodukcję na dużej scenie. Choćby dlatego, że obok głównych bohaterów ważną rolę w dramaturgii akcji odgrywa chór- mówi EWA MICHNIK - dyrektor naczelny i artystyczny Opery Wrocławskiej o niezwykłych walorach "Makbeta" i wyzwaniach widowisk w Hali Stulecia.

Ewa Michnik - dyrektor naczelny i artystyczny Opery Wrocławskiej o niezwykłych walorach "Makbeta" i wyzwaniach widowisk w Hali Stulecia.

Dlaczego musieliśmy czekać tak długo na premierę "Makbeta" w Hali Stulecia? Ta opera Giuseppe Verdiego przecież znakomicie się nadaje na wielkie widowisko?

Ewa Michnik: Giuseppe Verdi napisał trzy opery, których libretto powstało na kanwie sztuk Szekspira. W pierwszej kolejności na wrocławskiej scenie zaprezentowaliśmy "Falstaffa", następnie "Otello". Teraz przyszła kolej na "Makbeta", który rzeczywiście ma wszelkie atuty pozwalające zrealizować go jako superprodukcję na dużej scenie. Choćby dlatego, że obok głównych bohaterów ważną rolę w dramaturgii akcji odgrywa chór. Wystawiamy wersję paryską tego przedstawienia, w której kompozytor umieścił rozbudowane sceny baletowe bardzo uatrakcyjniające widowisko. "Makbet" jest ponadto operą o niezwykłych walorach muzycznych, wręcz wyjątkowych na tle całego dorobku Verdiego. Proszę zwrócić na przykład uwagę, jak kompozytor zróżnicował partie chóru i solistów. Wiedźmy śpiewają głosami jasnymi, niemal tak jak dzieci, gdyż Verdiemu zależało, by śpiew czarownic pozbawiony był emocji. Te bowiem przypisał w muzyce postaciom ludzkim. Mamy tu prawdziwy dramat władzy, ludzkie namiętności, skomplikowane relacje, tragedie i zbrodnie. I nie ma tu typowego wątku miłosnego, a bohaterem nie jest - jak to zwykle bywa w innych operach - tenor.

A przy tym "Makbet" pozostaje operą skonstruowaną w sposób tradycyjny z poszczególnych numerów muzycznych.

To prawda, mamy wyraźny podział na arie, duety czy efektowne sceny zbiorowe, jak choćby ta, która zamyka I akt "Schiudi inferno..." czy rozbudowany finał II aktu, który jest prawdziwą muzyczną perełką. W żadnym momencie muzyka Verdiego nie jest jednak konwencjonalna, wręcz przeciwnie. Gdy zagłębimy się w partyturę, dostrzeżemy wiele bardzo oryginalnych, niezwykle interesujących rozwiązań harmonicznych czy instrumentacyjnych. Wspaniała jest na przykład lunatyczna scena Lady Makbet z ostatniego aktu. Nie mamy tu typowej arii, to raczej formalnie prostsze arioso. Ale głównej bohaterce Verdi dodał dwie akompaniujące jej postaci (Damę Dworu i Lekarza), tworząc tercet, w którym dominującą rolę odgrywa oczywiście Lady Makbet. W tym fragmencie nie ma dla niej żadnych popisów wokalnych, które zwykle przedstawiały obłęd romantycznych bohaterek w tamtej epoce, a jednak odczuwamy ogromną ekspresję, momenty nerwowości, zwątpienia, cierpienia, a także widmo śmierci.

O ile oczywiście wykonawczyni potrafi to wszystko przekazać.

Rola Lady Makbet jest niesłychanie trudna, wymaga głosu o dużej rozpiętości skali, o umiejętnościach koloraturowych połączonych z mocą sopranu dramatycznego. Wszystkie solowe partie w tej operze wykraczają poza konwencję tamtych czasów. Bardzo ciekawie Verdi potraktował tytułowego bohatera, gdyż Makbet tylko w niektórych momentach powinien operować pełnym głosem, zdecydowanie częściej kompozytor nakazuje mu bardzo specyficzny sposób śpiewania, zaznaczając, że ma się posługiwać głosem stłumionym, wyciszonym, który będzie mógł oddać jego słabość, zwątpienie, rozterki, a także obawę przed popełnieniem morderstw, do których Makbeta nakłania jego małżonka.

"Makbet" będzie pierwszym spektaklem, który we Wrocławiu zrealizuje Bruno Berger-Gorski?

Tak, ale jest doświadczonym reżyserem o dużym dorobku artystycznym. "Makbeta" inscenizował już wcześniej trzykrotnie i świetnie pracuje z naszym zespołem.

Wielu reżyserów traktuje tę operę Verdiego jako opowieść o współczesnych konfliktach zbrojnych, o bezwzględnej walce o władzę, której bywamy świadkami.

Kiedy w przyszłości "Makbet", tak jak wiele innych tytułów wystawianych przez nas w Hali Stulecia, pojawi się na scenie Opery Wrocławskiej, być może spróbujemy odczytać go w sposób bardziej współczesny. Realizując widowisko dla ponad 20 tysięcy widzów, musimy pamiętać, że nadal kilkanaście procent tych, którzy kupili bilet do Hali Stulecia, nigdy wcześniej nie było na takim spektaklu muzycznym. Oni nie oczekują niekonwencjonalnej interpretacji klasycznej opery. Rozumie to też reżyser Bruno Berger-Gorski, co nie oznacza, że zrealizuje spektakl pod każdym względem tradycyjny.

W tym roku Opera Wrocławska zdecydowała się aż na dwa wielkie widowiska. Na wrzesień zapowiadana jest premiera "Rigoletta".

Rzeczywiście. Ta inscenizacja jest związana z pozyskaniem dla opery nowego miejsca, jakim jest podwrocławski Zamek Topacz. Obecni właściciele tego zabytkowego obiektu, w którym mieści się hotel, a także muzeum motoryzacji, podjęli próbę organizowania tam również festiwali operowych. Zbudują nawet na potrzeby opery scenę na wodzie. W ubiegłym roku po raz pierwszy spróbowaliśmy zaprosić publiczność do Topacza na "Skrzypka na dachu", wykorzystując w naszej inscenizacji naturalne warunki otoczenia tego zamku. Udało się nadzwyczajnie. Tę opowieść o Anatewce obejrzało 9 tys. widzów. W tym roku przygotowujemy tu pierwszy spektakl operowy, czyli "Rigoletto". Tym razem na dziedzińcu pięknego, nowo odrestaurowanego zamku, który przez trzy wieczory będzie siedzibą Księcia Mantui. A za rok mam nadzieję zrealizować nasze wielkie marzenie i wystawić "Latającego Holendra" na specjalnie przygotowanej scenie na wodzie. Byłaby to chyba pierwsza na świecie inscenizacja tego dramatu Wagnera, w której akcja rozgrywałaby się w plenerze na statku "pływającym" po wodzie.

Czy premiera "Latającego Holendra" to pani odpowiedź na otrzymaną niedawno tegoroczną nagrodę wagnerowską przyznaną przez Fundację Richarda Wagnera w Lipsku?

Bardzo się cieszę nagrodą wręczoną mi w Operze w Lipsku. Jest to dla mnie miła niespodzianka. Otrzymałam ją za propagowanie europejskiej kultury w kraju i za granicą. Pomysł wystawienia "Latającego Holendra" pojawił się dużo wcześniej. Nad tym projektem pracujemy już dwa lata.

Ale będą kolejne inscenizacje wagnerowskie w Operze Wrocławskiej?

Obecnie w naszym repertuarze znajduje się tylko "Parsifal". Z pewnością byłoby nam trudno w tym samym sezonie grać więcej niż jeden tytuł kompozytora, który w Polsce dopiero pomału zdobywa sobie widzów. Za pewien czas można będzie zastąpić "Parsifala" właśnie "Latającym Holendrem", a w przyszłości przygotować inne dzieło Richarda Wagnera, choćby "Tristana i Izoldę".

Czy sceneria Zamku Topacz jest już na tyle przez Operę Wrocławską rozpoznana, że pokazanie tam spektaklu nie nastręcza poważniejszych problemów?

Od strony akustycznej pracuje się tam łatwiej niż w Hali Stulecia. Praca akustyków będzie podobna do tej wykonywanej na wszystkich koncertach i spektaklach open-air. Natomiast każda inscenizacja w Hali Stulecia, gdzie dźwięk odbija się od kopuły, niesie ze sobą niespodzianki. Nigdy nie można wcześniej przewidzieć, jak na warunki akustyczne wpłynie konkretny projekt scenograficzny lub wygłuszanie specjalnymi kotarami i czy w związku z tym instrumenty uplasowane na skrajnych skrzydłach orkiestronu wybrzmią zgodnie, tym bardziej że w różnych miejscach widowni słychać je inaczej. Reżyserzy podczas prób prowadzonych w teatrze też nie zawsze pamiętają, że widzowie w hali siedzą z trzech stron i potem w ostatnim tygodniu, już na miejscu, trzeba korygować niektóre rozwiązania, by część publiczności nie oglądała jedynie pleców wykonawców. Każda inscenizacja w Hali Stulecia wiąże się z ryzykiem, ale warto je podejmować, bo dzięki tym spektaklom pozyskaliśmy nowych widzów i sympatyków Opery Wrocławskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji