Artykuły

Rozproszone obrazki

"Superheterodyna" w reż. Eszter Novak w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Tytułowa superheterodyna to w przedstawieniu stacja radiowa o tej nazwie. Ale tak też określa się "odbiornik radiowy, który mieszając częstotliwość odbieraną z częstotliwością dostarczaną przez oscylator (heterodynę), tworzy częstotliwość pośrednią, przez co uzyskuje się dużą czułość i selektywność" - czytamy w Słowniku wyrazów obcych. W spektaklu ów odbiornik radiowy pełni funkcję niejako łącznika między tymi, którzy żyją na przeciwległych brzegach rzeki. Jest niczym most przerzucony przez rzekę, by łączyć ludzi, pobudzać ich marzenia i urealniać je choćby tylko na chwilę i na niby, jak w bajce o rybaku i złotej rybce.

"Superheterodyna" to rzecz ukazująca wspólnotę cygańską zamieszkującą oddaloną gdzieś hen od wielkich metropolii wieś przypominającą wyspę. Wieś bardzo biedną, przez którą na szczęście przepływa rzeka, a w niej są ryby stanowiące jedyne właściwie pożywienie dla mieszkającej tam społeczności. I obrazki z codziennego życia tejże społeczności oglądamy na scenie zabudowanej jakimiś walącymi się drewnianymi chatami, już samym swoim widokiem wprawiającymi widza w stan przygnębienia. Za rzeką zaś, gdzieś daleko istnieje inne życie, które tutaj uosabia gwiazda estrady, piosenkarka. Dzięki bezpośredniej transmisji radiowej koncertu mieszkańcy wsi mogą w owym świecie uczestniczyć. Ale ów świat okazuje się sztucznym światem, wypełnionym blichtrem. Jego bywalcy tęsknią za prawdziwym życiem. Odwrotnie zaś wspólnota zamieszkująca "zabitą dechami" wieś, która marzy o świecie bajkowym, dla nich to jest ten płynący z fal eteru. Finałowa scena przedstawienia, ukazująca spotkanie głównego bohatera z piosenkarką, którą tylko słyszał w radiu - to symbolizuje.

Autor sztuki Peter Karpati wyznaje, że do opowiedzenia tej historii posłużyła mu struktura misterium. "Nasz bohater przebywając kolejne stacje dociera do końcowej, nad brzeg Drawy. Istotą budowy misterium jest, żebyśmy przechodząc przez skrajne nieszczęścia dobrnęli do cudu. Kiedy życie już tak nas wgniecie w ziemię, sponiewiera człowieka, że naraz zaczyna się unosić, jak we śnie" - pisze autor. I ów radioodbiornik, według autora, jest ironicznym przełożeniem, symbolem owego nierealnego związku.

Mogła to być piękna, wzruszająca opowieść z pogranicza realnie istniejącej rzeczywistości i bajki. Ale nie jest. Mogła być zarówno ze względu na podjętą tematykę, jak i pomysł autora sztuki: zderzenia dwóch różnych rzeczywistości, dwóch różnych światów przedzielonych rzeką. Zresztą podtytuł sztuki "Na końcu drogi rzeka" wyraźnie sugeruje taki trochę poetycko-bajkowy kierunek interpretacji utworu.

O tym, że tak się nie stało, zadecydowało kilka czynników. Poczynając od "technicznie" i dość zagmatwanie brzmiącego tytułu "Superheterodyna", a skończywszy na reżyserii i, niestety, wykonaniu aktorskim, za co też należy w dużej mierze obciążyć Eszter Novak, znaną i uznaną na Wegrzech reżyserkę teatralną, ze sporym przecież doświadczeniem artystycznym. Dziwi więc, że warszawska inscenizacja tekstu Petera Karpati, będąca w dorobku obojga twórców (autora sztuki i reżyserki) już kolejną inscenizacją tej sztuki, jest tak nieudana. Czyżby brak wyczucia nowej sceny lub praca z obcym zespołem wpłynęła ospale na panią reżyser?

Ospale, bo całe przedstawienie jest tylko w jednym bardzo konsekwentne, właśnie w jakiejś dziwnej "ospałości". Choć przecież istnieje tu coś takiego jak bieg wydarzeń, prezentacja losów ludzkich czy "uatrakcyjnianie" scen występami śpiewającej Edyty Jungowskiej w roli Anny Marii, gwiazdy show biznesu. Ponadto w obsadzie są przecież świetni aktorzy: Andrzej Mastalerz [na zdjęciu] w głównej roli, ale niestety, jego Jani jest nużący i nieprzekonywający, podobnie jak Sławomir Orzechowski w roli Ignacza, żałosnego męża "rogacza" (scena z uspokajaniem i karmieniem niemowlęcia w zamierzeniu miała być dramatyczna, a wyszło komicznie i sztucznie), jest też Wojciech Zieliński, młody zdolny aktor, który niedawno dał się poznać jako znakomity odtwórca roli Gezy w przedstawieniu "Geza - dzieciak" na tej samej scenie. Tutaj, grając prezentera radiowego prowadzącego na żywo wywiad z Anną Marią, chwilami zdaje się nieco zagubiony.

Przyczyną fiaska jest tutaj już na wstępie sama materia literacka źle "skrojona" dramaturgicznie, a tłumaczenie na język polski nie tylko nie pomogło, ale też dołożyło się do niepowodzenia. Ponadto rozproszona reżyseria nieogarniająca całości w jakiś zwarty dramaturgicznie sposób, lecz prezentująca oddzielnie poszczególne sceny i wątki nieprowadzące w żadnym kierunku. No i puszczenie aktorów samopas, którzy i tak zostali już przez autora uraczeni marnymi dialogami, nie bardzo przekładającymi się na relacje między postaciami. Wyszło więc, co wyszło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji