Artykuły

Dławienie w gardle i dreszcze

XXII Międzynarodowy Festiwal Teatralny Kontakt w Toruniu. Pisze Grzegorz Giedrys w Gazecie Wyborczej - Toruń.

Są Kontakty, które rozdzierają widownię - poziom jest tak wysoki, że nie wiadomo, komu należy się nagroda główna. W tym roku na festiwalu jest inaczej, faworytów jest garstka, a reszta może walczyć co najwyżej o honorowe wyróżnienie.

Początek Kontaktu zapowiadał, że to będzie mocna edycja. W sobotę i niedzielę na festiwalu przygotowanym przez Teatr Horzycy w Toruniu widzieliśmy adaptacje wielkiej literatury, imponujące widowisko plenerowe, tekst polityczny i spektakl pełen drastycznej erotyki.

Eimuntas Nekrosius jest zjawiskiem osobnym w światowym teatrze. Litewski reżyser nie ogląda się na przelotne intelektualne mody - dzielą wystawia tak, jak podpowiada mu intuicja. W "Boskiej Komedii" [na zdjęciu] Dantego na sobotnim otwarciu Kontaktu urzekał pieczołowitością, z jaką traktował detale. Każdy ruch i każdy gest w spektaklu zespołu Meno Fortas z Wilna ma sens, wszystko sprawia wrażenie doskonale zaaranżowanego - nie ma tu miejsca na improwizację. Nekrosius wielkie pole oddaje wyobraźni: Dante rysuj e w powietrzu nieistniejące dekoracje, wieża kościelna powstaje z poduszek, samobójcy zamieniają się w drzewa, bohaterowie machają krzesłami, które w ich rękach stają się dzwonnicami i dzwonami. Reżyser stworzył przedstawienie jednostajne, bez wyraźnych dominant i zwrotów - precyzyjny rytm tego spektaklu wyznaczają muzyka i poemat Dantego.

Ale to za mało, aby utrzymać uwagę widza przez cztery godziny. Litwin zupełnie nie przejmuje się tym, że w ostatnich dekadach zmieniły się sposoby opowiadania w teatrze. Odbiór "Boskiej Komedii" na Kontakcie utrudniał archaiczny przekład poematu Dantego. Dawno toruński festiwal nie gościł spektaklu, który nie wzbudziłby większych dyskusji. Niektórzy próbowali obśmiać dzieło Nekrosiusa, porównując je z osiągnięciami teatru studenckiego z lat 70. Każdy, kto posługuje się wyraźnym stylem, ryzykuje, że wszystkie elementy charakterystyczne jego pracy po pewnym czasie staną się manierą. Nekrosius od lat jest taki sam. Litewski reżyser nie odczuwa potrzeby zmiany, dobrze się czuje w świecie utkanym z niedomówień, niewyraźnych gestów i figur poetyckich. Nie zamierza siebie definiować na nowo i odkrywać nowych przestrzeni ekspresji.

Ognista Elfriede Jelinek

W sobotnią noc zobaczyliśmy niesamowite widowisko plenerowe - "Ogniste ptaki" Teatru Titanick z Munster i Lipska opanowały całą Starówkę. Czegoś podobnego dawno nie widziała toruńska publiczność. Z Rynku Staromiejskiego na Rynek Nowomiejski ruszył korowód hałaśliwych maszyn startujących w międzynarodowym wyścigu. Była żywiołowa muzyka na żywo, akrobacje, imponująca pirotechnika i zachwyty widzów.

Niedziela przebiegła pod znakiem teatru aktualnego i brutalnego. Maja Kleczewska rozlicza się ze swoją drastyczną estetyką w "Podróży zimowej" Elfriede Jelinek. Przedstawienie powstało w koprodukcji Teatru Polskiego w Bydgoszczy z Powszechnym w Łodzi. Aktorzy rozbierają się, oblewają swoje nagie ciała farbą, obsypują pierzem, symulują liczne stosunki seksualne. Przez wszystko przebija automatyzm, nuda i zblazowanie. Artyści wykonują prowokacyjne, sugestywne i pornograficzne gesty jakby chcieli je ośmieszyć i powiedzieć: "Proszę państwa, to nic nie znaczy". Kleczewska stworzyła spektakl świadomy, który zdaje sobie sprawę z wypalenia swojego języka. Zrobiła go chyba na złość krytykom utrzymującym, że jej teatr opiera się na pornograficznych kliszach i zabawkach.

Pojawia się pytanie: czy Polacy mogą odnaleźć się w lękach przeciętnego Austriaka? Czy prześladują nas te same potwory? Jelinek sprowadza widzów na samo dno austriackiego piekła: jest tu Josef Fritzl, który więził swoją córkę w piwnicy i spłodził z nią kilkoro dzieci, Natascha Kampusch, przez lata wykorzystywana seksualnie przez porywacza, jest też pacjent szpitala psychiatrycznego, przyjmujący pozy Hitlera ćwiczącego swoje przemówienia przed lustrem. Teatr Kleczewskiej doskonale oddaje ducha prozy Jelinek, która swoje ostrze wymierzyła w samozadowolenie i zepsucie zachodniego mieszczaństwa - fałszywe i przeciętne aspiracje klasy średniej. Wielkie brawa należą się bydgoskim i łódzkim aktorom, Wojciechowi Pusiowi, twórcy scenografii i wideo, a także Joannie Halszce Sokołowskiej, która opracowała muzykę.

Występujący w niedzielę wieczorem zespól Brokentalkers z Dublina miał wszystko, aby stworzyć wielki spektakl - pomysł na oprawę dźwiękową i wizualną oraz przede wszystkim aktualny temat przemocy w prowadzonych przez Kościół katolicki sierocińcach i domach poprawczych. Zamiast przedstawiania pojedynczych historii autorzy spektaklu "The Blue Boy" jego bohaterem uczynili anonimową zbiorowość. Irlandczycy swój akt oskarżenia budują na wymienieniu katalogu zbrodni. Potężny temat rozmywa się w nieistotnych detalach i anegdotach, jakby spektakl zamierzał zaledwie poinformować polską publiczność o sprawie, a nie wstrząsnąć nami do głębi. To mogłaby być przejmująca opowieść o dziecięcym horrorze, bezduszności instytucji, słabości państwa i o władzy ufundowanej na przewadze silnych nad słabymi. Zabrakło bohatera, z którym można byłoby się utożsamić.

"Mewa" mówi o nas

W 2006 roku Kontakt wygrał Arpad Schilling ze swoją brawurową, choć intymną, interpretacją "Mewy" Czechowa. Węgier zaprezentował sztukę na małej scenie Teatru Horzycy Aktorzy założyli swoje ubrania, siedzieli wśród widzów, reżyser bawił się tym przedstawieniem, a teatr był na wyciągnięcie ręki. Oskaras Korsunovas ma szanse powtórzyć sukces węgierskiego twórcy. Jego "Mewa" jest bardzo podobna do wersji Schillinga - zjedna zasadniczą różnicą: litewski reżyser postawi! na emocje, które przez trzy godziny trzymały widownię na miejscach.

Dlaczego nąjwięksi reżyserzy nieustannie mierzą się z tym tekstem? "Mewa" to najbardziej metateatralna sztuka Czechowa, która otwiera pole do eksperymentów formalnych. W wykonaniu Oskarasa Korsunovasa przypomina manifest estetyczny: reżyser tak zredukował teatr w tym spektaklu, że zbliżył się do niemal ledwie zainscenizowanej próby czytanej. Kostium określa stosunki między bohaterami: wyznacza ich miejsce w hierarchii, mówi o statusie społecznym i majętności. Korsunovas przebrał postaci w codzienne ubrania - nic nie różni słynnego pisarza od debiutanta, wielkiej aktorki od aktorki prowincjonalnej.

Taka zwyczajna "Mewa" uderza ze zdwojoną siłą. Przestajemy widzieć wielkie Czechowowskie postaci, widzimy ludzi. Przedstawienie Korsunovasa to uniwersalna opowieść o zawiedzionych nadziejach. Konstantego Trieplewa (w tej roli znakomity Martynas Nedzinskas) wyniszcza myśl, że nie ma talentu literackiego. Trigorin kwestionuje swoją artystyczną wielkość. Nina żyje nadzieją, że gdzieś daleko od prowincji zaistnieje na scenie. Wypadek miłosny niweczy wszystkie plany i doprowadza do serii tragedii.

"Potrzebujemy nowych form" - krzyczał w złości młody Konstanty Trieplew. "Tak mówią tylko dekadenci" - odpowiadała jego matka. Korsunovas, pokazując etiudę teatralną Trieplewa, uderzył w nowy teatr: nienarracyjny, a rozgadany, sięgający po nowe media, ale tylko po to, żeby zatuszować brak wizji reżyserskiej. I udowodnił, że do stworzenia prawdziwej sztuki trzeba niewiele - wystarczy dobry tekst, nieco przestrzeni, trochę światła, dużo dobrego i inteligentnego aktorstwa. Jego powrót do rzeczy najprostszych to najprawdziwszy bunt i najprawdziwszy dekadentyzm.

Nasza pamięć i schizofrenia

Przedsiębiorstwo Żeglugowe Sputnik pokazało we wtorek "Refleks" Petera Zavady w reżyserii Daniela D. Koracsa. Fabuła wydaje się znana: lata 50., Węgry, lekarka trafia do szpitala psychiatrycznego, bo wyznaje niebezpieczne poglądy. Spektakl opisuje rzeczywistość totalitarną, gdzie wszystko dyktuje ideologia! oficjalna propaganda. Wystarczy jeden dekret i ludzie zamieniają się rolami: zdrowi stają się chorymi, a przyjaciele wrogami.

Szpital psychiatryczny jest najgorszym miejscem na ziemi. Kovacs zanurzył się w tym kalekim i chorym świecie, nadając halucynacjom wymiar realny. Minister dostaje ataku paniki i cały świat drży w posadach. Schizofrenicy wierzą, że ludzie potrafią przenikać przez ściany Lekarkę dręczą natręctwa i gdy poprawia nierówno wiszący obrazek na ścianie, wszyscy tracą równowagę.

To dobry spektakl, który urzeka przemyślaną scenografią i klimatem. Wrażenie psują jedynie gwałtowne przerywniki dźwiękowe, które co wrażliwszych widzów przysparzały o palpitacje serca. Szkoda, że emocje w wielu momentach dyktowała hałaśliwa muzyka, a nie sytuacja na scenie. Powstało też wrażenie, że twórcy nie potrafili wyrównać poziomu między tragedią a komedią - sceny, które miały zdejmować widzów autentycznym przerażeniem, po prostu bawiły.

Jeszcze bardziej schizofreniczne relacje między bohaterami panowały w spektaklu "Miasto Stavanger i okolice" - czarnej komedii, którą przedstawi! w Toruniu Teatr Liepąja z Lipawy na Łotwie. Spektakl powstał na podstawie sztuki Mariny Krapiwiny. Świat stanął nagłowię i śmieje się w głos. Czarna Stewardessa z opaską na oku przynosi pecha wszystkim rejsom, dzieci planują zamachy na swoich rodziców, dziewczyna wpada pod pociąg, lekarze przyszywają jej głowę babci, nastolatek z zespołem Downa nadużywa heroiny, bo mama się pomyliła. Gdy odrzemy spektakl Konstantina Bogołomowa z niezwykłości, psychodelii i oniryzmu, nie zostanie nic. Materiał na średnio zabawną etiudę początkującego kabaretu studenckiego.

Gdyby jurorzy Kontaktu przyznawali nagrodę za szlachetne intencje, wyróżnienie z pewnością należałoby się "Hipermnezji", która powstała we współpracy zespołu Hartefakt Fond z Teatrem BrfEF z Belgradu. Pomysł na tę sztukę wydaje się nieco typowy - Selma Spahić poprosiła aktorów, aby spisali swoje wspomnienia z lat 90., kiedy w różnych częściach byłej Jugosławii trwała wojna. Aktorzy skupiają się na swoich relacjach z rodzicami. Niewiele się z tej historii dowiemy o naturze konfliktu zbrojnego na Bałkanach - o wiele więcej mówili nam o tym pisarze, filmowcy i reportażyści. Nie przejmuje nawet jednostkowa perspektywa tej opowieści. Te historie nie wywołują emocji, nie przerażają i nie wzruszają. Nie odnajdziemy w tym naszych obaw i lęków - nie usłyszymy ani nauki, ani przestrogi. Szkoda tematu, szkoda pomysłu.

Są Kontakty, które rozdzierają widownię - poziom jest tak wysoki, że nie wiadomo, komu należy się nagroda główna. W tym roku na festiwalu jest inaczej - faworytów jest garstka, a reszta może walczyć co najwyżej o honorowe wyróżnienie. Dominują przyzwoite i poprawne realizacje, nie zawodzą sprawdzeni reżyserzy. Na Kontakcie zmierzyły się dwa teatry. Pierwszy z nich jest nowy, aktualny i drastyczny, domaga się uwagi, krzyczy. Drugi zaś jest wyciszony, konfesyjny, mówi o sprawach podstawowych i zasadniczych. Nieważne, który z nich wygra, byleby tylko oba nadal wywoływały dławienie w gardle i dreszcze.

Historie morderczyń i dziewic

Piątek to ostatni dzień festiwalu teatralnego Kontakt.

Sud Costa Occidentale z Palermo zaprezentuje "W stronę Medei" w reżyserii Emmy Dante. Przedstawienie obejrzymy w piątek o godz. 18 w klubie Od Nowa przy ul. Gagarina 37A w Toruniu. Teatr Horzycy poza konkursem pokaże "Witaj, Dora" w reżyserii Krzysztofa Rekowskiego. Sztuka Lukasa Barfussa mówi o chorej psychicznie dziewczynie (w tej roli Julia Sobiesiak), którą długotrwale leczenie farmakologiczne sprowadziło na granicę wegetacji. Spektakl zacznie się o godz. 20 na małej scenie Teatru Horzycy przy pl. Teatralnym 1 w Toruniu. O północy rozpocznie się gala zamknięcia festiwalu, podczas której poznamy laureatów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji