Artykuły

Był sobie Andrzej

Twórcy teatralni związani z tak zwaną nową lewicą rozprawiają się z autorytetami dzierżącymi salono­wy rząd dusz. Ale nie prowadzą z ni­mi bynajmniej sporu o wartości. To raczej walka o miejsce w tej samej "niszy ekologicznej".

Od dłuższego czasu kilku pol­skich krytyków teatralnych głosi "teorię prowincji". Według niej - co nie jest pozbawione racji - najcie­kawsze spektakle teatralne powsta­ją dziś nie w tradycyjnych stolicach sztuki typu Kraków czy Warszawa, ale w ośrodkach prowincjonalnych. Na poparcie takiej tezy przywoływa­ne są najczęściej dwie (tylko dwie?) sceny: Teatr im. Heleny Modrze­jewskiej w Legnicy oraz Teatr Dra­matyczny im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu. Pierwszy zyskał markę dzięki spektaklom Przemy­sława Wojcieszka ("Madę in Poland" oraz "Osobisty Jezus"), sława drugiego została nadmuchana za sprawą działalności duetu Paweł Demirski (dramaturg) i Monika Strzępka (reżyser). Ostatni rok przyniósł dwie realizacje Demir-skiego i Strzępki: "Niech żyje woj­na!" (premiera 12 grudnia 2009) oraz najnowszą realizację "Był so­bie Andrzej, Andrzej, Andrzej i An­drzej" (premiera 22 maja 2010).

Demirski to członek redakcji "Kry­tyki Politycznej", próbującej wykreować w Polsce "nową lewicę" (nie wiem, w jaki sposób jest ona nowa, skoro nie odcina się od starych ko­munistycznych bandytów). Lewica, czy to dawna, czy nowsza, stara się przy każdej okazji dezawuować na­rodowe symbole, aby potem móc je zastąpić własnymi symbolikami - za­pewne na zasadzie starego prawa mówiącego, że gorszy pieniądz wy­piera z rynku pieniądz lepszy. Przez pierwsze pół godziny spektaklu "Niech żyje wojna!" dwóch aktorów gra nago. Pierwszy ma być premie­rem Stanisławem Mikołajczykiem, drugi - odziany tylko w biało-czerwoną opaskę na ramieniu - po­wstańcem warszawskim i zarazem Jankiem Kosem z serialu "Czterej pancerni i pies". Cóż, jakie czasy, taki szok. Gdyby Demirski i Strzęp­ka realizowali swoje dzieło w ro­ku 1958, zapewne nie rozebraliby swojego bohatera do naga (cenzura obyczajowa wtedy działała), ale na przykład pokazaliby jego śmierć na śmietniku. Na zwykłym śmietni­ku, w którym wszak "yntelygentny" i postępowy widz dopatrzy się śmietnika historii. Zupełnie jak An­drzej Wajda w ekranizacji arcydzie­ła komunistycznej propagandy, czy­li "Popiołu i diamentu".

W spektaklu "Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej" rzecz dzieje się na pogrzebie "architekta narodowej wyobraźni", reżysera An­drzeja, zdobywcy Oscara - wszystkie skojarzenia z Andrzejem W. są jak najbardziej na miejscu. Demirski nie lubi "architektów narodowej wy­obraźni", a w jednym z wcześniej­szych spektakli aktorka wypowiada­ła kwestię (podaję ją w wersji pozba­wionej wulgaryzmów): "Podobno w warszawskiej szkole teatralnej strasznie śmierdzi formaliną. I z tej formaliny wychodzą autorytety pol­skiego teatru, żeby prowadzić zaję­cia ze studentami". Jednak nie ocze­kujmy, że z architektami narodowej (czytaj - salonowej) wyobraźni De­mirski zacznie prowadzić spór o im-ponderabilia. Jego stać co najwyżej na spór estetyczny na poziomie: dla­czego nie używacie słów "kurwa" i "chuj", skoro w moich przedstawie­niach padają one kilkaset razy i wi­dzom to się podoba. A spod tego wszystkiego wyziera jeszcze inna pretensja: Dlaczego oni są autoryte­tami moralnymi, a my wciąż tylko chłopcami do pogłaskania, skoro tak naprawdę mówimy to samo? Głosi­my te same salonowe mantry, choć wypowiadamy je innym językiem.

Przyznać trzeba, że wałbrzyski te­atr ma dobrych aktorów, że Strzęp­ka to dobra reżyserka, choć więk­szość jej realizacji warto skrócić o co najmniej 30 długich minut. W spektaklu o Andrzejach warto wyróżnić Agnieszkę Kwietniewską, która bardzo zgrabnie parodiuje Krystynę Jandę w jej kreacji z "Czło­wieka z marmuru", choć wprowa­dzenie tutaj "Ballady o Janku Wiśniewskim" to jawne naduży­cie. I proszę nie tłumaczyć tego postmodernizmem. Chodzi raczej o to, że jeżeli wymieszamy diamen­ty z błotem i podamy je komuś do ręki - to obdarowany zapamięta z tej mieszanki przede wszystkim błoto. Jeśli Kwietniewską jest mądrą ak­torką, zapewne rozumie (zrozumie), że samo przedrzeźnianie nie wystarczy, że trzeba docierać do ją­dra roli i odpowiadać sobie: po co ta kreacja? Ja myślę tak: w najnowszej realizacji duetu Demirski-Strzępka nie chodzi o to, żeby z Andrzejem W. toczyć spór światopoglądo­wy, zganić jego ideowe, artystyczne, polityczne wybory. Chodzi o to, że­by wykrzyczeć: Dlaczego to Andrzej W., a nie Paweł D. jest architektem narodowej (a raczej salonowej) wy­obraźni? I jeżeli spojrzymy na spek­takl w tej płaszczyźnie - okaże się, że chłopcy z "nowej lewicy" wciąż biegają w krótkich spodenkach, za­zdroszcząc starszym (nieważne, o ile lat) kolegom pięknych samo­chodów i wyrwanych lasek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji