Artykuły

Bunt bunt, bunt w przedpokojach salonu

Dlaczego?! Dlaczego na to pozwolili? Dla­czego nie wytoczyli najcięższych dział, nie oskarżyli o brak smaku, o przekraczanie gra­nic przyzwoitości, o podłość wreszcie? Dla­czego nie nałożyli knebla autorom, nie wy­wołali burdy z obcięciem budżetu teatrowi, nie spowodowali paru dymisji i kilku spek­takularnych samokrytyk?

Czemu zamiast zmieść z powierzchni zie­mi - chwalą? Pozytywne recenzje ukazują się w dotowanych przez państwo periody­kach i w samej "Gazecie Wyborczej". Sztuka dostaje główną nagrodę na festiwalu Bos­ka Komedia, a jej autorzy: Paweł Demirski - dramaturg i Monika Strzępka - reżyser, nominowani są do Paszportu "Polityki". Dla­tego że autorzy są tacy zdolni? Nie żartujmy. Sztuka Był sobie Andrzej Andrzej Andrzej i Andrzej rzeczywiście jest świetna i bardzo zabawna. Oczywiście nie dla samego Andrze­ja Wajdy, którego pogrzeb oraz zesłanie do piekieł jest motywem przewodnim spektaklu. I nie dla wyszydzonych Krystyny Jandy, Ka­zimierza Kutza czy Leszka Balcerowicza, uczestniczących w uroczystościach pogrze­bowych wielkiego reżysera, "architekta na­szej wyobraźni".

Co zmieniło się w kulturze polskiej, że atak - personalny, miejscami niewyszukany, bru­talny - na reżysera numer jeden wkracza na salony i przez te salony jest wchłaniany, oswajany?

Przecież o wiele bardziej subtelna krytyka Wajdy, którą popełniłem w roku 1992, pisząc na łamach miesięcznika "Kino" o Pierścion­ku z orłem w koronie, nie tylko zaowocowa­ła publiczną połajanką wygłoszoną z festiwalowej sceny przez samego reżysera, ale i zachwiała redakcją branżowego pisma, a tak­że - w rezultacie - stępiła ostrze krytyczne Tadeusza Sobolewskiego, który odtąd za­wsze z ostrożnością omawiać będzie coraz to słabsze dzieła mistrza Andrzeja.

Była to więc rozróba jak się patrzy, było prawdziwe mordobicie, dawanie odporu, szukanie winnych, były groźby i szantaże.

Wówczas głosy takie jak mój wypychano poza sferę publicznej debaty, a Andrzej Wajda mógł beztrosko marnotrawić potęż­ne pieniądze na kolejne produkcje gniotów niemożliwych. Krytycy zaś dokonywali praw­dziwych łamańców, by uzasadnić wielkość poronionych Wajdowych dzieł. Hipnotyzo­wali i szantażowali publiczność, która przyj­mowała pochwały dzieł Wajdy za dobrą mo­netę. Pan Tadeusz, Zemsta, Katyń - dzieła, których recepcja w Polsce opierała się na wielkim wmówieniu...

Cóż więc zmieniło się przez te dziewiętna­ście lat, że dzisiaj sztuka Demirskiego trakto­wana jest jako pełnowartościowa wypowiedź artystyczna? Pojawiło się nowe pokolenie pragnące wal­ki z salonem? Ależ i wówczas takowe było. "Jesteśmy rzecznikami gówniarzerii" - de­klarował na początku lat dziewięćdziesią­tych Robert Tekieli. I przecież identyczny gest powtarza na scenie duet twórczy De­mirski-Strzępka, gdy szyderstwa z mistrza Andrzeja specjalnie zniża do poziomu wy­miotów i szczeniackiej zgrywy. W karnawa­łowy sposób dworując sobie z mistrza Wajdy, duet de facto reprodukuje chwyty, któ­rymi w latach dziewięćdziesiątych starano się dobrać do Wielkiego Reżysera - od pewne­go momentu bez wątpienia wielkiego szkod­nika kultury polskiej.

Nawet wyprawa do piekieł i sąd oparte są na podobnym zabiegu retorycznym: w "bruLionie" Maciek Pawlicki opublikował ongiś recenzję z nienakręconego nigdy filmu Andrzeja Wajdy pod tytułem "Czlowiek z gu­my", także w dramacie Demirskiego zwień­czenie trylogii o Człowieku... jest głównym przedmiotem piekielnej rozgrywki. Tym ra­zem pod tytułem Człowiek z pluszu.

Czy fakt, że nasi twórcy wychodzą z przesła­nek klasowych i bunt swój podnoszą w imię proletariatu, nie zaś w imię twardego anty-komunizmu, powoduje, że tym razem ich głos zostanie wysłuchany? Ze salonowi bar­dziej po drodze z lewakami niż zwolenni­kami dekomunizacji?...

A może sprawa jest prostsza i dotyczy insty­tucjonalnego otoczenia, jakie zapewnia mło­dym twórcom środowisko "Krytyki Poli­tycznej", powodujące, że bunt przeciw Wajdzie i "establiszmętowi" traktowany jest w gruncie rzeczy jak kłótnia w rodzinie? Ze wcale nie jest taki dziki i nieokiełznany, jakby się wydawało? Ze Sławek i Adam już coś tam sobie przegadali, że jest gorąca linia z Sewkiem, że wiadomo: młodzi mu­szą się wyszumieć, ale w gruncie rzeczy są przecież wśród nich synowie naszych i bę­dzie naprawdę w porządku. No a poza tym to młodzi mają dostęp do funduszy europej­skich i to oni od pewnego momentu są re­cenzentami naszych działań, nas zgredów...

To są pytania jak najbardziej uprawnione, bo polityczne, a spektakl chce być polityczny, jego twórcy chcą robić robotę polityczną... I to wszystko nie jest znów takie niewinne.

Te wątpliwości pojawiają się jednak po wyjściu ze spektaklu, bo przecież w trakcie jego trwania bawimy się świetnie, a nawet dech nam zapiera, bo jazda jest straszna i bez trzymanki... i sądzimy, że uczestni­czymy w realnym mocowaniu się o kształt polskiej rzeczywistości. Że tu nie ma żad­nego tłumika, żadnej autocenzury, że wy­krzykujemy swój protest z całych sił w płu­cach i że jest to nieustawiany pojedynek Da­wida z Goliatem. Tym bardziej, że prze­cież pamiętamy wywiad z Moniką Strzęp­ka sprzed paru miesięcy, w którym dekla­rowała, że będzie głosowała na Jarosława Kaczyńskiego w imię solidarności z jego elektoratem...

Pomysł, by na scenie pokazać kulisy pogrze­bu Andrzeja Wajdy, by przedefilowali przed nami reprezentanci wyjałowionej elity inte­lektualnej kraju, zazdrośnie strzegący nie tyl­ko dostępu na salony czy po dotacje, ale nawet i dojścia do szwedzkiego stołu dla żałobni­ków z francuskimi wątróbkami, koncept, by przedstawić zapluwającego się jedzeniem Kazimierza Kutza, zazdroszczącego niebosz­czykowi Oskara za całokształt, a potem - do­słownie i lubieżnie - liżącego buty ministro­wi Balcerowiczowi, by Krysia Janda zachwa­lała swój "teatr prywatny przez państwo do­towany", by wreszcie zatruta owymi darmo­wymi wątróbkami elita wymiotowała na scenie, deklarując, że nawet "w takich wa­runkach możemy zachować godność i ża­den pasztet nam jej nie odbierze..."-to wszyst­ko powoduje, że olśnieni gargantuiczną wy­obraźnią twórców z fascynacją patrzymy na spektakl przekraczania wszelkich granic.

Twórcy widowiska idą na całość. W pseudoantraktach starsi aktorzy czytają dęte złote myśli Andrzeja Wajdy, w których pycha ry­walizuje z ignorancją.

Ale wśród cytowanych fragmentów Demirski i Strzępka umieszczają także autentyczne recenzje miażdżące ich poprzednie realiza­cje. Zresztą wyimki krytycznych artykułów wyświetlane są też w trakcie spektaklu, ko­mentując drastyczne formy, do jakich się­gają twórcy.

Duet postanawia bowiem wziąć odwet na całym świecie, mieszając elitę III Rzeczpo­spolitej z zachowawczą branżą krytyków. Strzela równo: obok recenzji z "Naszego Dziennika" pomieści się też tekst z "Ga­zety Wyborczej" czy miesięcznika "Teatr". Zbuntowani twórcy wypowiadają wojnę totalną.

Przekraczają nie tylko granice dobrego sma­ku, ale i niepisane zasady komunikacji literac­kiej, wedle których twórca nie ma prawa komentować w swym dziele głosów krytyki, a krytyka uświęcona rangą gazety, w której drukuje, zdaje się ostateczną instancją na­dającą sens dziełom sztuki.

Bezczeszczenie zwłok mistrza Andrzeja ma w sobie coś z ultrapogańskiego dzikiego rytuału, tak jakby młodzi twórcy chcieli wy­próbować na samych sobie, do jakiego mo­mentu mogą się posunąć. Naprawdę, sztuką swoją, łamiącą wiele tabu, dostarczają amu­nicji obrońcom Wajdy, którzy mogliby spokojnie zaatakować spektakl w imię dobrego smaku i przyzwoitości.

Furiacki atak na Wajdę, który nie dość, że zostaje uśmiercony, to jeszcze sponiewierany przez przybyłych na pogrzeb żałobników: "Idź, idź, obciągnij mu, jeszcze ciepły" - wy­krzykuje Kutz, a oszalały odtrącony miłoś­nik talentu Wajdy barykaduje się razem z cia­łem w kaplicy pogrzebowej, by wykrzyczeć swój protest przeciw osieroceniu narodu przez elitę. "Co on tam robi, zjada go?" - pyta zde­nerwowany Kutz.

Koszmarni przybysze z prowincji z transpa­rentem "Żądamy, żeby elity tego kraju wzię­ły na siebie odpowiedzialność za to, co się stało w tym kraju, a przestały obwiniać spo­łeczeństwo o wszystko" straszą swoimi gder­liwymi głosami i małomiasteczkowymi ma­nierami, a elita domaga się porządku.

Jak rozwiązać sprawę zabarykadowanego z ciałem Wajdy osobnika? Może tak jak spra­wę reform w Polsce? Zdenerwowany Balcerowicz wywodzi, że skoro udało się wpro­wadzić reformy bez pytania kogokolwiek o zdanie, to "dlaczego nie możemy dać mu w ryj i utopić go w rzece"?

Krysia Janda pyta: "Gdzie jest policja i dla­czego jeszcze nie ma armatek wodnych i psów, pałek, i statystów w kominiarkach, i para­lizatorów?!...". Stawanie elity artystycznej ponad wszelkim prawem, o czym przecież wielu z nas słyszało z przecieków tyczących tej lub innej szybko wyciszanej afery, u Demirskiego i Strzępki zyskuje teatralne od­zwierciedlenie. Widać, jak przemoc symbo­liczna łatwo zamienia się w przemoc fak­tyczną i jak elita bezceremonialnie korzysta z niepisanego immunitetu.

Bo pogrzeb Wajdy to nie tylko spór z mi­strzem i symboliczne rozszarpywanie jego zwłok, ale i rozrachunek z epoką transformacji i z zachowaniem elit, które objąwszy patro­natem rewolucję "Solidarności", zdradziły ideały ruchu, dokonując gwałtu na społe­czeństwie.

"Ten, który umiał sobie poradzić w totali­taryzmie, ten umie sobie poradzić teraz, bo to są te same umiejętności..." - Demirski jest mistrzem w naśladowaniu cynizmu elit, i gdy Misio Pluszak bierze kogoś z widowni na fotelik i wygłasza monolog poświęcony "lidze dżentelmenów", to czujemy, że nie jest to specjalnie przerysowany obraz samopo­czucia tak zwanych młodych wykształco­nych z wielkich miast.

"Chciałbyś mieć przyjemny nawyk spę­dzania wieczorów w operze... - pyta wy­ciągniętego z publiczności przypadkowego widza - ...wychwytywania wzroku sprzedaw­ców, którzy zazdroszczą ci tak strasznie, że na samą myśl o tobie myślą, że nie mają pra­wa uprawiać seksu...?", a kiedy nieco skrę­powany widz potakuje, Misio rzecze: "no więc właśnie nigdy nie będziesz w tej li­dze... liga dżentelmenów nie jest i nigdy nie będzie dla ciebie... bo to ty jesteś tym sprze­dawcą...". Śmiech, brawa.

W ogóle Demirski jest dowcipny. Mimo że wytrąca to z nabożnego skupienia i pa­tosu zasłuchaną publiczność. Nawet postać tragicznie zmarłego kubańskiego opozycjo­nisty, który jest głównym oskarżycielem za­dowolonego z siebie także po śmierci Wajdy, skrzy się od dowcipów. Kubańczyk głodo­wał w imię wolności przeciw reżimowi Cas­tro, lecz gdy zorientował się, że obalenie ko­munistycznej dyktatury służyć będzie tak jak w Polsce tylko rozplenieniu się "bady-larskiego" kapitalizmu, zaczął jeść. "I to go zabiło" - jak relacjonuje żałobnym tonem narratorka, a publiczność mimowolnie wy­bucha śmiechem.

Zabiło, więc teraz jego duch oskarża Wajdę, iż nie ostrzegł bojowników o wolność, że faktycznie walczą jedynie o rozszerzenie rynków dla amerykańskiej eksploatacji...

Oscylowanie miedzy patosem a obrzydze­niem, między śmiechem a wzruszeniem to znak firmowy duetu Demirski-Strzępka. Songi śpiewane przez aktorów, jak kataloński pierwowzór Murów czy Ballada o Janku Wiśniewskim (w wersji znanej z Czlowieka z żelaza z żałosną "czerwoną kokardą"!), nieodmiennie kwitowane są przez publicz­ność oklaskami, choć przecież wiadomo, że mamy do czynienia z cytatem jakby, z ma­nipulacją uczuciami odbiorców, które zo­staną wyszydzone za kilka chwil...

Te rewolucyjne pieśni mają jednak swój ładunek własny, tak zresztą, jak przytacza­ne in extenso dialogi z dzieła Wajdy. Cyto­wanie glanowanych mistrzów to w ogóle niebezpieczna sprawa. Tak jak Sienkiewicz wybronił się i rozkwitł na deskach Starego Teatru mimo szyderczego zamysłu Klaty, tak i tu przeniesienie akcji do gmachu te­lewizji i dosłowne zacytowanie oryginal­nych dialogów z "Człowieka z żelaza" przynosi nagłe wspomnienie Wajdy w momentach niezwykle wysokiej formy. Kłótnia Agniesz­ki -Jandy z redaktorem Sobczukiem o moż­liwość kręcenia końcówki filmu o Birkucie, tutaj wpleciona w inny kontekst, i tak po­kazuje dynamikę tamtych dzieł. Współczes­na telewizja w ujęciu Demirskiego-Strzęp­ki jest jeszcze bardziej obrzydliwa niż ta z epoki prezesa Macieja Szczepańskiego, ale szybkie wymiany między Agnieszką a Sob­czukiem przywołują magię lat siedemdzie­siątych, obnażając przy okazji płaskość two­ru Demirskiego!

Wszyscy na Woronicza cierpią na sraczkę, związaną z bliskością władzy ("Sraczka to domena ludzi odpowiedzialnych, a przez to nerwowych..."). Redaktor wraca z toalety zły, bo mu - jak dyskretnie informuje sekre­tarka - przechłodziło od trzygodzinnej posiadówy "dupala" i ciągnie za sobą ucze­pioną spodni wstęgę papieru toaletowego. Ale przecież, gdy zaczyna pamiętną wymia­nę z Agnieszką, wszystko nagle nabiera nie­zwykłej energii.

Parodiując dzieła Wajdy, Demirski nie two­rzy nowej jakości, to wciąż plucie na mistrza, to wciąż jednak przedrzeźnianie, odwoły­wanie się do świata skojarzeń stworzonych przez reżysera. Dziwny jest ten kontekst, bo przecież w gruncie rzeczy jest to kod inte­ligenta, i to nie owego wymarzonego przez Balcerowicza odmóżdżonego kosmopolity, tylko jednak człowieka zakorzenionego w Polsce, czerpiącego z kultury peerelowskiej i trzecioerpowej. Aby odczytać znaczenie pole­micznych jazd Demirskiego i Strzępki, trze­ba orientować się i w kulisach polskiego ży­cia artystycznego, trzeba znać dzieła, pozy, śmieszności, nawyki... Trzeba mieć w pa­mięci i filmy nakręcone trzydzieści parę lat temu, i ton propagandy towarzyszącej wiel­kiej transformacji...

O cóż więc chodzi twórcom znęcającym się nad Wajdą? O wzięcie w obronę robotni­ków zdradzonych przez solidarnościową re­wolucję? Wykazanie, że znowu elity, mając w pogardzie naród, załatwiły swoje interesy, plebsowi rzucając jakiś ochłap? Krytykę "badylarskiego kapitalizmu"?

Na pewno tak, choć akurat efektowny termin "badylarski kapitalizm" nie wydaje się zbyt precyzyjny. Prywaciarze z przeło­mu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesią­tych zostali skutecznie przegonieni ze swoi­mi łóżkami polowymi, by ustąpić miejsca większym graczom. Zadekretowanie kapita­lizmu politycznego i zdławienie prywatnej inicjatywy na rzecz mafijno-układowego modelu gospodarki to przecież jeden z naj­większych, niedostrzeganych przez gniewny duet przekrętów transformacji. Gdybyśmy mieli ludowy, oddolny kapitalizm, Polska wyglądałaby zupełnie inaczej niż dzisiaj, opleciona mackami politycznego kapitali­zmu... Ale to dygresja. Dygresja jak naj­bardziej na miejscu, gdy mówimy o sztuce Demirskiego, bo jest on przecież twórcą dy­gresyjnym i dzięki owym dygresjom, sko­kom od skojarzenia do skojarzenia, spektak­le nie są monotonnymi plakatami, ale wiąz­kami inspirujących, wzajem się oświetlają­cych wątków.

Gdy jedna z aktorek wzdycha, że chciała­by występować w filmach już nakręconych, bo te się sprawdziły i są dobre, gdy młoda reżyser w końcówce sztuki marzy, by - jak Wajda - zostać twórcą, który rozwali system, i by móc wspominać: "Kiedy obalaliśmy w Polsce neoliberalizm...", to przecież dzięki tej autoironii Demirski czyni przekaz cie­kawszym.

I gdy wreszcie zestroimy sobie furiacki atak na Wajdę, prowadzony w imię prole­tariatu, z preludium spektaklu, będącym monologiem wkurzonej aktorki, która nie może realizować się w artystycznie wysublimowa­nych rolach, lecz musi, nałożywszy królicze uszy, przymilać się do publiczności w ja­kiejś komercyjnej szmirze, gdy więc pamięć o tym dziewczęciu towarzyszyć nam będzie przy interpretacji dzieła Demirskiego, to przecież okaże się ono bardziej złożone, obciążone świadomością, że ten klasowy bunt i opowiadanie się po stronie tych słynnych "wykluczonych" ma też w tle zupełnie innych "wykluczonych": niespełnionych artystów obwiniających świat cały z Andrzejem Waj­dą na czele za swą porażkę, aktorki i akto­rów, reżyserów i dramaturgów...

Dziewczyna z prologu, piękna w proteście, spocona, zdyszana, co to i przywalić może, i lec pokonana potęgą portfela - ta postać nadaje zupełnie przyziemny wymiar ideo­logicznemu protestowi Demirskiego i Strzęp­ki, stanowiąc cudzysłów, którym można opa­trzyć antywajdowską krucjatę. To postać, któ­ra powoduje, że śmiech i szyderstwo z elity nie przynosi oczyszczenia...

Rafał Węgrzyniak w pozytywnej recenzji na łamach "Teatru" zarzuca duetowi, że nie zajął się związkami Wajdy z "Gazetą Wy­borczą", będącą główną tubą naszej pokracz­nej transformacji... Ma rację, choć jeśliby gdybać, to ze względu na zaangażowanie autorów w "Krytykę Polityczną" idealnym kandydatem na bohatera dramatu powinien być miast Wajdy wielki święty tego środo­wiska - Jacek Kuroń. Losy tej postaci wzbu­dzić mogłyby naprawdę podziw i litość. Oto bohater, którego szydercza Historia obsadziła w groteskowej roli kucharza oraz Wujka Dobra Rada występującego z głu­pawą mową do ludu w telewizyjnym okien­ku. Żałosny koniec tego lewicowego polityka, ongiś przywódcy i wizjonera, u mety - pomagiera technokratycznych reformatorów, to byłby materiał do fascynującego spektaklu, gdyż sama biografia polityka dawałaby ton wesoły i smutny zarazem, pogłębiając obraz zdezorientowanych polskich elit.

Przed duetem Demirski-Strzępka kolejne wyzwanie. Nominacja do Paszportu "Po­lityki". Dziwacznej nagrody, której sama nazwa wskazuje na związki z resortem, bo przecież to Ministerstwo Spraw Wewnętrznych było za czasów świetności "Po­lityki" dysponentem paszportów, grając na­szą wolnością. Być może więc już za parę dni postkomunistyczny tygodnik uhonoruje najbardziej niepokorny duet teatralny w Pol­sce. Buntowników i antysalonowych kon-testatorów.

Co zrobią Demirski ze Strzępka, jeśli zwy­ciężą w wyścigu po tę nagrodę? Przyjmą i zbratają się z "establiszmętem", czy z lek­ceważeniem - jak ongiś Marcin Świetlicki - ją odrzucą?

A może jak wielu innych artystów będą chcieli i rubelka zarobić, i cnotę zachować. Przyjmą "pieniążki", ale się zdystansują. Tak z Nagrodą Nike zrobił Jarosław Ma­rek Rymkiewicz, inkasując dutki i ogłasza­jąc dziwaczny list, tak postąpił niezłomny Kazik z nagrodą "Polityki", odbierając kasę, ale rozgłaszając wszem i wobec, że to na re­mont kuchni...

Czeka nas więc być może kolejny cieka­wy spektakl, bo zachowania duetu Demir­ski-Strzępka dawno już rozsadzają normal­ne ramy komunikacji.

A Andrzej Wajda? Jakby wypełniając szy­derczy scenariusz młodych twórców, zapo­wiedział kręcenie filmu o innej postaci naszej najnowszej historii, której żywot kończy się groteskowo - Lechu Wałęsie. Wypowiedzi "architekta naszej wyobraźni" o nowym pro­jekcie już teraz można by cytować w prze­rwach spektaklu Strzępki. Salwy śmiechu - murowane.

PS Powyższy tekst zawiesiłem na portalu fronda.pl na parę dni przed galą "Polityki" w Teatrze Wielkim w Warszawie. 18 stycznia 2011 roku duet Demirski-Strzępka, lekko się krygując, odebrał Paszport "Polityki", by na koniec imprezy pokornie stanąć do zbiorowej fotografii z prezydentem Komorowskim..

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji