Artykuły

Moralitety XX wieku

OKREŚLAJĄC umownie trzy jednoaktówki Je­rzego Broszkiewicza, których prapremiera od­była się na scenie Teatru Dramatycznego, nie mam zamiaru dyskwalifikować tym mianem ambitnych, intelektualnych, artystycznie ciekawych prób dramaturgicznych pisarza. Pojęcie bowiem mora­litetu trzeba potraktować o wiele szerzej, zwracając uwagę na ogólne tendencje tego typu utworu. Trzy jed­noaktówki Broszkiewicza łączy wspólnota problemów, które mają być nie tyle odkryciem mechanizmu działa­nia władzy, nie tyle zdemaskowaniem nadużyć ludzi i systemów władzę sprawujących, ile poszukiwaniem ogólnej formuły etycznej, która miałaby rozwiązać od­wieczną sprzeczność między skutecznością działania a zasadami moralnymi.

Problem to zresztą stary, zawsze aktualny, a niedaw­no powracający choćby w opowiadaniach Vercorsa (m.in. znane warszawskiemu widzowi "Kłamstwo polityczne") w ostatniej powieści Jerzego Andrzejewskiego "Ciem­ności kryją ziemię". Sztuka Broszkiewicza, bo właści­wie te trzy jednoaktówki trzeba traktować jako ściśle związaną problemowo całość, zyskują na atrakcyjności dzięki aluzji i metaforze politycznej, którą widz pod­chwytuje, zresztą żywo na nią reagując. Ale najbardziej cennym zjawiskiem, które zaobserwować możemy na przykładzie "Imion władzy", to właśnie odniesienie norm powszedniego działania do zasad etyki przekra­czającej granice określonego czasu zasad zawsze obo­wiązujących. W scenie więziennej ("Więzień sto czter­naście") jesteśmy świadkami narodzin społeczeństwa i wraz z nim narodzin pojęcia sprawiedliwości.

"Jestem tu - mówi sędzia, więzień H5 - więc także po to, by was rozsądzić. Rozsądzić? Ależ tak! A więc stanowimy już społeczeństwo! We dwójkę mo­gliście być tylko katem i ofiarą. Ale we trójkę? We trójkę już znaleźliśmy miejsce na sędziego, na prawo i sprawiedliwość".

Ale sprawiedliwość sama nie wystarczy. Nie może być podejmowana tylko jako konieczne ograniczenie, musi wyrastać z wolności, musi być jej gwarantem i zabez­pieczeniem. Sprawiedliwość jest więc ciężarem, ale jak wynika z utworu - ciężarem też jest wolność. Czasem tak wielkim, że przeciw niej ludzie, jak ów strażnik z więzienia, sami zamykają się za kratami.

Broszkiewicz przeciwstawia się w utworze "Klau­diusz" pojęciom, które zaczynają żyć same dla siebie, zatracając cel swojego istnienia, sens swojej egzysten­cji. Pojęcie republiki ma tu zastąpić życie i szczęście poszczególnych jej obywateli, ma być wytłumaczeniem zbrodni. Podobnie jest z pojęciem władzy w "Filipie". Władza i potęga państwa wyrastająca ze zbrodni, nie osiąga trwałości. Może skończyć się ze śmiercią tyrana o ile nie znajdzie się ktoś, kto ją uzdrowi lub też zacz­nie tworzyć jej podstawy od początku. Ta teza nie jest do końca powiedziana i wysuwanie zbyt daleko idących analogii z dialogu między Księciem, Juanem a Królem mogłoby doprowadzić do wniosków błędnych.

W "Filipie" zaskakująco postawiony jest problem re­ligii. Cały ten utwór nie może być odczytany jako kom­promitacja ówczesnego katolicyzmu, choćby dlatego, że mamy tu właśnie do czynienia z wypaczonym, złym katolicyzmem, reprezentowanym przez poszczególnych ludzi. Przecież to co mówi Król o łasce, jest jak naj­bardziej zaprzeczeniem katolickiego jej pojęcia. Mamy więc tu do czynienia z preparowaniem doktryny dla własnych celów przez "arcykatolickiego" króla Hisz­panii. I dobrze, że teatr właśnie bardzo wyraźnie roz­graniczył sprawę nadużywania pojęć i systemów od ich właściwej istoty.

TRZY jednoaktówki Broszkiewicza różnią się nie tyl­ko czasem, w którym się rozgrywa akcja, lecz tak­że i metodą artystyczną. "Imiona władzy" to utwory ob­ciążone "literackością", na scenie miejscami uwydatnia się ich statyczność. Najbardziej wymogom współcze­snego utworu scenicznego odpowiada "Więzień sto czternaście". Nic więc dziwnego, że został on nagro­dzony hucznymi brawami. Duża zasługa reżysera i aktorów, przede wszystkim Józefa Nowaka w roli więź­nia sto piętnaście oraz Janusza Paluszkiewicza w roli Strażnika.

Dużej miary wydarzeniem aktorskim jest gra Jana Świderskiego jako zmęczonego życiem, przeżywającego zmierzch swego dzieła, dla którego dokonał tylu zbrod­ni, upadek swojej koncepcji władzy - Króla Filipa. Z całości tego fragmentu przedstawienia wyrywają się sceny po śmierci króla, w których zaprezentowani zo­stali jego następcy. Tu sięgnięto po deformację, niemal po groteskę. Odbijało to od całego charakteru utworu. Ale przyznać trzeba, że szczególnie gra Stanisława Wy­szyńskiego w roli Filipa Pobożnego zrobiła na widzu duże wrażenie.

Najsłabiej wypadła pod każdym względem pierwsza jego aktówka ,,Klaudiusz". Pomijając już brak literac­kiej celności wewnętrznego dialogu "Klaudiusza" raził zewnętrzny styl gry hałaśliwego konsula-tyrana. Mam wrażenie, że zawinił tu reżyser, ustawiając w ten spo­sób rolę Klaudiusza wykonaną przez Macieja Maciejew­skiego. Jednak ten drobny zarzut pod adresem p. Lidii Zamkow, reżyserującej przedstawienie, nie może przy­słonić uznania dla całej koncepcji inscenizacyjnej. Po­parł zresztą tę koncepcję Andrzej Sadowski w sceno­grafii sugerującej wagę wyrażanych w utworze próbie mów, rzucającej akcję na tło symbolicznych, oszczęd­nych, lecz mocnych w wyrazie dekoracji.

"Imiona władzy" Broszkiewicza są na pewno utwo­rem, który wywołać musi wiele dyskusji i niemało za­strzeżeń. Zastrzeżenia te dotyczyć będą zarówno spraw warsztatu, jak i konkretnych wniosków, pozaartystycz­nych, które mogą się narodzić z warstwy aluzyjnej jednoaktówek. Ale na pewno są zjawiskiem literackim odbijającym od bezproblemowości i nudy wielu sztuk, które oglądaliśmy jeszcze do niedawna. Intelekt i pa­sja poszukiwań artystycznych to cechy, które zapowia­dają w Broszkiewiczu również dużej miary autora dra­matycznego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji