Artykuły

Przywilej młodości

"Choroba młodości" w reż. Ireneusza Janiszewskiego w Teatrze Nowym w Łodzi. Pisze Leszek Karczewski w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Przedstawienie iskrzy od pierwszych minut. Otwiera je tyrada Ireny (Aleksandra Mikołajczyk) - kujonki, szantażującej otoczenie ubóstwem - o konieczności poświęceń w imię nauki. Na drugim biegunie ustawia się Desiree (emanująca erotyzmem Monika Buchowiec), która na oślep dąży do odkrycia i pokonania własnych granic. Przy pomocy seksualnych gier, lesbijskiej miłości i wreszcie śmiertelnej dawki weronalu. Tak - dramat "Choroba młodości" z 1925 r. zaludniają jak najbardziej współczesne postacie neurotycznych dwudziestolatków.

Bohaterowie Ferdynada Brücknera grawitują wokół Marii, która nadaremnie porządkuje życie. Kurczowo chwyta się wszelkich oznak stabilności: świętuje dyplom lekarza medycyny rytualnym winkiem. Celebruje konkubetna rokokowym biurkiem. Dogadza kochance satynową piżamką, za chwilę zamyka ją w areszcie domowym, po to tylko, żeby przesiedzieć noc pod drzwiami.

Maria w wykonaniu Kamili Salwerowicz to najlepsza ze znakomitych ról w spektaklu Ireneusza Janiszewskiego. Młoda aktorka dysponuje świetnym warsztatem (nawet w scenach histerii słychać wszystkie głoski) i smakiem. Umiejętnie dozuje półprywatne odruchy, grymasy i tiki. Przynosi to rewelacyjne efekty, jak scena rozmowy z Lucy - kwintesencja skrajnej niechęci maskowanej grzecznością. Pensjonarskie dialogi o tym, że to "niesamowite", pochodzić z jednego miasta, brzmią dzięki Salwerowicz jak słowa z "Łysej śpiewaczki" Eugene Ionesco.

Niemały w tym udział Malwiny Irek (Lucy). Aktorka podczas trzech godzin spektaklu zmienia się z zakompleksionego kopciucha w pozbawioną barier lafiryndę, która ciało osłania niemal samymi cekinami. Tę dziwkę robi z niej wieczny student Freder. Mariusz Ostrowski portetuje go jako ciągle podpitego latin lovera, ciągnącego nosem kreski dla podkręcenia tempa.

Młodzi, świetnie obsadzeni i poprowadzeni przez reżysera Ireneusza Janiszewskiego, znakomicie wyczuli przekład Jacka St. Burasa. W przedstawieniu nie pada żadne przekleństwo - zastępują je anachroniczne wyzwiska z podstawówki rodem. "Lecz się!", powiedziane przez Grzegorza Sobotę - Petrella, pseudo-literata utuczonego przez kochankę, brzmi ostrzej niż każda obelga.

Obłędnie brzmią też infantylne słowa, w rodzaju "macanki". Genialnie wypada zachwyt Ksawerego Szlenkiera nad "fajnymi piżamkami". Zwłaszcza, że jego Alt to masywne, aseksulane cielę o tubalnym głosie, wylegujące się na cudzych fotelach.

Podobny anachroniczny chwyt zastosowała w scenografii Katarzyna Paciorek, nadając tymże fotelikom NRD-owski sznyt. Scena zastawiona jest beżowymi rzeczami, aktorzy noszą ostentacyjnie niemodne ciuchy. Z głośników płynie laptopowa elektornika Ksawego Szlenkiera. Dekadencję lat 20. XX wieku przypominają tylko tkwiące gdzieniegdzie w sterylnych ścianach rentgenowskie zdjęcia zainfekowanych gruźlicą płuc.

Wszystko na raz - to współczesny akademik albo wynajmowane lokum, squat zamieszkiwany przez studencką, "rekostruowaną" rodzinę. Pokręcone neurozy jej członków w istocie są odmianą jednego dążenia. To spazmatyczne poszukiwanie szczęścia: finansowego, społecznego, erotycznego, emocjonalnego. Za wszelką cenę, nawet - jak Desiree - za cenę destrukcji.

Jedyny ratunek, jak mówią postacie Brücknera, to "w porę zmieszczanieć". Ładnie ubranym iść na premierę i oglądać z widowni Nowego diagnozę kryzysu młodego pokolenia. Ale przedstawienie Janiszewskiego przeczy intencjom reżysera, zapisanym w programie. Gdy Maria oddaje swe ciało Frederowi tuż obok stygnących zwłok Desiree, wiem, że ten bieg do szczęścia - na oślep, wbrew wszystkiemu - to nie jest "choroba młodości". To przywilej młodości: atrybut, lecz także łaska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji