Artykuły

Życie bez pustki

ANNA SENIUK stworzyła w polskim filmie bardzo charakterystyczny typ bohaterki: kobiety zdroworozsądkowej, mocno stąpającej po ziemi, a jednocześnie ciepłej matki i żony będącej ostoją rodziny.

Była dzieckiem nieśmiałym i nic nie wskazywało na to, że zamarzy o scenie. Kiedy jako uczennica VII liceum w Krakowie zdobyła nagrodę na konkursie recytatorskim

- nabrała odwagi. Złożyła papiery do krakowskiej PWST i na upragnioną historię sztuki. Do szkoły teatralnej zdawało 200 kandydatów, przyjęto jedynie 8, w tym ją - z pierwszą lokatą. Po czterech latach studiów zaczęła wspaniałą karierę aktorską: najpierw w Starym Teatrze, później na scenach warszawskich, w filmie i w telewizji. Mistrzyni w rolach Czechowowskich i Fredrowskich, świetna aktorka dramatyczna i charakterystyczna, niezapomniana Madzia Karwowska w "Czterdziestolatku" i ceniony pedagog w warszawskiej Akademii Teatralnej. Studenci mówią o niej: nasza kochana pani Ania, a intenauci piszą: ma wielką klasę jako kobieta i aktorka, swobodę bycia i poczucie humoru - uwielbiamy ją. Anna Seniuk. I choć od 1970 roku mieszka i pracuje w Warszawie, to o Krakowie, mieście swojej młodości, nie zapomina.

- Tak naprawdę nigdy nie rozstaliśmy się, ono żyje wraz ze mną, a ja wraz z nim. Mam tam wielu przyjaciół, więc zawsze znajdę pretekst, by przyjechać do Krakowa. To moje zastępcze rodzinne miasto, tu spędziłam szczęśliwą młodość, a za czasów studenckich, jako Miss Juwenaliów, byłam nawet koronowana na Rynku. Stanisławowa - miasta mojego urodzenia - nie pamiętam, bo byłam małą dziewczynką, gdy wraz z dziadkami, rodzicami i siostrą pod koniec wojny zostawiliśmy wszystko i bydlęcym wagonem wyjechaliśmy na zachód. Zatrzymaliśmy się najpierw w Zatorze pod Oświęcimiem, w pałacu Potockich, gdzie mieściła się szkoła rolnicza, potem w Krzeszowicach, aż wreszcie dotarliśmy do Krakowa.

Przez lata studiów walczyła ze swoją nieśmiałością. Nie było łatwo - scena ją paraliżowała. Innego zdania jest Jan Nowicki, kolega z roku: Nie zauważyłem nigdy u Ani objawów nieśmiałości. Pamiętam ją jako piękną dziewczynę z młodzieńczą pewnością siebie. Ania jest osobą utalentowaną biologicznie. - Proszę pamiętać, że Janek zwykle mówi rzeczy przewrotne - ripostuje aktorka.

Po ukończeniu PWST dostała angaż do Starego Teatru, gdzie zadebiutowała rolą Irmy w "Wariatce z Chaillot" Giraudoux w reżyserii Zygmunta Hubnera, dyrektora sceny. Pracowała z wybitnymi reżyserami, m.in. z Jerzym Jarockim i Konradem Swinarskim. Miała start, o jakim marzy każda początkująca aktorka. - Zawsze powtarzam moim studentom, że w tym zawodzie potrzebny jest nie tylko talent, ale i łut szczęścia. Ja go miałam. Wraz z Jankiem Nowickim zostaliśmy zaangażowani przez Hubnera do Starego - a Hubner był jednym z tych profesjonalistów, którzy biorąc aktorów na etat, czują się za nich odpowiedzialni. To właśnie on ukształtował mnie jako aktorkę, odkrył we mnie zdolności charakterystyczno-komediowe, choć miałam warunki typowej amantki. Później spotkaliśmy się w Teatrze Powszechnym w Warszawie, w którym byłam przez kilka lat.

Kraków dla Anny Seniuk twórczo kojarzy się nie tylko ze Starym Teatrem. Występowała również w "Jamie Michalika" i "Kabarecie Literackim", co przyniosło jej już wówczas dużą popularność. - Gdy idę przez krakowski Rynek, widzę, że niektórzy pamiętają mnie także z tamtych czasów i nadal traktują jak aktorkę krakowską. Te kabaretowe doświadczenia spowodowały, że na plecach Jamy "wślizgnęłam się" później, już w Warszawie, do kabaretu "Dudek" Edwarda Dziewońskiego, gdzie zaczęłam występować obok takich tuzów, jak: Kwiatkowska, Gołas i Kobuszewski.

Początkowo nie zamierzała zdradzać Krakowa dla stolicy. Poszła jedynie "na rolę" do teatru "Ateneum", gdy od Jana Świderskiego otrzymała propozycję zagrania Hani w "Głupim Jakubie" Rittnera. To był strzał w dziesiątkę, stworzyła bowiem postać odmienną od dotychczasowych, tradycyjnych wykonań. Zagrała nie naiwną, bezradną dziewczynę, ale upartą, ambitną i zmysłową kobietę, pełną temperamentu - sprytną i władczą. Po świetnych recenzjach i kolejnych propozycjach dużych ról została w teatrze Ateneum. Występowała w repertuarze dramatycznym, m.in. w "Trzech siostrach" Czechowa, "Biesach" Dostojewskiego czy w "Peer Gyncie" Ibsena. Jako Solange w "Pokojówkach" Geneta stworzyła skomplikowany psychologicznie portret bohaterki, ujawniając talent transformacyjny: w jednym wizerunku potrafiła zaprezentować wiele wcieleń postaci. - Zawsze starałam się być aktorką wszechstronną, a pomagał mi w tym płodozmian ról, które grałam. On rozwija aktora, uczy różnorodności środków wyrazu. Niestety, zbyt często omijał mnie Szekspir, zagrałam jedynie w "Królu Henryku IV", "Poskromieniu złośnicy" i w "Wieczorze Trzech Króli". To jest jedno z moich zawodowych niedopełnień. Wielokrotnie oglądałam Annę Seniuk na scenie. Pamiętam jej brawurową, pełną temperamentu i pasji Królową w "Pannie Tutli-Putli" Witkacego wystawionej przez Janusza Warmińskiego w "Ateneum", a także Nadieżdę Monachową w "Barbarzyńcach" Gorkiego wyreżyserowanych przez Aleksandra Bardiniego - rolę rozpiętą między skrajnościami: realizmem psychologicznym i karykaturą.

Komediowy talent aktorki wykorzystano wcześnie, obsadzając ją w repertuarze Fredrowskim. Była dwukrotnie znakomitą Podstoliną w Hubnerowskiej i Dejmkowskiej "Zemście". W tej ostatniej stworzyli wraz z Tadeuszem Łomnickim - Papkinem i Tadeuszem Bartosikiem - Cześnikiem - niezapomniany tercet aktorski. Teatromani pamiętają także jej Szambelanową w "Panu Jowialskim", Orgonową w "Damach i huzarach" i Dobrójską w "Ślubach panieńskich" zrealizowanych przez Andrzeja Łapickiego. - Anna Seniuk reprezentuje rzadkie w teatrze emploi amantki charakterystycznej. Duży, autentyczny talent komediowy sprawia, że wiele postaci, które w założeniu są komediowymi, wzbogaca o elementy lirycznego lub żywiołowego humoru - mówił przed laty Zygmunt Hubner. - Grałam i gram w teatrze bardzo dużo. On zawsze był dla mnie najważniejszy. A jednak widzom kojarzę się głównie z ekranu telewizyjnego, z tych dwóch seriali, które powtarzane są nader często: "Czterdziestolatka" i "Czarnych chmur". Stworzyłam tam postaci komediowe i utarło się: Seniuk bawi i rozśmiesza. Na szczęście role dramatyczne pozwoliły mi, mam nadzieję, wybronić się przed etykietką aktorki komediowej. Bardzo lubię ten gatunek, zapewne też dlatego, że mam poczucie humoru.

Na własny temat także? - Przede wszystkim. Na cudzy to nie sztuka. Bez poczucia humoru nie można uprawiać tego zawodu - tylko wtedy człowiek nie staje się zramolałym akademikiem.

Ważną artystyczną ścieżką aktorki, obok teatru, jest film. Zadebiutowała dość wcześnie, bo będąc jeszcze studentką w "Weekendach". Potem zagrała m.in. epizod Magdaleny - prostytutki w "Lalce" Hasa i Elsę Schnidtke w "Stawce większej niż życie". Sądząc po jej filmografii, grała sporo, choć sama jest innego zaama. - Kino mnie nie rozpieszczało, ale te filmy, w których grałam, wyreżyserowane były przez znakomitych twórców i role też miałam interesujące. Moimi ulubionymi obrazami są: "Bilet powrotny" - psychologiczny film Ewy i Czesława Petelskich - zagrałam w nim chłopkę Antoninę wyjeżdżającą z miłości do syna za chlebem do Kanady - i "Konopielka" w reżyserii Witolda Leszczyńskiego. Z sentymentem wspominam też "Panny z Wilka" Wajdy, gdzie byłam silną Julcią - kobietą żegnającą się z młodością i ukochanym mężczyzną. Oczywiście największą popularność dały mi wspomniane seriale. Sądzę, że sukces "Czterdziestolatka" polegał na tym, że był dokumentem tamtych czasów, języka i układów. Widzowie mogli utożsamiać się z jego bohaterami, widzieli ich przecież wszędzie: za ścianą, w pracy, na ulicy. Ludzie lubią oglądać albo bajki w stylu niegdysiejszej "Dynastii", albo historie, które dotykają ich bardzo blisko. Na tym przecież polega obecny sukces telenowel. I mimo że na punkcie tego serialu oszalała niemal cała Polska, to jednak po nim nastąpiła dwuletnia przerwa w moim filmowym życiorysie.

Pani wzięła rozbrat z filmem czy on porzucił Panią?

Dostałam propozycję zagrania Jagny w "Chłopach", ale z powodów osobistych musiałam z niej zrezygnować. Powstało zamieszanie, jakieś żale, obrazy, że śmiałam odmówić takiej roli i w efekcie znalazłam się na "czarnej liście". Potem sprawa oparła się o ZASP i jakoś ruszyło. Dziś, po latach, mogę o tym mówić, choć sprawa była dla mnie bardzo przykra.

Anna Seniuk stworzyła w polskim filmie bardzo charakterystyczny typ bohaterki: kobiety zdroworozsądkowej, mocno stąpającej po ziemi, a jednocześnie ciepłej matki i żony będącej ostoją rodziny, stanowiącej oparcie dla innych. Niestety, jak dotąd, nikt nie pomyślał o tym, by napisać specjalnie dla niej scenariusz filmowy. Ten grzech zaniechania popełniany jest wobec wielu znakomitych aktorów, których talentów polskie kino nie wykorzystało, choćby wspomnieć Jana Kobuszewskiego czy Wiesława Michnikowskiego. - Dla mnie jednak napisano jeden odcinek "Czterdziestolatka". Kiedy miałam już trochę dość tej Magdy, która wciąż powtarzała: "Jezus Maria, a nie mówiłam", napisano odcinek "Pocztówka ze Spitsbergenu", gdzie wreszcie mogłam mocniej zaistnieć. Od tej pory moja postać zaczęła się coraz bardziej rozwijać, aż wreszcie urosła do dużej roli. Z kolei w "Konopielce" scenariusz został nieco nagięty do mojej sytuacji życiowej. Otóż, od propozycji do realizacji filmu minęło kilka lat, bo "Konopielka" nie była "słusznym tematem" w czasach gierkowskich sukcesów. Gdy wreszcie film skierowano do produkcji, byłam w ciąży i stwierdziłam, że grać nie mogę. Wówczas scenarzysta uznał, że jedno dziecko więcej czy mniej u mojej bohaterki nie gra roli i dopisano scenę, w której informuję filmowego męża o swoim stanie. Tak więc życie zweryfikowało scenariusz.

Aktorce nieobca jest też praca przy realizacji spektakli Teatru Telewizji. Zadebiutowała w 1966 roku epizodem w "Martwych duszach" Gogola, była też Agafią w "Ożenku", a przed kilkoma laty Jerzy Stuhr obsadził ją w tej Gogolowskiej komedii w roli Fiokły. Od debiutu na małym ekranie zagrała ponad 80 ról, w tym m.in. tytułową postać w "Moralności pani Dulskiej", za którą otrzymała Nagrodę im. Aleksandra Zelwerowicza przyznawaną przez miesięcznik "Teatr". Nagrodami obsypywana była bardzo hojnie, również za wieloletnią współpracę z Polskim Radiem, którą rozpoczęła jeszcze w Krakowie. Jest laureatką Wielkiego Splendora i Złotego Mikrofonu, przyznanego za reżyserię radiowej "Balladyny" i musicalowej wersji "Pchły Szachrajki". - Kiedyś, przed laty, udzieliłam głosu Irenie z lubianego serialu "Saga rodu Forsythów". Nie przypuszczałam, że dzięki dubbingowi będę rozpoznawalna jako... Irena. Uwielbiam pracę w dubbingu, szczególnie w radiu. Człowiek zostaje sam, w pustym pokoju, zdany tylko na siebie i na swój głos.

Anna Seniuk zaspokaja ciekawość życia nie tylko poprzez aktorstwo. Działalność pedagogiczna w warszawskiej Akademii Teatralnej to kolejny, bardzo istotny nurt jej pracy. Jest uwielbiana przez studentów, dla których - jeśli jest opiekunem roku - urządza osobne wigilie, przygotowując setki pierogów. A pierogi lubi bardzo, o czym mogłam wielokrotnie się przekonać, gdy odwiedzała teatr, w którym kiedyś pracowałam. Przed odjazdem zamawiała u teatralnej bufetowej, pani Jasi, niegdyś kucharki Potockich, duże ilości "ruskich", zabierając je dla rodziny. - W moim życiu nigdy nie było pustki, zawsze coś się działo: albo zawodowo, albo prywatnie. Pewnie dlatego, że nigdy nie ograniczałam się do jednej tylko sprawy. W życiu nie można stawiać na jednego konia. Dlatego gram, reżyseruję, uczę młodych i wciąż biegam z teatru do radia.

A życie aktorki, jak sama przyznaje, usłane było nie tylko różami. Były w nim też osty: niepowodzenia i klęski artystyczne, była też walka z ciężką chorobą. Z siłą i optymizmem stawiała czoła wszelkim trudnościom. - W wywiadach zwykle się tego nie mówi, ale były przecież role, których się wstydzę, reżyserzy, z którymi nie układało się. I chlaszczące recenzje. Doświadczyłam wszystkiego, ale to dobrze, bo dzięki temu zachowałam równowagę. Jeśli ktoś potrafi znieść sukces, to potrafi też znieść porażkę.

Od trzech lat Anna Seniuk związana jest z Teatrem Narodowym, gdzie można ją oglądać, wraz z Januszem Gajosem, Wojciechem Malajkatem i Zbigniewem Zamachowskim, w "Śmierci komiwojażera" w reżyserii Kazimierza Kutza, a także w najnowszej premierze "Kosmosu" zrealizowanej przez Jerzego Jarockiego. Przed tygodniem poznańska publiczność oglądała w tamtejszej filharmonii "Pchłę Szachrajkę" wyreżyserowaną przez aktorkę przed czterema łaty w Warszawie. Pani Anna ubolewa, że spektakl jest rzadko grany, a i nagranej płyty nikt nie chce wznowić.

Anna Seniuk jest kobietą bardzo zapracowaną, zawodowe stresy odreagowuje, podróżując. - Za sprawą komedii "Pierwsza młodość", w której występowałam gościnnie w Teatrze Na Woli razem z Zofią Saretok, byłyśmy w Portugalii, na Maderze, w Szanghaju. Wzorem naszych bohaterek wyruszyłyśmy z Zosią w tę piękną podróż. Oby takich było więcej, bo kiedy dzieci są odchowane, mogę sobie pozwolić na pięć minut dla siebie. Syn, Grzegorz Małecki, jest wraz ze mną w "Narodowym", a córka Magda - to absolwentka Akademii Muzycznej. Wystąpiłyśmy razem przed paroma laty pod Wawelem - w Krakowskim Salonie Poezji.

Niebawem, bo 17 listopada, pani Anna będzie obchodzić urodziny. Czego sobie życzy jedna z najpopularniejszych i najbardziej lubianych aktorek? - W tym roku prezent będzie nieco później, ale za to najpiękniejszy: oczekuję wnuka lub wnuczki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji