Artykuły

Słonik

O Intermedialnym Forum Teatru baz@rt.de/ch pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Ebonitowy słonik jarmarczny, na którego grzbiet na odpustach w Pcimiu lubisz wsadzać pociechę swą, by, wrzuciwszy w odpowiedni otwór "piątaka", piwo łykając, kontemplować dwuminutowe anglezowanie pociechy, słonik ów, pusty jak trupia czaszka, w teatrze -nawet nie drgnął. Portret litej martwoty.

W wyreżyserowanym przez Arkadiusza Tworusa "Sinobrodym" Dei Loher, ebonitowy ten gadżet trupio sterczał na dużej scenie Starego Teatru. Słonik biały, w ciemne łaty, uchwycony w chwili galopu. Błyszczał w prosektoryjnej łunie, a na nim sterczało nowoczesne aktorstwo. I póki co - tylko tyle mówię. O "Sinobrodym" napiszę osobno, na razie więc niech starczy obrazek: ebonitowa trąba, pod trąbą słomkowy uśmiech głupi, za głupim uśmiechem - mrucząca drzemka tragiczki Ojrzyńskiej Marty. Oniryczne bleblanie w prosektoryjnej łunie, na słoniku pustym jak trupia czaszka. Tym widokiem zakończył się w Starym teatralny festiwal "baz@rt.de/ch".

Roman Pawłowski, jeden z tych dzielnych, co ich kilka dni temu w tekście o spektaklu "Ósmy dzień tygodnia" za Różewiczem Brzdyniami czczącymi "czkawkę współczesności" nazwałem, o "baz@rcie.de/ch" już w "Wyborczej" napisał. Tytuł eseju: "Nowoczesny teatr podbił Kraków". W epilogu czytam: "Pewne jest jedno: publiczności wychowanej na Baz@rcie już nie wystarczy recytacyjny teatr w starych dekoracjach, co pozwala z otuchą patrzeć w przyszłość". A w prologu? Otóż, Brzdynio gromi, że w naszym recenzencko upadłym mieście "Bóg" Lupa jest, biedaczek, w poniewierce, bo dla prasy codziennej teatralnym wydarzeniem są - Krakowskie Salony Poezji...

Zabawne. Nawet cholernie.

Oto Christoph Marthaler - gwiazda festiwalu. Z Zurychu przytaszczył dzieło "Podróże Liny Bögli". I co? Ano: zasiedli widzowie, weszli artyści i przyjąwszy pozycje wygodne do głośnego czytania - zaczęli czytać prozę. Coś wyplumkali na pianinie, coś czasem zanucili. I tyle. Czyli?

Czyli to, co się od lat na Krakowskich Salonach Poezji dzieje!!! Czytanie, muzyka, szczypta ruchu. Pomijam, że u nas czytają lepiej, krócej i literaturę, a nie mętnego gniotą o dzikich aborygenach. Pomijam detale, sięgam do sedna. Otóż, jak to możliwe, że w Krakowie nikomu, nawet Joannie Targoń, nie strzela do łba stworzonych przez Annę Dymną Salonów Poezji nazwać teatrem, zaś stworzony przez Marthalera Odczyt Prozogniota - nasz Brzdynio z Warszawy zwie nie tylko teatrem, ale i cudem: "w radykalny sposób przekraczającym granice widowiska teatralnego"? Cóż, ten, którego smak teatralny tańcuje wokół krzywizn trąby ebonitowego Trąbalskiego, wymyślić i jako walor zaserwować może dowolną brednię.

Co oprócz Odczytu Marthalera było? Inne wcielenia odpustowego słonika. Polsko-niemieckie dzieło "Noc" wg słów Andrzeja Stasiuka. Czyli ebonitowa martwota publicystycznego międlenia tematu trudnych stosunków polsko-niemieckich. Pisałem już o tym. "Ósmy dzień tygodnia" wg Marka Hłaski - ebonitowa martwota epatowania losem rodzinki biednej, lecz wrażliwej. Pisałem już o tym. "Auto da fe" w Starym - ebonitowa martwota teatrzyku "postlupicznego". Pisałem już o tym. I jeszcze wspomniany "Sinobrody". Mrukliwa drzemka na ebonicie wypełnionym pustką nieusuwalną. O tym napiszę niebawem.

Martwota zatem. Martwota trąby, ebonitu i snu. Martwota somnambulicznego trwania. O czyim trupie mówię? Czego śmierć symbolizuje martwy słonik jarmarczny, którego sztucznie kolebiące się życie trwa dwie minuty i kosztuje pięć złotych, po czym znów mogiła? Wystarczy, jak przypomnę "Idiotów" - tę we Frankfurcie wg filmu Larsa von Triera topornie skleconą ględźbę sceniczną, odkrycie, że idiota to uczuciowa sól naszej ziemi uczuć więdnących. "Idioci" są "i" powyższego pytania, zaś "Andromacha" wg Racine'a, co ją w Berlinie Luk Perceual stworzył - to kropka nad "i".

Otóż - zdechła opowieść. Oto sedno "baz@rtu.de/ch". Ebonitowy trupek to trup niegdysiejszego cudu, co pozwalał za pomocą nut, kamery, pióra bądź sceny, nadawać rzeczom świata tego formę wcale nie doczesną, pozwalał w realność wstrzyknąć ikrę życia cokolwiek wyższego, które ma oddech, ciepłotę i ciało, początek, środek i koniec, jest pełne, ale - nie jest tylko uliczne! Zdechła opowieść. I sczezła metafora, co odcinała sztukę od kałuży publicystyki.

Nastał czas truizmów, epoka epatowania banialukami estetyczno-myślowymi. Oto dzień zwycięstwa "Idiotów" teatralnych! Wystarczy - jak w "Idiotach" - rzęzić, gumową lalą o ścianę tłuc, twarz wykrzywiać, miotać się niepoczytalnie, wypluwać zwały improwizowanej bredni - i już się jest kapłanem "przekraczania granic widowiska teatralnego".

Wystarczy też, jak Perceval, scenę nadtłuczonymi flaszkami zawaliwszy, dać kruchy sygnał czyhającego na nas bólu - a resztę można odpuścić. Bo sygnał ma wystarczyć za całość opowieści. Perceval - duże moje rozczarowanie. Bohaterów Racine'a, bohaterów mitycznej historii o miłości fatalnej - na małym podeście nad dnem pełnym szklanych ostrzy zawiesił. I hipnotyczny był to początek. Przez minutę półnagie, nad swym szklistym bólem miotające się postacie, szansę na wielką opowieść dawały. Jedynie przez minutę. Później już tylko kwitł bezruch w koło drepczącej recytacji. Ergo - pęczniał ebonitowy słonik. Tym razem dwa metry nad sceną.

Na koniec, by dalej bytów zbędnie nie mnożyć, tylko o jedno spytam. Czy pamiętacie studentów, co na Krakowskich Reminiscencjach Teatralnych od wieków borykają się z bólem istnienia? Dobrze, że pamiętacie! Bo to właśnie jest "baz@rt.de/ch". Jutrzenka nowoczesności! Święto tych, co przekraczają granice, o których nie mają pojęcia, szukają, ale nie wiedzą czego, i plują, lecz bez świadomości, że za godzinę ślina wyschnie na amen. Nie wiedzą, że nic z nich dla pamięci nie zostanie. Co zatem będzie jutro?

Brzdynio z Warszawy ma rację. Ludziom wytresowanym na "baz@rcie.de/ch" jutro już nie wystarczą opowieści Tomasza Manna, Williama Szekspira bądź Giorgio Strehlera. Nie wystarczą, bo opowieść jako taką będą już mieli - tam, głęboko... Jutro Tworus skleci dla nich świeżą zabawkę - "Żółtobrodego", w którym to nie drzemiąca Ojrzyńska na ebonitowym słoniku, lecz ebonitowy słonik na drzemiącej Ojrzyńskiej zasiądzie. Zaś Tworus - by kolejne granice teatru dzielnie przekroczyć - we właściwą szczelinę wrzuci monetę pięciozłotową! I dopieroż fundamentalnie Kraków podbity będzie! Przez całe dwie minuty. A później znów zasłużona niepamięć.

Na zdjęciu: "Andromacha" w reż. Luka Percevala.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji