Powszechny znaczy wychowujący i ambitny
Od pewnego czasu Teatr Powszechny zaczął się liczyć. Premier na tej scenie oczekuje się z zainteresowaniem. Mówi się o nich. Dyskutuje. Szczególnie żywe polemiki wywołał "Hamlet". Ale coraz szersze zainteresowanie publiczności tym teatrem należy cofnąć do czasów "Wojny i pokoju", a nawet wcześniej. Właściwie do momentu objęcia przez Irenę Babel przed trzema sezonami kierownictwa artystycznego.
W środowisku, w jakim pracuje Teatr Powszechny, należało spełnić trzy warunki: przyciągnąć do teatru możliwie szerokie rzesze nieprzygotowanej lub mało przygotowanej publiczności, dać im przedstawienia wartościowe i komunikatywne i równocześnie nie rezygnować z ambicji artystycznych. Nie wolno było bowiem w tej trudnej walce o widza pójść na żadne artystyczne kompromisy, gdyż każde takie ustępstwo byłoby równoznaczne z rezygnacją z zadań wychowawczych sceny.
Wrażeniem, jakie się narzuca stałemu bywalcowi Teatru Powszechnego, jest jego współczesny profil. Tymczasem analiza repertuaru wykazuje, że w minionych trzech sezonach dominował repertuar klasyczny (8 sztuk) nad współczesnym (6 sztuk) i z sezonu na sezon klasyki było coraz więcej. Skąd ta rozbieżność? Wydaje się, że teatr ten wobec małej ilości w repertuarze sztuk współczesnych starał się koncentrować wszelkie dostępne mu środki wyrazu, by w odznaczającej się wysokimi walorami literackimi klasyce podkreślać te elementy, które są aktualne dla dnia dzisiejszego.
M. in. dlatego w każdym sezonie co najmniej jedna sztuka mocno wryła się w pamięć widzów: "Wojna i pokój" (od której datuje się renesans teatru), "Klątwa", "Hamlet". Pierwsza z nich była potężnym akordem antywojennym, druga (spośród tych trzech najsłabsza) uderzała w kołtunerię i ciemnotę, w trzeciej obok problemu zbrodni szczególnie wyraźne odbicie znalazła psychika współczesnej młodzieży.
Teatr starał się dobierać wartościowy repertuar i konstruować go w sposób "higieniczny": dydaktyka zmuszająca widza do myślowego wysiłku przeplatała się z niezbędną dla niego beztroską zabawą. W każdym sezonie co najmniej jedna pozycja miała charakter rozrywki sensu stricte (sezon I - ,"Podróż po Warszawie", sezon II - "Bartłomiejowy jarmark", sezon III - "Fircyk w zalotach" i "Gromiwoja"). W ostatnim, niewątpliwie najciekawszym sezonie, pojawił się jeszcze jeden - nowy - element: sztuka poetycka (w poprzednim spełniał częściowo tę rolę "Zaklinacz deszczu"). Jest nią osnuta mgłą poezji "Pod mlecznym lasem" D. Thomasa. I tu rzecz ciekawa: repertuar rozrywkowy, który, jak sądzą niektórzy jest najbardziej pożądany, nie cieszy się największym powodzeniem wśród publiczności tego teatru. Przeprowadzona wśród widzów ankieta dała zdecydowane pierwszeństwo repertuarowi poważnemu - "Hamletowi", plasując na drugim miejscu "Wojnę i pokój", na trzecim zaś "Elżbietę królową Anglii". Ta słuszna ocena widzów ma swoją głęboką wymowę. Świadczy przecież o tym, że na drodze wychowania widza zrobiony został duży krok.
Umiejętna zmiana nastroju w repertuarze nie równoważy jednak poważnego braku, jakim jest stosunkowo mała ilość sztuk współczesnych, a szczególnie stosunkowo mała ilość sztuk polskich. Na brak współczesnego repertuaru obcego (polski istotnie jest ubogi) nie skarżą się już dziś teatry. Dlaczego więc w Teatrze Powszechnym nie zobaczyliśmy np. ani jednego Brechta? Jest to chyba nielojalność w stosunku do autora, który utorował Babel drogę do krakowskiego sukcesu (w planie perspektywicznym teatru jest co prawda "Kredowe koło"). A sztuki polskie? W ostatnim sezonie była tylko jedna: "Fircyk w zalotach" (w poprzednich - po dwie).
Pewne zachwianie równowagi repertuarowej starał się teatr skompensować, o czym wspomniałem, inscenizacyjną tendencją uwspółcześniającą w stosunku do klasyki. Nie były to na szczęście zabiegi zewnętrzne, przerastające tekst. Nie zmniejszyły one komunikatywności utworów.
Pierwsze sukcesy zdopingowały zespół do śmiałego przełamywania piętrzących się trudności. Podejmując "Wojnę i pokój" aktorzy musieli przyjąć nową, nie stosowaną w tym teatrze konwencję: grę "pod dyktando" narratora oraz dystans do odtwarzanej postaci. Sięgając po "Hamleta" zdołano rozwiązać z powodzeniem spektakl w jednej dekoracji (wymiana poszczególnych rekwizytów), dając przedstawienie zwarte, wymowne i bardzo czytelne. Pokazano, że posiadając utalentowanych aktorów, "peryferyjny" teatr może śmiało rywalizować z czołowymi scenami.
W tej atmosferze dojrzało artystycznie kilka talentów. Kiedy np. przypominam pierwsze na tej scenie kroki Janiny Nowickiej w "Złotej karecie" (ciekawie już zapowiadającej się w Opolu), i porównuję ją z Nataszą z "Wojny i pokoju" widzę poważny postęp. A Ofelia? Sam fakt udźwignięcia tej roli i stawienia czoła doświadczonemu przecież Hanuszkiewiczowi - mówi za siebie. W "Pod mlecznym lasem" Nowicka tworzy postać charakterystyczną i odnosi sukces. A właśnie taka zmiana typu roli jest najlepszym sprawdzianem osiągnięć aktorskich.
Podobne uwagi można wypowiedzieć np. o Baryczu. I innych. W o góle niejeden spektakl "stał" tu właśnie na aktorach. Pod względem repertuarowym, aktorskim i reżyserskim niewątpliwie najciekawszy, najbogatszy był sezon ostatni. W nim jeszcze jeden element widowiska teatralnego doszedł mocno do głosu: plastyka sceniczna.
Rola plastyki scenicznej we współczesnym teatrze jest coraz większa. Scenograf nie tylko nadaje kształt plastyczny widowisku. Niejednokrotnie jego widzenie teatru ma wpływ na reżysera i w wyniku ich wzajemnego oddziaływania krystalizuje się profil artystyczny teatru (typowy przykład to Skuszanka - Szajna w N. Hucie).
Właśnie takie zjawisko obserwujemy w Teatrze Powszechnym. Babel, główny reżyser teatru, jest uczulona na sprawy plastyki, nie wystarcza jej wyłącznie oprawa scenograficzna widowiska. Pod wpływem nowoczesnych prądów teatralnych dąży do komponowania aktora w przestrzeni, najczęściej na podeście, do komponowania jego postaci i ruchów, do zestrojenia stylu gry aktora i stylu oprawy plastycznej.
Zjawisko to najwyraźniej zarysowało się w "Hamlecie" a głównie w "Pod mlecznym lasem". Ale plastyk w Teatrze Powszechnym dał znać o sobie grubo wcześniej: w "Araracie", a zdecydowanie już "Wojnie i pokoju". Tu Janiga zaprojektował wymowną, świetnie wprowadzającą w nastrój sztuki picassowską kurtynę mającą w sobie coś z "Guerniki" i ciekawie rozwiązał "scenę losu".
Pracujący w Teatrze Powszechnym scenografowie (Z. Wierchowicz, H. Janiga, L. Jankowska i A. Tośta) nawet w klasyce wprowadzają do scenografii nowoczesną kompozycję plastyczną (oprawa całości, elementy, rekwizyty, kostiumy) odchodząc zdecydowanie od historycznej rekonstrukcji. Dzięki temu oraz wspomnianemu ujęciu sztuki przez reżysera utwory klasyczne są odbierane przez widza bez poczucia historycznego dystansu, z bezpośrednim, emocjonalnym zaangażowaniem w ich próbie.
I znów właśnie, w ostatnim sezonie elementy plastyczne widowiska zasługują na szczególną uwagę. Następuje jakby stopniowy wzrost znaczenia plastyki, aż do bardzo ciekawego, adekwatnego do stylistyki utworu rozwiązania sztuki Thomasa "Pod mlecznym lasem". Tu scenografia śmiała, umowna, jednakże dla każdego widza zupełnie czytelna, nie tylko ułatwiła odbiorcy percepcję utworu, ale zmusiła aktorów do zupełnie innego niż dotychczas charakterystycznego, groteskowego stylu gry.
Poświęciłem celowo wiele uwagi sprawom plastyki w tym teatrze. Także dlatego, że szczególnie w ostatnim sezonie widać jej coraz większe oddziaływanie również i w ciekawie, nowocześnie opracowanych merytorycznie i graficznie programach teatralnych, komponowanych indywidualnie do każdej sztuki, a nawet... w malowidłach ściennych w foyer teatru, które prostotą i estetyką wprawiają od razu widza w miły nastrój. Cały ten kompleks zjawisk jest niezwykle ważny biorąc pod uwagę rolę, jaką ma Teatr Powszechny do spełnienia w tym właśnie środowisku. Jego funkcja wychowawcza jest złożona: od właściwego doboru nie banalnego, lecz wartościowego (od czasu do czasu rozrywkowego) repertuaru, poprzez wypracowywanie wysokiego poziomu aktorskiego i inscenizacyjnego, aż do stopniowego ukształtowania gustów literackich i plastycznych widzów. To jest właściwa droga edukacji odbiorców sztuki teatralnej i podnoszenia ich ogólnego poziomu kulturalnego.
Wilam Horzyca, świetny znawca sceny, pisał przed kilkunastu laty, że zadania wychowawcze teatru wiążą się nierozerwalnie z zadaniami artystycznymi. O ten wysoki poziom artystyczny swoich przedstawień walczy szczególnie w trzech ostatnich sezonach (1956-57, 57-58, 58-59) Teatr Powszechny. Wbrew pozorom, wbrew twierdzeniom, że za mało daje przedstawień rozrywkowych, że te spektakle, które idą są za trudne dla mało jeszcze przygotowanego odbiorcy - widownia teatru właśnie na takich sztukach jest pełna. Właśnie do Powszechnego zjeżdżają miłośnicy teatru nie tylko z prawobrzeżnej, ale i z lewobrzeżnej Warszawy, a nawet spoza jej obrębu (dla nich zresztą specjalnie organizuje teatr co niedzielę dodatkowy spektakl).
Wszystko to więc świadczy o tym, że scena praska prawidłowo pojmuje i dobrze spełni funkcję upowszechnienia sztuki teatru.