Artykuły

Opowieść o wojnie i miłości

W teatrze nigdy nie wiadomo, która skrzynka po otwarciu okaże się pusta, a z której posypią się kosztowności. W teatrze cień prze­nika prawdę, a prawda może ro­dzić cienie. Podczas gdy na le­wym brzegu Wisły widz śmieje się pusto lub ziewa ukradkiem, na prawym brzegu trafiamy na przedstawienie, które winno obu­dzić powszechną uwagę. Tak to bywa: wielki teatr raz może wy­niknąć z elitarnej, intelektualnej dyskusji ...a obok z prostej, dy­daktycznej przypowieści. Teatr Powszechny długo martwił nas swym marazmem, długo niepokoił szukaniem drogi po omacku. Te­raz zabłysnął przedstawieniem, które jest kulturalne i ze wszech miar udane.

Wiemy, że "Wojna i pokój" odniosła triumf w ojczyźnie Piscatora i że podobnym po­klaskiem powitał tę sztuką widz paryski na zeszłorocznym festi­walu w Teatrze Narodów. Wie­my zarazem, że krytycy berliń­scy mieli niejedno Piscatorowi do zarzucenia, i że niektórzy krytycy paryscy odnieśli się do przedstawienia wręcz pogardli­wie. Konflikt pomiędzy kryty­ką a publicznością, nie pierw­szy nie ostatni. Kto w nim miał rację? Czy powtórzyła się uparta walka ze spłycaniem i ściąganiem arcydzieła do poziomu średniego melodramatu, lub - gorzej - czyżby to był fragment walki z profanacją i wulgaryzacją? Przyczyny były in­ne, w innej płaszczyźnie, po swojemu bardziej istotne.

Bo jeśli "Wojna i pokój" nie jest, być może, najgenialniejszą powieścią w literaturze świa­towej, jest w każdym razie jed­ną z najgenialniejszych; a trze­ba o niej zapomnieć, doszczęt­nie zapomnieć, jeśli mamy spra­wiedliwie ocenić dzieło Piscato­ra. Jeżeli zaś będziemy uwa­żać sceniczną "Wojną i pokój" za replikę powieściowej, zagu­bimy się w rozpatrywaniu różnic pomiędzy oryginałem, a jego teatralną metamorfozą, zaplączemy się w spory o ideowe odchylenia, zanurzymy po szy­ję w wyliczaniu wątków Toł­stoja przez Piscatora pominiętych, zwichniętych, czy wypaczonych. Jest ich mnóstwo: i różnic, i braków, i zmian, i wy­paczeń w stosunku do koncepcji Tołstoja. A jednak sztuka pt "Wojna i pokój", osnuta na motywach monumentalnej powieści, jest auten­tycznym, najprawdziwszym tea­trem i godnie pełni funkcje, ja­kie dla niej przewidzieli jej twórcy, chlubnie realizuje zadania, jakie jej wyznaczyli. Jak to możliwe?

Na pewno jest w tym utworze jasny odblask genialnego dzieła Tołstoja. Ale nie tylko. Jest w nim również świetna inwencja Piscatora, który dokonał wielkiej sztuki: zdołał epikę powieści przetworzyć w epikę dramatu, rządzącą się prawami teatru, zdołał stworzyć utwór samodzielny, autonomicz­ny, suwerenny, przemawiający do widza ideowo i fabularnie, treścią i formą, bez odwoływania się do pamięci czytelnika powieści.

Oto praktyczny atut w prze­wlekłym sporze o prawo do przeróbek na scenę dzieł nie napisanych dla teatru, przy­kład poniekąd rozstrzygający. Gdyż nie będąc lichym brykiem ni szaleńczą próbą przeniesie­nia dwu tysięcy kart eposu na trzy godziny teatralnego wido­wiska - jest "Wojna i pokój" Piscatora i jego współpracow­ników wybitnym utworem teatralnym. który własnym świeci światłem.

To strona formalna. U jej przyczyn tkwi właściwe Piscatorowi rozumienie teatru jako wielkiej próby polityki, dydak­tyki, moralistyki. Piscator i je­go towarzysze czerpią z Toł­stoja jak z niewyczerpalnego źródła, ale porządkują jego my­śli i podporządkowują jego epicką rozlewność dramatur­gicznej kondensacji. Prawa do­brego teatru, przestrzegane pil­nie, dopełniają sukcesu. Idea staje się wyrazista, prosta, jed­noznaczna, stanowcza, przejrzy­ście objaśniona przez Narrato­ra, który czasy napoleońskie komentuje z perspektywy po­łowy XIX wieku, ale zarazem z dystansu odkryć fizyki jądro­wej. Forma teatru epickiego, w której Piscator był mistrzem nawet Brechta, jest sprawnym, precyzyjnym narzędziem do wyrażenia treści sztuki.

A ukazuje ona tragizm wojen, podkreślając zarazem tołstojowską wiarę w moc przypad­ku, zawikłaną w rozważania o roli losu i twórców przeznacze­nia w historii. Specyfika teatru powoduje, że problem przypad­ku wyrasta w sztuce ponad słuszną miarę. Tołstojowskie splątanie doli pojedynczego człowieka z jego epoką histo­ryczną przez to, że zostało rozszczepione na trzy plany akcji, traci swa życiową pełnię. Konieczność skrótów i dra­stycznych obcięć powodu­je w paru szczegółach nie­jasność, a w zetknięciu Karatajewa z Napoleonem nieza­mierzoną naiwność. Ale te czy inne zapaści nie odbierają dziełu klarowności. Wojna czy pokój? Narrator odpowiada pu­blicystyką, która razi uszy pięk­noduchów, ale wstrząsa praw­dą, że nie masz ucieczki od roz­wiązania tego dylematu. Wojna czy pokój? W okresie, który widział agresję na Koreę i Egipt - a zarazem w dniach, gdy pierwszy sztuczny satelita okrąża ziemię - pytanie to znajduje w sercu i umyśle wi­dza najczulszy rezonans. Teatr wypełnia swe moralne posłan­nictwo.

Naturalnie, nie przyjmiemy za swoją fatalistycznej tezy o wszechwładzy przypadku, nie pogodzimy się z idealistycznym pojmowaniem historii, żywo emanującym ze scen "Wojny i pokoju". Strach paraliżuje wo­lę podporu, ale ponad strach rośnie instynkt mas, który w chaosie wskazuje dro­gę postępu. Z całą świadomo­ścią idzie Piscator, stary lew teatru postępowego i rewolu­cyjnego, na rozwinięcie pew­nych założeń Tołstoja: Bezu­chow to u niego szlachecki re­wolucyjny demokrata, który w 1812 roku walczy w szeregach partyzantki chłopskiej, a w 1825 roku stanie pewnie w pierw­szych szeregach dekabrystów. U jego boku chłop Karatajew ma świadomość chłopa popańszczyźnianego, gotowego już czynnie walczy o wyzwolenie społeczne.

Poza tym, teatr polityczny "Wojny i pokoju" podbudowa­ny jest teatrem wielkich uczuć: miłości, nienawiści, przyjaźni, konfliktów rodzinnych, tragicz­nych przygód wojennych. To jest właśnie ów wielki realizm, który typizuje i uogólnia, uka­zuje człowieka w dziejowym rozwoju i dziejowych konflik­tach. To jest właśnie teatr dla mas i porywający masy, a za­razem teatr bez koncesji dla przepisów etapu, bez zniżania się do prostackiej agitki, także dlatego nędznej, że nieskutecz­nej. Bez funkcji niepodległego ideowego komentarza nie ma wielkiej sztuki, czy chodzi o dawne czy o nowe czasy.

Swe zadanie ukazania wielkiego widowiska PISCATORA na skrom­nej scenie wypełnił Teatr Powszech­ny z wielkim powodzeniem. Pisca­tor jest bardzo wytrawnym czło­wiekiem teatru, to ostatni z wiel­kich twórców społeczno-politycznego teatru dwudziestolecia, którzy - jak Meyerhold, jak Schiller wy­ciskali swe piętno na każdym wy­stawianym przez siebie utworze. Wydawałoby się zatem, że skoro IRENA BABEL zdecydowała się na wierność inscenizacji berlińskiej, zadanie jej będzie mało znaczne, ograniczone do ścisłego wykonaw­stwa. Nic podobnego. Jakkolwiek bowiem Babel miała daną partyturę, od niej zależał sukces dyrygencki. I sukces osiągnęła: przedstawienie jest czyste, zespołowe, ma swój kli­mat i swój fluid, którym wymierza wysoki stopień uczuciowego zaan­gażowania widza. Ponad dobrą, wy­równaną grę wszystkich uczestni­ków wysuwa się parę wybornych ról, które można by nazwać kreacjami. Charakterystyczną cechą przedstawienia jest przy tym opór, dawany naciskowi sytuacji melodramatycznych i patetycznych. Jeden Juliusz Łuszczewski wyłamał się po trosze z rygorów powściągliwości, ale i on jako stary książę Bołkoński dał postać mieszczącą się w przedstawieniu, choć nieco przerysowaną w szorstkości, rubaszności i ataku apopleksji.

Nad spektaklem góruje Narrator, mądry, współczesny komentator zdarzeń i działań, historii i ludzi. To więcej niż historyk i świadek, to pisarz. Hugo Krzyski swobodnie, jakby z dystansu, mówi tekst Narratora i gra, gdy wymaga tego sytuacja, zachowuje się z piekielną naturalnością i jest jakby chórem i sumieniem sztuki.

Na planie akcji góruje Piotr Bezuchow Tadeusza Bartosika, zgodnie z założeniami sztuki. Od dawna już zasługiwał ten zdolny aktor na rolę , w której by w pełni mógł rozwinąć swój charakterystyczny talent. Bezuchow stał się taką rolą. Wystarczy powiedzieć, że Bezuchow Bartosika zbliża się do takiego, jakiego maluje nam wyobraźnia przy czytaniu "Wojny i pokoju". To chyba maksymalna pochwała.

Postacie z planu historii ujmują Bogdan Szymkowski (Napoleon), Mieczysław Serwiński (Kutuzow), i Tadeusz Czechowski (Aleksander) jednowymiarowo, plakatowo. Ale w tym wypadku inaczej być nie mogło.

Jeszcze po parę słów o trzech rolach. Młoda Janina Nowicka otrzymała niezmiernie trudne zadanie wcielenia Nataszy Rostowej, jednej z najpiękniejszych postaci kobiecych w literaturze; i nie ugięła się pod ciężarem odpowiedzialności, nie poddała miała dużo niepokojącego uroku. Ryszard Barycz jako Andrzej Bołkoński reprezentuje męskość, stanowczość i młodzieńczą powagę w stopniu, który pozwala wierzyć w miłość Nataszy i w działalność Andrzeja pośród liberalnych doradców cara; widzę już w tym młodym aktorze jednego z najbardziej interesujących amantów naszego obecnego teatru. Wreszcie w małym epizodzie przechodzącego rannego żołnierza zasługuje na wzmiankę Andrzej Tomecki.

Nie wiem, jak przyjmą war­szawską "Wojnę i pokój" krytycy i recenzenci warszawscy, być może wejdą znowu w kolizję z widzem i znajdą wiele plam, i przestępstw w sztuce, w grze, w inscenizacji. Nie zawsze w konflikcie pomiędzy krytyką a opinią przeważającej części widowni rację ma widz: zbyt długo ulegał on wpływom złej sztuki, którą i teraz cza­sem, mu się do żenujących oklasków podaje. Ale tym razem oklaski będą w pełni uzasad­nione.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji