Artykuły

Nocne dyskusje teatralne: "Koń, kobieta i kanarek"

- Co może być lepszego w teatrze, niż pobudzanie emocji? - pyta Ania Duda dyskutująca z Blanką Hasterok o najnowszym spektaklu Teatru Zagłębia w reżyserii Remigiusza Brzyka.

Anna Duda: Trudno zacząć rozmowę o tym spektaklu. Mam silne poczucie, że był on odważny nie ze względu na trudny temat aborcji, a szczerość obserwacji psychologicznej i socjologicznej, pokazanie tego, jak decyzje jednostki konstruowane są przez społeczeństwo. Nie wiem, czy to kwestia moich bliskich związków z Sosnowcem, ale myślę, że historie górniczych rodzin to temat, który warto poruszać właśnie w tym teatrze. Zwłaszcza teraz, kiedy kopalnie niemalże całkowicie zniknęły z terenu Zagłębia, lecz sam model rodziny patriarchalnej pozostał i dogorywa, ujawniając swój dramatyczny potencjał. Cieszę się, że w teatrze możemy się z nim zmierzyć w metaforycznej formie. Język Brzyka, z całą swoją feerią środków, czasem do przesady multiplikujący metafory (np. wiśniówka, wydrążanie wiśni, ręce umazane kompotem z wiśni, itd.) i całym tym zestawieniem górniczo-katolicko-feministycznym zdecydowanie wzbudził dyskusję, przykuł uwagę. A co może być lepszego w teatrze, niż pobudzanie emocji?

Blanka Hasterok: Niezwykle ucieszyłam się z powodu "tych emocji", które wywołuje przedstawienie. Szczególnie, że w regionie mamy aż nadto przedstawień, które są tylko grzeczne i nikogo nigdy nie urażą. Swoją drogą, zabawne jest to, że najciekawsze sztuki o regionie i nie uda nam się chyba w tej rozmowie uciec od "Korzeńca" powstają właśnie w Sosnowcu. Dla mnie ważne jest to, że "Koń, kobieta i kanarek" ma wymowę uniwersalną. Zabawki mamy "górnicze", a tematyka jak najbardziej paląca wszystkich, "krajowa". Opowiedziana historia mogłaby się wydarzyć w górniczym Wałbrzychu lub równie dobrze w Zakopanem. Ładnie zaznaczono to w informacji, że oto jesteśmy gdzieś w miasteczku na S lub na K, a tak w ogóle nie jest to aż takie ważne. Twórcy przedstawienia znać muszą bardzo dobrze śląsko-zagłębiowskie animozje, i być może także stąd ta nieokreśloność miejsca. Jest kopalnia, nikt "nie godo". Wspominasz o górniczo-katolicko-feministycznym zestawieniu. Zdecydowanie jest to coś, co przykuwa uwagę, jest odważnie i jednoznacznie. Tu portrety kobiet i mężczyzn w równym stopniu przerażają.

A.D.: A to uczucie przerażenia budowane jest w zróżnicowany sposób. Są tu elementy czytelne od razu, wraz z pojawieniem się na scenie, jak np. przechadzające się po scenie żony górników z podbitymi oczyma, udające, że potknęły się o ścianę, czy typowa scena przy rodzinnym stole, gdzie "zupa była za słona", a raczej "za dużo było sosu". Są też środki dużo bardziej wysublimowane, pokazujące to, co tak naprawdę stoi za tą prozaiczną aż do bólu opowieścią. Dla mnie to największe przerażenie przyszło wraz ze sceną, w której przyszły młody tata (w tej roli gościnnie Piotr Żurawski) próbuje przekonać żonę(Edytę Ostojak), że warto ocalić życie, że chce od niej tylko jednego - tej małej cząstki życia. To rozgorączkowanie, wręcz popłoch i dezorientacja, jaką nacechowana jest kreacja Żurawskiego, fantastycznie wpleciona w świat ciągle zmieniających się kolaży emocjonalnych jakie zostały zbudowane scenograficznie (Remigiusz Brzyk, Iga Słupska, Szymon Szewczyk), pokazuje dla mnie właśnie sedno emocji, o jakich mówimy. On nie chce jej jako towarzyszki życia, z którą będą podejmować wspólne decyzje. Nie chce zadowolić jej, ani nawet siebie. To drobne życie, które może się pojawić, jest gwarantem, że poza beznadziejnością codziennego życia, może istnieć jakaś ciągłość. Z czegoś złego i brudnego, zdegenerowanego nadal może powstać nowe, świeże istnienie. Dla mnie ta scena mocno mówi o ogromnej potrzebie nadziei, która w przedstawionych gorzko okolicznościach społecznych - zniekształconego modelu rodziny, przerostu patriarchalizmu, ubezwłasnowolnienia kobiet, bardzo gorzkiej refleksji o wierze - również ulega hiperbolizacji i zwyrodnieniu. Ta potrzeba wydostania z córki sztygara nowego życia, które przecież nie jest traktowane jako jednostka ludzka, ale jako abstrakcyjna idea, staje się fiksacją wszystkich, którzy ją otaczają. Poza końcowym monologiem milczy przez większość spektaklu, beznamiętnie poddając się rosnącemu napięciu i coraz większej bezradności kolektywu. Trafione w punkt są wszelkie odniesienia do pracy kolektywnej, budowania wielkiego pomnika Św. Barbary, czy ujednolicenie strojów - odblaskowych kamizelek czy pracowniczych uniformów. Kolejny raz Brzyk świetnie wykorzystuje też warunki aktorskie Edyty Ostojak. Tak jak w "Korzeńcu", tak i tutaj mam odczucie, że została postawiona na scenie nie jako konkretna osoba, ale jako upostaciowanie idei teatralnej (życiowej?) znak, który odsyła widza do konkretnych dylematów, stawia pytania. W tym przypadku to z niezwykłego zderzenia jej milczenia i nieustannego ruchu pozostałych postaci (i owadów niestrudzenie penetrujących środowisko, stale obecnych na drobnym, choć zauważalnym ekranie w rogu sceny) wydobywa się osobliwe napięcie. To drobne życie, które trzyma w swoim łonie, jest wyczekiwaną nagrodą, przedłużeniem życia, potwierdzeniem, że istnieje poza tą dojmująco pasywno(kobiecą)-agresywną(męską) rzeczywistością jakiś ciąg dalszy. Miałam poczucie, że na scenie zmaterializowało się niemal namacalnie coś, co bliskie jest socjologicznemu pojęciu presji społecznej. A Ostojak, nie wypowiadając żadnych słów, stawia większy opór zbiorowości niż niejeden rozbudowany wywód feministyczny.

B.H.: Kobieta to męczennica, matka-Polka, mężczyzna to pan i władca. Jest tutaj czarno biało, lecz nie jest to w moim odczuciu zarzut. Ten kontrast był potrzebny. Tak jak wspominasz, duże wrażenie robi milczący opór bohaterki w trakcie trwania sztuki, a jej ukoronowaniem jest jej spokojny monolog na końcu przedstawienia. Tak jakby mówiła wciąż tylko o drylowaniu wiśni Ten jej wymowny spokój i upór doprowadza w końcu do szaleństwa całą społeczność. Szaleństwem jest przecież próba budowania wielkiego pomnika św. Barbary. Ta wielkie budowanie stanowi niezwykle zabawną karykaturę obłudy bohaterów i jest wyrazem ich tandetnego, pustego katolicyzmu. Niczym więcej. Wszystko tutaj jest jedną wielką grą pozorów. Mam w pamięci jeszcze jedną scenę z młodym, przyszłym tatą scenę, która będzie w opozycji do wcześniejszej. Myślę tutaj o historii ciężarnej suni, którą trzeba wyrzucić, właśnie dlatego, że jest w ciąży. Dopiero potem przyszły tato dowiaduje się, że zostanie ojcem

A.D.: Można by więc pomyśleć, że ta zwierzęca metaforyka, której mnóstwo wprowadzono do przedstawienia, jest uprzednia wobec kolejnych wypowiedzi bohaterów. W życiu też przecież biologia i pierwotne instynkty nami kierują, choć wolimy myśleć inaczej. Zresztą o tym trochę jest też ta historia o sprzeciwie i podążaniu za naturą. Mam wrażenie, że cały czas jeszcze dojrzewamy społecznie do próby odpowiedzenia sobie z dystansem wobec nas samych na pytanie, co bardziej służy naszemu rozwojowi: indywidualne poświęcenie w imię przedłużania gatunku jako gestu zgody z naturą (kosztem osobistej tragedii) czy poszukiwanie natury nas samych, czyli wolnego wyboru (nawet kosztem gestu sprzeciwu z naturą biologiczną? Ciekawe też, że wspomniałaś o tym, że Ostojak sprawia wrażenie, jakby cały czas drylowała wiśnie. Myślę, że to jedna z tych cech, które określają wyobraźnię teatralną Brzyka. Na scenie funkcjonuje wiele symboli, jak choćby wiśnie wracające pod różną postacią. Ale też figurka św. Barbary, wózki dziecięce, owady na ekranie, sosjerka. Są też postaci-symbole, jak choćby kulejący komentator-żul, ale też i słowa-symbole i porównania, które określają też zaklinającą funkcję języka, bez względu na to, po której stronie są wypowiadane - w formie utartych społecznych prawd w stylu "rodzina jest najważniejsza", powracających porównań do świata zwierzęcego o których wspomniałaś czy porównania usunięcia ciąży do bomby atomowej. Miałam odczucie, że ta estetyka z jednej strony bywa nieznośnie powtarzalna i dosłowna (choć nie pada słowo "aborcja", nie ma ani cienia wątpliwości, o co chodzi i w połowie spektaklu pojawia się nawet rodzaj rozdrażnienia tą dosłownością), ale z drugiej strony bez tego zabiegu nie udałoby się osiągnąć tak charakterystycznego zagęszczenia znaczeń. Odnośnie uniwersalności, o której mówiłaś na początku jeżeli faktycznie tak jest, to być może właśnie ze względu na to, że ta kreacyjna funkcja języka, zamknięta w symbolach na scenie i dialogach bohaterów (świetny tekst Tomasza Śpiewaka) pokazuje, jak stereotyp odkłada się w języku, a poprzez niego zostaje aplikowany do życia, do historii i decyzji życiowych. I choć kontekst jest rzeczywiście dość lokalny, to jednak wielka społeczna gra pozorów to przecież problem wielu innych lokalności, a przecież i wielki temat teatralny.

B.H.: I to zagęszczenie symboli, porównań wokół tak naprawdę jednego tematu, który twórcy precyzyjnie rozkładają na czynniki pierwsze, sprawia, że to rozdrażnienie może się pojawić. Ja przez pewien moment chciałam, aby sztuka zeszła na zupełnie inne tory, by temat główny stał się choć przez moment drugoplanowym. Słowo aborcja nie pada, nie ma takiej potrzeby, to nagromadzenie znaczeń jest tak bardzo intensywne. Wytchnienie przynosiły jedynie "luźne" sceny dotyczące budowy pomnika św. Barbary, acz też nie były pozbawione pazura.

A.D.: Choć z drugiej strony dramatem takich historii jest właśnie obsesyjne trwanie w pewnych wyobrażonych scenariuszach oraz właśnie ta duszna, drażniąca i urastająca do wielkich rozmiarów zbiorowa paranoja. Swoją drogą - genialnie, że udało się zrealizować pomysł budowy pomnika poprzez gigantyczne kilkumetrowe atrapy odnóży Świętej Barbary, stawianie prawdziwych rusztowań. Nic dziwnego, że ten brak wytchnienia mogłaby roznieść jedynie bomba atomowa, niewyobrażalna katastrofa odpowiadająca niewyobrażalnej skali nagromadzenia metafor.

B.H.: Na koniec naszej rozmowy uświadomiłam sobie jeszcze coś: jak bardzo dosadnie ta sztuka kpi z jarmarcznego, polskiego katolicyzmu. Uderza też w tradycyjną górniczo-katolicko-patriarchalną rodzinę, i jaka jest w tym bezlitosna. Symbolem tego jest właśnie pomnik św. Barbary. Bawimy się przy tym świetnie. Te atrapy odnóży, nosa świętej są przekomiczne i takie polskie. Tak mogła wyglądać budowa pomnika Chrystusa Króla w Świebodzinie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji