Artykuły

Chwalebne Zmartwychwstanie

Leon Schiller, wielki pol­ski inscenizator, ma kilku epigonów, którzy dość po­wierzchownie przejęli jego pojmowanie sztuki i na ogół ograniczają się do zwykłego naśladownictwa wielkiego mistrza. Kazimierz Dejmek nie jest epigonem Schillera, a stał się jego kontynuatorem w najlepszym tego słowa znaczeniu; wydaje się on naj­bliższy Schillerowi w swoim spojrzeniu na teatr. Kazi­mierz Dejmek był Schillerowski nie wtedy, gdy w jego teatrze oglądaliśmy rekon­strukcje inscenizacji Schille­ra (np. "Kram z piosenkami"),

ale jest schillerowski w swym uwielbieniu dla Wys­piańskiego, w próbach stwo­rzenia teatru ludowego, plebejskiego. Przede wszystkim zaś Dejmek jest schillerow­ski w swej wielkiej miłości do staroświecczyzny, w dociekliwościach antykwariusza grzebiącego w starych zaku­rzonych tekstach, którym po­trafi nadać nową, żywa bar­wę.

Tej wielkiej miłości do sta­roświecczyzny - a zaraził go nią Schiller - zawdzięcza Dejmek swój wielki tryumf jakim był "Żywot Józefa". Aż dziwne, że przy okazji tego spektaklu nie padło wówczas ze strony krytyki nazwisko Leona Schillera. Także w opublikowanych do­tąd recenzjach z "Historii o Zmartwychwstaniu Pańskim" ani słowem nie wspomniano o Schillerze. A przecież to właśnie Leon Schiller z my­ślą o repertuarze dla teatru ludowego - teatru plebejskiego, teatru "ogromnego", teatru, który miał być w pe­wnym sensie realizacją owe­go mickiewiczowskiego sło­wiańskiego teatru przyszłości - Schiller przygotował "Go­dy weselne", "Szopkę staro­polską", "Pastorałkę", "Rok staropolski", "Tańce śmier­ci", "Pieśń o ziemi naszej", "Bandurkę", "Kram z piosenkami" a także "Historię o Męce i chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim". To właśnie Schiller szukał naj­właściwszego kształtu scenicz­nego dla zabytków teatropisarstwa ludowego.

Kazimierz Dejmek nie jest epigonem Schillera ponieważ go nie naśladuje, lecz przej­mując istotę schillerowskiego widzenia teatru, szuka no­wego kształtu scenicznego i znajduje go. "Historia o chwalebnym Zmartwychwstaniu" w Teatrze Nowym jest na wskroś inscenizacją Dejmkowską. Lecz jednocze­śnie wydaje się ona rozwo­jem myśli Schillerowskiej. Dlatego Dejmek wydaje mi się kontynuatorem Leona Schillera.

Będzie kiedyś sprawą tea­trologów, którzy teraz tak się mnożą - zastanowić się, dlaczego niektóre Dejmkowe próby kontynuowania myśli wielkiego mistrza, musiały w Łodzi skończyć się niepowo­dzeniem, jak choćby wysta­wienie "Akropolis". Być mo­że Schiller mylił się w oce­nie Wyspiańskiego i jego teatru? Może współczesny widz nie chce teatru "ogrom­nego", a właśnie małego, gdzie cicho i intymnie brzmią trudne prawdy o nas samych? A może poprostu Łódź to nie Kraków, gdzie były procesje i jest Lajkonik, gdzie wesela chłopskie cwa­łowały z Bronowie do Ma­riackiego Kościoła środkiem Rynku, były wianki i barwne odpusty, a przede wszystkim pisał Leon Schiller - był "Wawel i szopka, Wawel wprowadzony na scenę w obydwu "Legendach", w "Wyzwaleniu", "Bolesławie Śmia­łym", "Akropolis"; Wawel mający zastąpić Elsynor w inscenizacji Hamleta, Wawel pomyślany jako Akropolis Krakowski, z teatrem monu­mentalnym (niby Dionizosa) na południowym stoku wzgó­rza zbudowanym. A szopka krakowska, która zapożyczy­ła część swej architektury od katedry wawelskiej, szopka, której wpływ na fakturę sce­niczną "Wesela", "Bolesła­wa" i większości dramatów Wyspiańskiego ślepy by zo­baczył".

Wyspiański i ten typ lu­dowości, jaki wielbił Schil­ler tkwiły w tradycjach Kra­kowa. Dla Łodzi szczególnie "Akropolis" musiało pozostać obcym i niezrozumiałym. W szarym, zabudowanym czerwonymi gmachami fabryk mieście robotniczym o zupeł­nie innym rytmie życia, o zupełnie innych tradycjach - teatr "ogromny", teatr plebejski powinien chyba mieć zupełnie odmienny cha­rakter niż to się marzyło Schillerowi. Nie wiem czy Dejmek zawsze aż do końca zdawał sobie z tego sprawę. Zwyciężał, gdy czynił teatr polityczny, gdy nawet "Ży­wot Józefa" nasycał treścia­mi aktualnymi, przegrywał zaś, gdy proponował teatr "ogromny", lecz nie współ­brzmiący ze współczesnością. Dlatego tak bardzo bałem się idąc na spektakl "Historii o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim".

Przyznaję, że czytając tekst dokonanego przez Dejmka dramaturgicznego opraco­wania "Chwalebnego Zmar­twychwstania" - zaśmiewa­łem się do łez. Na spektaklu śmiałem się rzadko, a były chwile, że ogarniała mnie nuda, a niekiedy uczucie za­żenowania. Nie wiem czy trafna była decyzja inscenizatora wypowiadania didiaskalii konsekwentnie podczas całego przedstawienia. Nie zawsze są one dowcipne, a czasami zwalniają poważnie tempo akcji. Może sensow­niej byłoby stosować je tyl­ko tu i ówdzie jako swego rodzaju przerywniki? Choć oczywiście zdaję sobie spra­wę, że zastosowanie ich związane jest nierozerwalnie z całą koncepcją inscenizacji "Chwalebnego Zmartwych­wstania".

Dejmek kazał nam podzi­wiać "Historie" Mikołaja z Wilkowiecka na tej samej za­sadzie, na jakiej zachwyca­my się starymi ludowymi świątkami. Podziwiamy ich naiwność i prymitywizm pe­łen uroku, podziwiamy pięk­no zawarte w tych z grubsza ciosanych figurach, odczytu­jemy z nich nie tylko naiwne i szczere wyobrażenie ludu o boskości, ale odnajdujemy w nich także wyobrażoną dolę człowieczą, dolę samego lu­du. Właśnie w didiaskaliach, może nawet bardziej niż w tekście "Chwalebnego Zmartwychwstania", uzewnętrznia się ów uroczy prymityw dawnego teatru i naiwne widze­nie świata. Użycie więc didiaskalii, powtarzam, było bardzo słuszne, nowatorskie i celowe.

A jednak są chwile - od­czułem je bardzo osobiście - gdy przekroczona zostaje pewna niedostrzegalna gra­nica i... zachwyt nad prymi­tywem przekształca się w drwinę z prymitywu, po­dziw nad prostotą, szczeroś­cią i naiwnością przekształ­ca się w ironiczny śmiech: "patrzcie, jakie to nieporad­ne". Reakcja widowni (nie tej premierowej, lecz mniej wyrobionej) przekonała mnie o tym najdobitniej. Ostatecz­nie można wystawić nawet najbardziej głęboką tragedię, która natychmiast przekształci się w farsę, jeśli aktorzy wypowiadać poczną reżyser­skie przypisy. A przecież Dejmkowi nie o ten ironiczny śmiech chodziło, lecz wła­śnie o uczucie wzruszenia, jaką przynosi prostota i szczerość widowiska ludowe­go.

Oczywiście, cel ten osiąg­nął Dejmek w bardzo wielu scenach. Dopomogła w tym scenografia Andrzeja Stopki. Ten, kto interesował się sztu­ka ludową, znajdzie odtwo­rzone świątki w postaciach przede wszystkim Ewy i Adama i Jezusa. Tego ostatnie­go grał Bogdan Baer, prze­konując mnie ostatecznie, że jest jednym z najwybitniej­szych aktorów łódzkich. To jest właśnie wielkie mistrzo­stwo - wczoraj grać prze­wrotnego, wstrętnego, chi­choczącego Tariełkina, a dziś przekazywać widowni łagod­ny, ciepły głos umęczonego Jezusa.

Do scenografii mam jed­nak pewne zastrzeżenie. Są­dzę, że zbudowanie na scenie szopki było pójściem po naj­mniejszej linii oporu. Toż to misterium wielkanocne, a nie "Pastorałki". "Szopkowość" konwencji już i tak dostatecznie została podkreślona w kostiumach, w stylu gry aktorskiej. W dzieciństwie oglądałem podobne miste­rium w wiejskiej parafialnej świetlicy. Pamiętam, że za dekorację służyła tam wielka palma - że niby wszyst­ko działo się w Palestynie - ale bohaterowie tej historii grali w pasiakach wiejskich i wszyscy się na to zgadzali, konwencja teatralna zrozu­miała jest nawet u najbar­dziej niewyrobionego widza. Moi uczeni koledzy po piórze zaznaczali, że spektakl w Teatrze Nowym nie powinien drażnić uczuć ludzi wierzą­cych. O tak, oczywiście. Jest to widowisko laickie. Inscenizatora mało obchodzą emo­cjonalne uczucie związane z tą czy ową postacią, nie drwi i nie propaguje, po prostu pokazuje nam dawny teatr takim, jakim on był, a był tylko z pozoru religijnym. Dlatego owe krotochwile przeplatające się ze "święty­mi" scenami są prawdziwe i dobrze osadzone w tekście. Ludzie dawni modlili się go­rąco, ale i żarli, pili, bawili się, śmiali zaraz po modli­twie. U Homera jest scena, gdy natychmiast po stracie ukochanego przyjaciela, opła­kawszy go, wszyscy zasiada­ją do solidnej uczty obok stygnących zwłok. Jedno dru­giemu nie przeszkadzało, choć nam może się to wy­dawać niedelikatne. W tej stylizacji Dejmkowej kryje się wielka prawda o świe­cie.

"Chwalebne Zmartwych­wstanie" było sztuką ciężką dla zespołu aktorskiego. Tekst jest niezwykle trudny do zapamiętania, a przecież niektórzy aktorzy odtwarzali po dwie, trzy, a nawet pięć postaci. Przedstawienie wy­daje mi się aktorsko dość wyrównane, dlatego pozwolę sobie wymienić po kolei wszystkich wykonawców: Hanna Bedryńska, Barbara Horawianka, Bohdana Maj­da, Zofia Petri, Barbara Rachwalska, Bogdan Baer, Ludwik Benoit, Seweryn Bu­trym, Zbigniew Józefowicz, Stanisław Łapiński, Konrad Łaszewski, Ignacy Machowski, Marian Nowicki i Józef Pilarski.

Słowa uznania należą się także Chórowi Chłopięcemu Towarzystwa Śpiewaczego "Echo" pod kierownictwem Tadeusza Kałdowskiego. Je­śli chodzi o pieśni wielkano­cne opracowane przez Witol­da Krzemieńskiego według śpiewnika ks. M. M. Miodu­szewskiego - wydaje mi się ono bardzo poprawne. Lepsza muzyka była jednak w "Ży­wocie Józefa".

W sumie - spektakl oka­zał się bardzo interesujący. Ani w Łodzi, ani poza Ło­dzią nie widzę reżysera, który by potrafiłby lepiej dokonać tej inscenizacji. Kazimierz Dejmek wydaje mi się wiel­kim następcą Schillera. Nie należę jednak do zwolenni­ków tak pojętego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji