Panna Maliczewska
W śmiechu Zapolskiej dźwięczy nienawiść, jest to śmiech przeciw. Przeciw Daumom i Daumowym, przeciw Boguckim, przeciw sytemu, zadowolonemu z siebie mieszczaństwu, które tak bardzo dało się we znaki samej pani Gabrieli. Pisarka nie ma programu, nie bardzo wie, co i jak należałoby zmienić, widzi jednak zło i atakuje je z całą pasją.
Oczywiście jej "Pannę Maliczewską" trzeba oglądać historycznie, przy wszystkim innym pamiętając o teatralnej obyczajowości epoki. Pisana była w roku 1910 w czasach, gdy teatralne debiutantki i statystki same musiały sprawiać sobie suknie na scenę, a wynagrodzenie dostawały, bądź nie, bo cała płaca zarezerwowana była dla największych. "Taka młoda i ładna i jeszcze potrzebuje gaży" - cytuje Stefan Jaracz odpowiedź dyrektora teatru udzieloną młodziutkiej aktoreczce, która naiwnie pytała o przyziemne pieniądze.
Trzeba więc to wiedzieć, trzeba wiedzieć, że start aktorski był w owych czasach łatwiejszy, ale i trudniejszy niż dzisiaj, bo jakaś kasa musiała do niego po prostu dopłacać. Mogła to być rodzina, zacna ciocia z dalekiej prowincji, szlachetny narzeczony, a z braku tych wszystkich - Daum lub ktoś do Dauma podobny.
Ciężko natyrawszy się w teatrze, bez większej nadziei na rolę, w ciągłym poszukiwaniu jakże pożądanej protekcji, wraca Maliczewska do swojego wynajętego pokoju i musi uśmiechać się do starszego pana. bo ten utrzymuje ją na powierzchni. Może zresztą i w Daumie tkwią jakieś ludzkie uczucia, ale niechby spróbował rzucić swoją Daumową i zamieszkać razem ze Stefcią - głośny skandal zmiótłby ich oboje do suteren, a przynajmniej zmusił do opuszczenia miasta.
O tym Zapolska wie doskonale i nawet nie rozpatruje takiej możliwości, "Jej "Maliczewska" - napisze w recenzji znakomity pisarz Tadeusz Breza - można uważać za programowy utwór w walce o polepszenie bytu dziewczyn idących na utrzymanie. Zapolska jest tu naturalnie całym sercem po stronie pracobiorczyń przeciw pracodawcom, a raczej po stronie dawczyń przeciw biorcom. Wyzysk ją oburza, lecz nie wręcz sam stosunek".
Brzmi to cokolwiek cynicznie, ale tak było w istocie i proszę się zbytnio nie gorszyć. W tym świecie obowiązywały twarde i trudno zniszczalne prawa, boję się nawet, że pokonani jako klasa społeczna Daum wraz z Daumową wciąż snują się po marginesach naszej współczesności, a gniewny śmiech Zapolskiej ściga ich już przez drugie pięćdziesięciolecie.
Tyle o sztuce, znanej zresztą powszechnie, tak że nie próbowałem jej nawet streszczać. Przedstawienie na deskach Teatru im. Jaracza śmiało zaliczyć można do udanych, zostało zagrane i wyreżyserowane rzetelnie, bez szukania nieistniejących podtekstów i modnych rozwiązań inscenizacyjnych. Mówiąc pół żartem w robocie Włodzimierza Kwaskowskiego szczególnie podobało mi się to, że Daum wchodzi po prostu drzwiami, zamiast efektownie wjeżdżać na bicyklu: mówiąc serio - dobre tempo, poczucie humoru i ładne cieniowanie scen wymagających odrobiny refleksji. I jeżeli do czegoś miałbym zastrzeżenia, to do walki Dauma ze Stefcią na piramidzie książek i wybuchu namiętności Boguckiego. Chyba za ostro, chyba zbyt w stronę groteski.
Pomijając drobiazgi, przedstawienie grane było ładnie we wszystkich planach, od ról drobnych po wiodące. Z jak najlepszej strony zaprezentowała się na łódzkiej scenie KRYSTYNA TESARZ w roli panny Maliczewskiej - lekkomyślna, postrzelona, choć z gruntu zacna, zachowywała ludzki ton i poczucie krzywdy, ale nigdy nie obnosiła się z nimi natrętnie.
WŁODZIMIERZ SKOCZYLAS (Daum wykorzystał mądrą radę Stanisławskiego i grając łajdaka - o co zadbała już sama autorka - szukał w nim odrobiny człowieczeństwa. Z pełnym powodzeniem prowadzili swoje role: ciepły i rozbrajająco naiwny MAREK KOŁACZKOWSKI (Filo), ANDRZEJ JURCZAK (Edek) i MACIEJ MAŁEK (Bogucki), a z pań przede wszystkim HALINA KOMAN-DOBROWOLSKA (Michasiowa), również BARBARA JAKLICZ (Daumowa) i ALICJA CICHECKA (Żelazna) .
Scenografia STANISŁAWA BĄKOWSKIEGO spokojna, udana, nigdy nie natrętna.