Artykuły

Warszawa. "Filmowa" premiera Piotra Ratajczaka

"Dziewczyny do wzięcia" to tragikomiczne perypetie panien, które przyjeżdżają do stolicy spragnione lepszego życia, miłości i wyrwania się z bylejakości prowincji - jutro w Teatrze Powszechnym premiera spektaklu zainspirowanego scenariuszem kultowego filmu z 1972 roku.

Autor adaptacji Piotr Rowicki uwspółcześnił akcję pełnych gorzko-ironicznego humoru "Dziewczyn do wzięcia" Janusza Kondratiuka, osadzonych w szarej rzeczywistości PRL-owskiej. - Nasze dziewczyny przyjeżdżają do Warszawy z Sobolewa, chłopcy są hipsterami z placu Zbawiciela, ale ich samotność wydaje się jeszcze bardziej dojmująca niż w tamtych czasach, a miłość, której tak desperacko poszukują, trudniejsza do osiągnięcia - mówi reżyser spektaklu Piotr Ratajczak. - Młodzi ludzi żyją kliszami, wzorcami nieustannie podawanymi także przez media, jak ma wyglądać fajny związek i seks czy spełnione życie. Są tym spętani, dlatego komunikacja pomiędzy nimi ponosi nieustanne porażki - dodaje.

Tytułowe bohaterki grane przez Elizę Borowską, Katarzynę Marię Zielińską i Agnieszkę Przepiórską z pozoru wyglądają i zachowują się inaczej, lecz mentalnością przypominają swoje pierwowzory sprzed czterdziestu lat. Naiwnie wierzą, że Warszawa to miasto wielkich możliwości, że przyjazd tu odmieni ich los. Z dworca mają je odebrać "zapoznani" w sieci chłopcy (Grzegorz Falkowski i Michał Napiatek).

Oczekiwania co do spotkania po obu stronach są spore, ale nikt nie wie, jak się do tego wszystkiego zabrać, gdzie razem pójść itd. Panowie próbują zaimponować przyjezdnym dziewczynom, mówiąc, że są z sektora mediów, brną jednak w kolejne kłamstwo. Operują przy tym pojęciami, których sami do końca nie rozumieją. Panie nie pozostają dłużne w kłamstewkach autoprezentacji: jedna przedstawia się jako stylistka, druga rzekomo pracuje w kulturze, a trzecia w branży spożywczej. Nietrudno się domyślić, jaka prawda kryje się za tymi "eufemizmami".

Żałosna nieporadność całej piątki i zabawa w udawanie kogoś, kim się nie jest, wywołują coraz szerszy uśmiech. Nie będzie tu happy endu. Dlaczego? -Przecież wiemy, że one za chwilę znów wsiądą do pociągu do Warszawy, a oni będą czekać na dworcu na kolejne "wyhaczone" na czacie towarzyskim dziewczyny - mówi Ratajczak. Przesłanie spektaklu nie musi być jednak aż tak pesymistyczne. - Bohaterom przydarzają się momenty, kiedy są razem, kiedy rodzi się pomiędzy nimi jakaś więź. Więc może o ile współczesne związki są skazane na porażkę, wartością pozostaje przyjaźń, mówiąc błaho i banalnie? To taka moja osobista wiara - przyznaje reżyser.

Niespełna miesiąc temu Krystyna Janda wystawiła w Och-Teatrze "Miłość blondynki" Miloša Formana. Teraz Piotr Ratajczak odświeża nakręcone kilka lat później "Dziewczyny do wzięcia", które klimatem przypominają wnikliwe i ujmujące w swej prostocie wczesne dzieła czechosłowackiej Nowej Fali. To przypadek, czy wyraz tęsknoty za prostolinijnością reprezentowaną przez postaci tamtych filmów? - Na pewno - odpowiada Ratajczak. - Ale jest jeszcze jeden powód: brakuje tekstów teatralnych opowiadających o współczesnym społeczeństwie. W związku z tym bardzo się sprawdzają historie z dawnych lat, które próbują nazywać i pokazywać te ważne relacje - dodaje reżyser, który ma już w dorobku spektakle z filmowym rodowodem (m.in. "Wodzirej. Koszalin Kulturkampf" i "Piszczyk"). Ratajczak zapowiada, że chce zrobić jeszcze "Krótki film o miłości" według Kieślowskiego.

Zanim to nastąpi, na Małej Scenie w Teatrze Powszechnym będziemy mogli obejrzeć jego "Dziewczyny do wzięcia". Premiera w piątek. Kolejne spektakle w sobotę i niedzielę o 17 oraz 20 i 21 maja o 19.30 (zniżka dla studentów).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji